W Snowtown na końcu świata, w komiksie bez końca

27 listopada 2011

Warren Ellis, Ben Templesmith „Detektyw Fell – Zdziczałe miasto”
Ocena: 5,5 / 10

Polscy czytelnicy nie mają za bardzo szczęścia do Warrena Ellisa. Bodaj żadna jego komiksowa seria nie została u nas wydana w całości. W przypadku opublikowanego właśnie nakładem Mucha Comics albumu sprawa przedstawia się jeszcze „lepiej”. „Detektyw Fell” nawet w oryginale nie ukazał się do końca. I pewnie już nigdy się nie ukaże.

Bohater komiksu, detektyw o kurzo blond fryzurze, zostaje oddelegowany do Snowtown – miasta oddzielonego od reszty świata mostem. Musi zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu i w nowym miejscu pracy, a zadanie to okazuje się wcale nie takie łatwe. Bo Snowtown wygląda jakby dzień nie wstawał tu nigdy, a ponure blokowiska pełne są wyalienowanych zwyrodnialców oraz niebezpiecznych psychopatów. Takie Miasteczko Twin Peaks ze swoimi tajemnicami jawi się nagle najlepszym miejscem do spędzenia reszty życia.

Zresztą, przywoływanie Twin Peaks jest w kontekście omawianego komiksu jak najbardziej uzasadnione: śledztwo prowadzi detektyw przybyły ?z zewnątrz?, w swojej pracy co rusz napotyka na surrealistyczne postacie, kadry nasycone są atmosferą z pogranicza jawy i snu a wszystko to przyprawiono szczyptą symbolizmu i niesamowitości. Nawet przełożony głównego bohatera, pomarszczony i zmęczony życiem porucznik Beard, żywcem przypomina Lynchowskiego aktora Harry?ego Deana Stantona.

Za niecodzienny klimat odpowiadają w przeważającej mierze sugestywne rysunki znanego u nas z „30 dni nocy” Bena Templesmitha. Oparte głównie na grafice komputerowej, „niechlujnych” szkicach i przetwarzanych fotografiach kolaże Australijczyka wzbudzają w środowisku miłośników historii obrazkowych skrajne emocje. Co by jednak nie mówić, to jeden z nielicznych twórców komiksowej grozy, którego prace mogą wzbudzać autentyczny niepokój.

Wydawać by się mogło, że oparty na równie dobrych, sprawdzonych wzorcach fabularnych oraz świetnych rysunkach komiks powinien dołączyć do kanonu opowieści obrazkowych. Tak się jednak nie stało z jednego prostego powodu: chodzi o scenariusz.

Z ciężkim sercem się to pisze, bo Warren Ellis to nazwisko, wobec którego nie można przejść obojętnie. Przy dobrej koniunkcji planet, jeszcze z dziesięć lat ciężkiej pracy, z piętnaście centymetrów dorodnej brody i mógłby być uważany za drugiego Alana Moore?a. Może mniej wizjonerskiego, ale za to odrobinę bardziej niegrzecznego.

„Detektyw Fell” składa się z ośmiu epizodów, z których każdy opowiada osobną historię. Podczas prac nad scenariuszem Ellis wpadł na karkołomny pomysł. Chciał, żeby każda opowieść zmieściła się na 16 stronach komiksu, czym symbolicznie strzelił sobie w stopę z dwururki.

Pojawił się bowiem oczywisty dysonans fabularny. Nie ma najmniejszych szans, żeby na tak niewielkiej objętościowo przestrzeni udało się połączyć senną atmosferę, nieśpieszne tempo z niebanalnym rozwiązywaniem zagadki kryminalnej. Z tego powodu w komiksie dochodzi do paradoksalnych wręcz sytuacji. Przez pierwsze 10-12 stron opowieść snuje się powoli, żeby na koniec rozwiązać się szybko i po najmniejszej linii oporu. Pan detektyw zawsze napotka odpowiednią osobę, podejmie właściwą decyzję czy nawet posunie się do matactwa (historia nr 4) byle tylko zakończyć całą sprawę na przydzielonej mu ilości papieru.

Wszystkie powyższe grzechy i grzeszki nikną jednak wobec najważniejszego: album ten jest przykładem dolegliwości drążącej gatunek, dolegliwości, która niejednokrotnie zniechęca ludzi do sięgania po komiksy lub powieści fantastyczne. Chodzi o tzw. problem „serii”. Czytelnicy lubią wiedzieć, kiedy poznają zakończenie. Dlatego większość tytułów komiksowych czy prozatorskich z gatunku fantastyki, które przebijają się do mainstreamowego odbiorcy to pojedyncze tytuły albo krótkie cykle.

Z „Detektywem Fellem” rzecz ma się jeszcze ciekawiej. Tutaj zakończenia nie ma w ogóle. Większość zagadek, symboli, pytań pozostaje bez odpowiedzi. Twórcy porzucili projekt, a przynajmniej odłożyli na daleką pozycję w hierarchii ważności. Trzy lata temu ukazał się krótki epizod, krążą plotki, że ma wyjść następny, jednak szanse na to, aby opowieść została pociągnięta do końca są niewielkie. Niejasny wydaje się więc sens wydawania podobnych pozycji na polskim rynku. Złaknieni nowych dokonań Ellisa wyznawcy komiksu będą być może zadowoleni, ale przecież o wiele bardziej ucieszyłby ich (a przy okazji postronnych czytelników) któryś z popularniejszych tytułów scenarzysty, a co ważniejsze ? ukończonych.

Bohater komiksu szczyci się swoją sherlockowską dedukcją, która – mówiąc szczerze – niejednokrotnie przekracza granice zdrowego rozsądku. Ciekawe, że w swej genialnej przenikliwości nie przewidział jednego. Że dzięki scenarzyście, utkwi w Snowtown na dobre.

Artur Maszota

Gdzie kupić:
Kup komiks na stronie Mucha Comics

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje