Ukąszenie

30 grudnia 2016

Dennis Covington „Zbawienie na Sand Mountain. Nabożeństwa z wężami w południowych Appalachach”, tłum. Bartosz Hlebowicz, wyd. Czarne
Ocena: (brak)*

Zapotrzebowanie na sporty ekstremalne wydaje się utrzymywać na pewnym stałym poziomie. Co jakiś czas pojawiają się nowe dyscypliny. Niektóre, z tych już znanych, ulegają natomiast modyfikacjom. Ciągoty do balansowania na krawędzi ? niekiedy „bezpieczniejsze”, jeśli to można tak nazwać, a niekiedy przekraczające zdroworozsądkowe granice ? bywają rozmaicie motywowane i przez samych „uprawiających” uzasadniane na różne sposoby. Niektórzy pasjonaci opowiadają o uzależnieniu od silnych emocji (po prostu), inni o pokonywaniu wyzwań, instynkcie zdobywcy, jeszcze inni o przełamywaniu własnych lęków lub o poznaniu samego siebie, dotarciu do tajemnicy itp., itd. Złośliwi „nieuprawiający” kwitują zjawisko głupotą (po prostu) lub ukrytymi skłonnościami samobójczymi, pędem do autodestrukcji.

Książka Dennisa Covingtona skłania do refleksji na temat pewnego szczególnego traktowania religii jako wyrafinowanej odmiany sportu ekstremalnego. Zawodnicy biorący w nim udział niechybnie by zaprzeczyli a autor „Zbawienia na Sand Mountain”, mający za sobą kilka występów w reprezentacji, być może określiłby takie ujęcie spłycaniem zagadnienia. Ale to tylko pozorne nadużycie.

W publikacji wydanej przez Czarne kwestie balansowania na krawędzi towarzyszą nam niemal nieustannie. Czasami pojawia się igranie ze śmiercią. Jest taka chwila w „Zbawieniu?”, gdy narrator, próbując zdefiniować swój własny stosunek do niebezpiecznych praktyk religijnych, pisze wprost, że chrześcijaństwo bez niebezpieczeństwa, bez ryzyka nie ma sensu. Co ciekawe, konkluzja następuje już post factum, gdy Covington przygodę z ludźmi biorącymi węże do rąk ma już za sobą.

Ale żeby było po bożemu, zacznijmy od genezy. Dziennikarz trafia na salę sądową, gdzie toczy się sprawa przeciwko kaznodziei. Zarzuty stawiane duchownemu są bardzo poważne: jest oskarżony o próbę morderstwa żony. Zmusił ją (wedle zeznań poszkodowanej), aby włożyła rękę do klatki z grzechotnikami. Ocalono ją w ostatniej chwili.

Dziennikarz, zbierając materiały, rozmawiając ze świadkami, zbliża się do społeczności skupionej w ugrupowaniu o szczególnym charakterze. Kościół ludzi biorących węże do rąk („ludzi od węży”), bo tak są oni najczęściej nazywani, to mało znana i tajemnicza wspólnota religijna, której członkowie wzięli sobie do serca słowa z Ewangelii („I rzekł do nich: 'Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Te zaś znaki towarzyszyć będą tym, którzy uwierzą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić.'” – Mk 16, 11-18). Wierni zboru „wężowników” potraktowali pismo dosłownie i postanowili zastosować je w praktyce. Historia sekty, do tej pory niezbyt wnikliwie zbadanej, dziwnie Covingtona przyciąga. Po pewnym czasie dziennikarz wsiąka w dość hermetyczne środowisko, aby wgryźć się w temat bardziej szczegółowo. Doskonale w „Zbawieniu…” uchwycił autor trudy pracy dobrego reportażysty w kontekście zmagań z własną czujnością, aby nie utracić zawodowego dystansu.

Samoobserwacja i świadomość pułapek nie uchronią jednak Covingtona przed ukąszeniem. Pod koniec książki jeden z jej bohaterów dzieli się z dziennikarzem refleksją o tym, że „…ukąszenie węża jest niczym w porównaniu z ukąszeniem innego człowieka”. Dennis Covington nie został zaatakowany przez grzechotnika. Dziabnęła go tajemnicza religia, gdy znajdował się na etapie poszukiwania uzasadnień dla siebie samego, odkopywania korzeni rodzinnych, potrzeby ustalenia tożsamości. Dlatego po pewnym czasie zaczyna uczęszczać na nabożeństwa, podczas których wierni wyciągają z klatek jadowite węże i podają je sobie z rąk do rąk. Piją również strychninę i dotykają ognia. Wierzą, że zstępuje na nich Duch Święty.

Duże doświadczenie dziennikarskie i swoboda w żonglowaniu emocjami pozwalają Dennisowi Covingtonowi utrzymywać atmosferę stałego niepokoju i niepewności. Czasami narrator podkreśla wprost, jak ważne miejsce w jego życiu zajmuje religia, aby po chwili autoironicznie zadrwić z siebie. Ironia to zresztą w książce figura ważna, pozwalająca Covingtonowi na rozładowanie napięcia. Gdy dzieją się rzeczy straszne, czarny humor rozjaśnia ciemności.

Południe występuje w książce Covingtona jako obszar strzegący subtelnych połączeń człowieka z naturą, nieliczne już miejsce, gdzie jej dzikość nie została wygładzona i przykryta przez cywilizacyjne zdobycze. Porównania z Faulknerowską wizją narzucają się podczas czytania niemal automatycznie, a kontekst religijny przywołuje film Alana Parkera „Angel Heart” (polski tytuł „Harry Angel”), w którym buzują nieokiełznane jeszcze żywioły Południa. Wrażliwość autora na otaczające go gwałtowne piękno zaowocowała kilkoma świetnymi opisami.

Lektura „Zbawienia?” przypomina momentami przeglądanie gotowych miksów nagranego materiału tuż przed oddaniem płyty do masteringu. Mamy tu bowiem wiele rozmaitych śladów, które odzywają się z różnym natężeniem. Główna ścieżka to historia dziennikarza, który zaprzyjaźnia się ze wspólnotą stosującą ekstremalne praktyki. Wokół tego tematu pojawia się szereg motywów, które tworzą linię melodyczną i współdecydują o pięknej harmonii całego dzieła.

Marcin Karnowski
fot. Russell Lee / National Archives and Records Administration

*Nie poddajemy ocenie książek, które ukazały się pod naszym patronatem.

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: recenzje