Zaklęcie bez wykończenia – recenzja książki „Księgi zapomnianych żyć” Bridget Collins

10 listopada 2020

Bridget Collins „Księgi zapomnianych żyć”, tłum. Joanna Wołyńska, wyd. Czwarta Strona
Ocena: 6 / 10

Spokojne, pracowite, odmierzane rytmem codziennych obowiązków życie Emmetta Farmera wywraca się do góry nogami, gdy powala go nagła choroba. Przez długi czas zmaga się z gorączką, z mrocznymi cieniami, z rzeczywistością, której nie pojmuje. Powrót jest już raczej niemożliwy. I nagle mieszkająca na mokradłach oprawiaczka książek przesyła zaproszenie: pragnie, by Emmett został jej czeladnikiem. A przecież on od dziecka słyszał, że książki to zło, kryje się w nich niegodziwość, a może nawet czarnoksięstwo… Na rodzinnej farmie nie ma już jednak dla Emmetta miejsca, chociaż sam do końca nie pojmuje, czemu tak jest. Wyrusza zatem na mokradła i odkrywa świat, którego istnienia nawet sobie nie wyobrażał.

Emmett znów wpada w spokojny rytm pracy: gotowanie posiłków, palenie w piecu, zamiatanie podłogi, pierwsze drobne wprawki pod okiem mistrzyni Seredith… ale mija dłuższy czas, nim wreszcie się zorientuje, czym w istocie jest oprawianie. Ludzie poddają się temu, by zapomnieć – zakląć w okładkach książki wspomnienia, które chcą wymazać. To magia i sztuka, wokół której kwitnie czarny rynek. Niektórzy wykorzystują książki do handlu i kupczą wspomnieniami innych, by sycić mniej i bardziej perwersyjne pragnienia klientów. Są też ludzie, którzy zmuszają zależnych od siebie, by poddawali się całej procedurze, ponieważ chronią w ten sposób własną reputację. Są oprawiacze uczciwi i ci, którzy dla pieniędzy zrobią wszystko. Obok autentycznego altruizmu pojawiają się też najmroczniejsze pobudki. Emmett nie pojmuje do końca, jaka desperacja musi kierować kimś, kto pragnie z własnej woli wyzbyć się części siebie. I początkowo sam fach wydaje mu się brudny i nieuczciwy, chociaż jego mistrzyni, Seredith, zapewnia, że jest urodzonym oprawiaczem. Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć – a nieodłącznym elementem procesu dojrzewania jest docieranie do nie zawsze przyjemnych prawd o sobie samym.

W „Księgach zapomnianych żyć” są wszelkie składniki na świetną pozycję. Trochę magii, trochę tajemnicy, trochę dystopicznej wizji świata, książki jako potężne, niemal święte (lub przeklęte, zależy jak spojrzeć) byty. Znakomity pomysł oprawiania wspomnień i więzienia ich między okładkami, intrygujący zarys fachu oprawiacza – zawodu z powołania, którego nie można się zwyczajnie wyuczyć. I oczywiście obserwacja pokrętnych ścieżek, którymi podąża ludzka moralność, kiedy zyskuje dodatkowe narzędzie manipulacji i sprawowania władzy nad innymi. Problem w tym, że wszystko to pozostaje jedynie zarysem i tłem dla najważniejszego elementu powieści – romansu między głównym bohaterem, Emmettem, a synem miejscowego bogacza, Lucianem. Romansu napisanego zresztą naprawdę dobrze: obie postaci są wielowymiarowe, nakreślone w odcieniach szarości, ich niepewność, lęk i tęsknoty budzą zrozumienie i empatię. Zarówno Emmett, jak i Lucian są przy tym na tyle autentyczni, że nasz stosunek do nich zmienia się i ewoluuje – oceniamy ich zachowania, dostrzegamy nierówności na krawędziach, raz czujemy sympatię, raz niechęć, jeśli wręcz nie rodzaj wzgardy dla słabości, by zaraz potem zganić samego siebie i zapytać: ciekawe, jak bym sam postąpił w podobnie niemożliwej sytuacji.

Zmagania tej pary bohaterów i podejmowane przez nich działania są czytelną metaforą dochodzenia do prawdy o własnej seksualności i godzenia się z sytuacją, którą otoczenie uważa za nieakceptowalną, a z którą zresztą trudno pogodzić się również obu chłopcom. Kiedy spotykają się po raz pierwszy, brakuje im dojrzałości do związku, do świadomego budowania uczucia, poddają się całkowicie żywiołowi i nie są w stanie zapanować nad konsekwencjami. Próbują sobie z nimi radzić, wybierając raczej ucieczkę aniżeli zmierzenie się z okolicznościami. Są przecież bardzo młodzi, myślą najczęściej w kategoriach czerni i bieli, ukształtowało ich środowisko, w jakim dorastali. Popełniają błędy do samego końca i prawdopodobnie wciąż będą je popełniać, ale pod koniec swojej wędrówki są wobec siebie bardziej uczciwi, niż byli na samym początku.

Niemniej czytelnicy mogą czuć się trochę zawiedzeni w swoich oczekiwaniach. Nie ma niczego złego w romansie, zwłaszcza zgrabnie napisanym (co nie zdarza się często), ale tutaj potencjał był zdecydowanie większy. Intrygujący pomysł, który aż prosił się o rozwinięcie, o dokładną eksplorację, posłużył w gruncie rzeczy tylko za pretekst. A chciałoby się uzyskać odpowiedź na wiele dodatkowych pytań: jak i dlaczego rodzi się powołanie do zawodu oprawiacza, jak dokładnie wyglądała historia tego fachu i czemu popadł w niełaskę, o okolicznościach Krucjat, o różnym podejściu do istoty zawodu (zasygnalizowanym przez postawy Seredith i de Havillanda), o aspektach moralnych wymuszonego przyzwolenia na oprawianie, o tym, czy i kiedy jest to dobra decyzja, z czym na dłuższą metę wiąże się jej podejmowanie, czy nie jest zbyt łatwo i powszechnie dostępne. Wszystkie te elementy są tylko zasygnalizowane, co rozbudza apetyt, ale w żadnej mierze go nie zaspokaja. Stąd pewien zawód, który ostatecznie przekłada się na całościowe wrażenie po zamknięciu książki. Jesteśmy świadkami pięknego, literackiego zaklęcia, które pozostaje bez wykończenia, zawiesza się w połowie. To podstawowa wada „Ksiąg zapomnianych żyć”.

Zaletą natomiast, tuż obok wspomnianego już, interesująco poprowadzonego wątku miłosnego, jest mrok. Mroku nie brakuje. Oglądamy naturę ludzką od najgorszej strony. Widzimy nieodpowiedzialność i okrucieństwo, manipulację i przemoc, poczucie bezkarności i wszechwładzy, obojętność i odwracanie wzroku wobec niesprawiedliwości, kierowanie się wyłącznie własną korzyścią bez baczenia na krzywdę. Widzimy też dramat ludzi zmuszonych przez życie do wyzbywania się najpiękniejszych wspomnień po to, by mieć parę groszy na przetrwanie kolejnego dnia, i bezwzględność tych, którzy za to płacą, by wypełnić pustkę we własnym życiu. Ta ponura wizja mocno przemawia do wyobraźni, jest bardzo prawdziwa i plastyczna.

Niemniej szkoda, że książka z potencjałem na oryginalną, świeżą, magiczną powieść staje się ostatecznie kolejną pozycją obyczajową o miłości. Dobrą, szczerą, błyskotliwie poprowadzoną – ale jednak jedną z wielu.

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje