Zbyt szybkie pożegnanie ? recenzja komiksu „Miasto Wyrzutków tom 2: Chłopak, który zbierał stworzonka” Juliena Lamberta

18 lipca 2020

Julien Lambert „Miasto Wyrzutków tom 2: Chłopak, który zbierał stworzonka”, tłum. Jakub Syty, wyd. Non Stop Comics
Ocena: 6 / 10

Czytelnicy nie musieli długo czekać na zakończenie historii stworzonej przez Juliena Lamberta. Drugi tom „Miasta Wyrzutków” jednak nie do końca spełnia oczekiwania rozbudzone w bardzo udanej, pierwszej odsłonie tej komiksowej dylogii.

„Mężczyzna, który gromadził rupiecie” ciekawie połączył gatunek weird fiction z czarnym kryminałem, wpuszczając w ograne popkulturowe schematy dużo świeżości, co uczyniło lekturę komiksu jeszcze bardziej przyjemną. Tę przyjemność w dużym stopniu kształtowała warstwa graficzna historii, idąca w stronę nienachalnej groteski, przypominająca najlepsze dokonania mistrzów komiksu frankofońskiego, Joanna Sfara i Christophe’a Blaina. Stąd też te duże oczekiwania w stosunku do kontynuacji zatytułowanej „Chłopak, który zbierał stworzonka”.

Tytuł sugeruje, że bardziej skupimy się na pobocznej postaci „Miasta wyrzutków”, czyli na Rudym, nieletnim urwisie, który szwęda się po zaułkach metropolii z kumplami i podejrzanie wyglądającym kotem. Otóż nie jest to do końca prawda, ponieważ detektyw Jacques Peupelier wciąż jest centralną postacią opowieści i nadaje jej ton. A że ? jak pamiętamy ? stracił swoją wyjątkową zdolność komunikowania się z przedmiotami, tym bardziej kibicujemy mu w próbach jej odzyskania. Aby tak się stało, bohater ponownie będzie musiał się zmierzyć z szalonym wynalazcą, a pomagać mu będą w tym (raczej nieoczekiwanie dla samego Peupeliera) dzieciaki, z którymi miał na pieńku, a szczególnie wspomniany wcześniej Rudy z nieodłącznym kotem.

Tę współpracę zapowiada okładka ze wspólnie przemieszczającymi się po mieście bohaterami. Na tej drodze czeka ich wiele trudów i niespodzianek. Szkopuł w tym, że zwroty akcji nie ekscytują już tak samo jak w pierwszej odsłonie. Ta wyprawa nie jest równie ciekawa, co nasze wcześniejsze poznawanie nietypowego świata i towarzyszenie Peupelierowi w śledztwie dotyczącym zniknięcia Christiny. Nagle sama akcja zaczyna przeważać nad klimatem zbudowanym przez autora w „Mężczyźnie, który gromadził rupiecie” i mamy wrażenie, że w drugiej części Lambert jedynie odhacza niezbędne elementy stworzonej przez siebie fabuły. Nadal jesteśmy w klimatach weird fiction, ale gdzieś zniknęła magia i posmak świeżości z pierwszej części.

Nie oznacza to jednak, że „Miasto Wyrzutków” przestało być zajmującą lekturą. Końcowy pojedynek jest z pewnością spektakularny i odpowiednio dziwaczny, a fakt, że Lambert nie stroni od naprawdę drastycznych rozwiązań i widoków, należy zaliczyć autorowi na plus. Natomiast za problemowy można uznać sam tytuł serii ? w „Mieście Wyrzutków” za mało jest tytułowego miasta, chciałoby się zajrzeć w jego inne miejsca, poznać lepiej jego historię, po prostu pobuszować w nim trochę dłużej. Być może Lambert ma takie plany, ponieważ metropolia ta zasługuje na rozwinięcie, które zapewniłoby czytelnikom jeszcze więcej przyjemności z lektury. Na razie musi nam jednak wystarczyć komiksowa dylogia, już w komplecie, która wprawdzie kończy się zbyt szybko, jednocześnie daje nam obraz dziwacznego, acz sympatycznego świata, w którym całkiem miło spędzamy czas. I to, myślę, powinno wystarczyć za rekomendację dla „Miasta Wyrzutków”.

Tomasz Miecznikowski

Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje