Weimarski remiks – recenzja filmu „Fabian albo świat schodzi na psy” na podstawie powieści Ericha Kästnera

5 kwietnia 2022

„Fabian albo świat schodzi na psy”, reż. Dominik Graf, scen. Dominik Graf, Constantin Lieb, dystr. Aurora Films
Ocena: 6 / 10

Gdyby mieszkańcy Berlina mieli w latach 30. XX wieku smartfony z kamerami, być może rejestrowaliby otaczający ich świat właśnie tak, jak zrobił to Dominik Graf. Jego ekranizacja powieści Ericha Kästnera to ciekawy, choć nie do końca udany eksperyment.

Berlin, rok 1931. Jakob Fabian (Tom Schilling) to pracownik działu reklamy zakładów tytoniowych. Nieco neurotyczny i pozbawiony poczucia celu, zarywa kolejne noce, szukając rozrywki w na poły nielegalnych klubach wielkiego miasta. Kiedy na jego drodze staje Cornelia (Saskia Rosendahl), nagłe uczucie do tej pewnej siebie prawniczki marzącej o karierze aktorki pozwala mu otrząsnąć się z apatii. O happy end nie będzie jednak łatwo, bo nad losami międzywojennego copywritera wydaje się ciążyć fatum. Podobnie zresztą jak i nad całą Republiką Weimarską, która już wkrótce poddana zostanie nazistowskiej musztrze.

„Fabian albo świat schodzi na psy” to ekranizacja powieści Ericha Kästnera, w Polsce znanej jako „Fabian – historia pewnego moralisty”. Weteran niemieckiego kina Dominik Graf powrócił do tytułu, który Kästner oryginalnie planował dla swojej książki, ale właściwie na tym kończy się gorliwość w odtwarzaniu wizji pisarza. O ile literacki pierwowzór, choć niewątpliwie atrakcyjny dla kina ze względu na zgoła filmowe zabiegi stylistyczne, był zwarty, zwięzły i najeżony ironią, tak dzieło Grafa to rozwleczona na blisko trzy godziny, wizualna i narracyjna maligna.

Film właściwie ani na chwilę nie uspokaja, przekładając rwane, chaotyczne ujęcia, szatkując kolejne wątki. Jeśli chodziło o wciągniecie widza w rozgorączkowany świat epoki, to udało się połowicznie. Zwłaszcza że Graf stawia na formalny eksperyment – wnętrza w stylu art deco, kadry przypominające ekspresjonistyczne obrazy, a nawet fragmenty dawnych filmowych kronik remiksuje w wideoklipową impresję. W dodatku ze zgoła instagramową surowością, by nie powiedzieć niechlujstwem.

Z jednej strony możemy więc odnieść słuszne wrażenie, że narkotyczny weimarski karnawał skończy się niechybnie bardzo ostrym kacem, z drugiej – autorytarne zagrożenie pozostaje cokolwiek amorficzne. Najdobitniej przypomina nam o nim postać przyjaciela Fabiana, a przeciwnika nazistów, Stephana (Albrecht Schuch). Dla widza po prostu oczywistym jest, że ten doktorant filozofii, jako wrażliwy i idealistycznie nastawiony do świata, reprezentuje formację zbyt słabą, by mogła powstrzymać to, co nieuniknione.

„Fabian…” zostawia widza skołowanego. Jego wielki potencjał rozpływa się za każdym razem, kiedy forma przesłania treść, a więc… nader często. Książka Kästnera (który notabene sławę zdobył jako autor literatury dziecięcej) z pewnością zasługuje na nowe odczytanie. W adaptacji Grafa zamienia się jednak z alarmistycznej satyry w trzygodzinny seans substancji psychoaktywnych zażywanych przez oczy.

Sebastian Rerak

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: film, recenzje