Zmory część druga

2 lipca 2012

Jakub Żulczyk „Świątynia”, Wyd. Nasza Księgarnia
Ocena: 7 / 10

Słowo „świątynia” pochodzi z języka prasłowiańskiego. Rzeczownik ten utworzony został od przymiotnika svęt?, znaczącego tyle co „święty”, „będący przedmiotem kultu religijnego”. Świątynia to od XV wieku po prostu budowla przeznaczona do oddawania czci Bogu. Ów związek z sacrum pozostał do dziś, ale kariera wyrazu obecnie rozwija się także w sferze profanum i oznacza przestrzeń, którą cechuje walor szczególności (w popkulturze dość powszechnie funkcjonują takie związki jak np. „Świątynia zagłady”, „Świątynia miłości” itp.).

„Świątynia” Jakuba Żulczyka opisuje właśnie pewien rozległy teren o wyjątkowym charakterze. I chociaż walka dobra ze złem jest głównym tematem ? podobnie zresztą jak w „Zmorojewie”, pierwszym tomie cyklu ? przygód Tytusa, poszukiwanie treści religijnych byłoby tu daleko idącym nadużyciem. Bo pomimo wykorzystania takich motywów, jak choćby „pielgrzymka”, „cudowne uzdrowienie” czy „sekta”, książka autora „Radia Armageddon” to przede wszystkim sprawnie napisana, błyskotliwa powieść dla młodzieży. Jeśli chodzi o gęstość narracji, sugestywność opisu, dynamikę akcji, nie ustępuje ona ani na krok pierwszej części. Jedyne co przepada ? ale taki jest los każdej kontynuacji ? to element zaskoczenia i świeżość wątku. Schemat fabularny jaki śledzi czytelnik, jest zbliżony do tego, który pamiętamy ze „Zmorojewa”: wydarzenia nieuchronnie zmierzają ku finałowemu pojedynkowi reprezentanta jasnej strony mocy z sługą ciemności.

Być może tym razem stworów Leszego jest w utworze zbyt wielu, a nadmiar nieco osłabia grozę, natomiast rozkwitająca opowieść (a dar opowiadania ma Żulczyk jak mało kto) znów porywa odbiorcę i przenosi w świat fantastyki.

Tytus, o czym dowiadujemy się na początku powieści, rozstał się ze swoją dziewczyną. Ankę zafascynował „inny” chłopak, outsider, który obraca się w towarzystwie „innych” outsiderów (podczas czytania przypominały mi się czasy szkolne, gdy stawianie włosów i ubieranie glanów gwarantowało poczucie oryginalności i upoważniało do pogardzania „ładną” resztą klasy). Niestety miłość, jak wiadomo, jest ślepa i dziewczyna wpada w kłopoty. Tytus wyrusza w misję ratunkową. Przy okazji ma ocalić świat przed zalewem przerażających potworów.

„Świątynia” sprawnie wykorzystuje wszelkie zdobycze współczesnego horroru oraz powieści przygodowej. Lektura sprawia po prostu przyjemność. Poza wątkami dostarczającymi nam dreszczyków grozy, bardzo wiarygodnie i soczyście wypadają fragmenty, z których Jakuba Żulczyka świetnie znamy, dzięki jego wcześniejszym publikacjom („Zrób mi jakąś krzywdę… czyli wszystkie gry video są o miłości”, „Radio Armageddon”, „Instytut”). Mam na myśli motywy obyczajowe. Doskonale wypada ? i jest to pewna nowość w porównaniu ze „Zmorojewem” ? postać nastolatki-dresiary, towarzyszki podróży Tytusa. Wnosi sporo humoru i dynamizuje opowieść. Szkoda, że autor chyba nie do końca ? takie jest moje wrażenie ? wykorzystał potencjał tej postaci (całkiem możliwe ? zakończenie „Świątyni” jest otwarte ? że doczekamy się trzeciej części cyklu i pisarz zostawił sobie ewentualny wątek na później).

Finał książki Jakuba Żulczyka może budzić skojarzenia z prozą mistrza horroru, Stephena Kinga. Przykład pierwszy z brzegu: powieść „Carrie”, gdzie akcja konsekwentnie zmierza do ostatecznej spektakularnej katastrofy zamykającej dzieło. Taka figura bywa ryzykowna, gdyż może pozostawić niedosyt (jeśli końcowe fajerwerki nie spełnią spodziewanych i zapowiadanych wzruszeń) lub przesyt (jeśli wybuchy zmiatają z powierzchni ziemi dosłownie wszystko, pozostawiając czytelnikowi pustkę). Wydaje się jednak, że w przypadku „Świątyni” udało się autorowi dobrać właściwe proporcje.

Marcin Karnowski

Gdzie kupić:
Kup książkę w księgarni Selkar
Kup książkę w księgarni Lideria

Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje