Szczęśliwego zakończenia nie będzie – recenzja książki „Życie Sus” Jonasa T. Bengtssona

12 lutego 2020

Jonas T. Bengtsson „Życie Sus”, tłum. Iwona Zimnicka, wyd. Wydawnictwo Poznańskie
Ocena: 8 / 10

Kontrola. Całkowita, absolutna kontrola. Sus musi w pełni panować nad każdym, choćby najdrobniejszym aspektem swojego życia. Bo tam, gdzie nie ma nadzoru, pojawiają się naciski z zewnątrz, nieprzewidziane mechanizmy i strach. A w planach Sus nie ma miejsca na bycie ofiarą. Już nigdy więcej.

Sus żyje w nieciekawej okolicy Kopenhagi, gdzie nikt się nie zapuszcza, chyba że naprawdę musi. W szkołach dzieci palą haszysz niemal od piaskownicy, przemoc rodzi przemoc i ręka myje rękę. Przetrwasz, jeżeli wiesz, jak się ustawić, a przynajmniej zdajesz sobie sprawę, komu nie należy następować na odcisk. Spryt i dobra orientacja też są pomocne. Sus ma wypracowane strategie przetrwania, ale nie jest z siebie w pełni zadowolona. Codziennie funduje sobie kolejne testy, które mają sprawdzić, czy wystarczy jej odwagi, determinacji, bezwzględności. Krok po kroku, według starannie ułożonego planu, Sus przeobraża samą siebie w rodzaj dobrze naoliwionego mechanizmu. Skutecznego, sprawnego i całkowicie pozbawionego uczuć. Bo uczucia, te, o których mówimy, że są szlachetne i że czynią człowieka człowiekiem, mogą jej tylko przeszkodzić w osiągnięciu celu. Jaki on jest – nietrudno się zorientować. Kiedyś w życiu Sus była jedna dobra stała i punkt odniesienia, jej starszy brat. To on stanowił mur, za którym mogła się schować. Ale teraz brat leży w szpitalu z odłamkiem w mózgu. Odszedł, w zasadzie umarł, w rozumieniu Sus opuścił ją. No i jest oczywiście ojciec. Wzorowy więzień, skazany za zaniedbanie, w wyniku którego matka Sus straciła życie. O tym, co działo się w tej rodzinie za zamkniętymi drzwiami, autor pisze wprost niewiele. Ale to, co pisze, w przerażający sposób działa na wyobraźnię, która podsuwa niekończące się scenariusze skrajnej patologii, molestowania, traumy i przemocy. Takie właśnie było dzieciństwo bohaterki, w którym na swój sposób się zatrzymała. Nie może pójść dalej, bo wciąż pozostaje skrzywdzonym dzieckiem. Głupia, głupia, beznadziejna, słaba Sus. Nie ma dla siebie wystarczająco dużo obraźliwych epitetów, wciąż nasuwają jej się nowe. W lustrze widzi kogoś, kogo nienawidzi, i jedyną drogą wyjścia może być zniszczenie tej jednej osoby, której nienawidzi nawet mocniej niż siebie. Jest zbyt młoda, by zrozumieć, że istnieją inne sposoby rozliczenia się z przeszłością, że podąża ścieżką autodestrukcji, i kiedyś odkryje, że wszystko wymknęło jej się z rąk, że nie ma już do czego dążyć. A obok niej brakuje choćby jednej życzliwej osoby, zdolnej to Sus wytłumaczyć.

Sus jest znakomicie nakreśloną postacią, skrzywdzoną wiekową duszą w ciele niedojrzałego dziecka, borykającą się z emocjami bez nazw, prowadzącą niekończącą się autoanalizę bez konstruktywnych wniosków. Raczej nie da się jej polubić, ona sama robi przecież wszystko, by trzymać innych na dystans. Odczuwamy to nawet jako czytelnicy i obserwatorzy. Bohaterka jest od nas oddzielona szklaną taflą: nie zbliżaj się, bo będzie bolało. Na wielu płaszczyznach wręcz odstręcza. Budzi gniew swoim prześlizgiwaniem się po powierzchni życia, swoim brakiem zaangażowania, swoistą amoralnością, którą starannie pielęgnuje. Sprzedawanie narkotyków dzieciom z podstawówki uważa za pierwszą prawdziwą pracę i powód do dumy, sprowokowanie bójki rozpatruje w kategoriach odwagi, a kradzież w sklepie – przemyślności i sprytu. Drażni nas, odbiorców, świadomość, ile mogłaby w gruncie rzeczy dobrego zrobić ze swoim życiem, gdyby podjęła taką próbę. Ona już się poddała. Poświęca swoją energię jednemu celowi, który może ją wyłącznie zniszczyć, i czerpie z tego siłę, by codziennie rano podnieść się z łóżka. To budzi gniew, chciałoby się Sus potrząsnąć i wykrzyczeć jej w twarz kilka prawd w krótkich żołnierskich słowach. Z drugiej strony ta dziewczynka – bo należy ją nazwać dziewczynką, chociaż ma dziewiętnaście lat i uważa się za dorosłą – w bolesny sposób wzrusza. Jest połamana, stłamszona, pozbawiona kierunku. Nikt się za nią nie wstawia, nikt nie wyciąga do niej ręki. Trafiła gdzieś na margines, stała się numerem w statystyce, elementem błędnego koła niekończącej się przemocy. Jej „testy” i plany przypominają przebieranie się małego dziecka w dorosłe ciuchy i nieporadne pacykowanie twarzy kosmetykami podebranymi z matczynej torebki. Robi to, bo inaczej musiałaby się zwinąć w kulkę i płakać bez końca, nie mogąc już nigdy przestać.

Ten medal ma jednak swoją drugą stronę: kropla drąży skałę. Jeżeli przyjmujesz jakąś postawę, ćwiczysz ją z odpowiednim przekonaniem, po upływie pewnego czasu stanie się dla ciebie drugą skórą. Książka Jonasa T. Bengtssona pozostawia po sobie wrażenie bezradności i smak goryczy. Doskonale widać, w jakim kierunku zmierza Sus. Jeszcze ma w ręku kilka atutów, jeszcze potyka się o swoje emocje, ale jej skorupa stopniowo twardnieje. Przekonujemy się o tym namacalnie w ostatnim rozdziale. Mając odpowiednio dużo czasu, odrzuci wszelkie wspomnienie dobra, nazywając je słabością. Stanie się kukłą z pustką w oczach, z całkowicie wyziębionym sercem, kolejną ofiarą systemu, kolejnym ogniwem łańcucha. „Życie Sus” działa przede wszystkim poprzez skojarzenia, przemyślenia, nasuwające się obrazy. W warstwie słowa autor jest maksymalnie oszczędny. Nie powiedzieć za wiele, nie zdradzić za dużo. Sus mogłaby być równie dobrze Anią, Oksaną, Sophie, Mercedes… podstawowe punkty się zgadzają, dokładne szczegóły biografii nie mają znaczenia, nazwiska i daty są umowne. Nie ma w tej książce najmniejszego elementu pokrzepienia, chociażby iskierki nadziei. W niektórych recenzjach krytycy piszą o cieple i empatii autora wobec bohaterki, osobiście jednak takiego przekazu nie czuję. Jest za to obserwacja – skupiona i spokojna, za którą ukrywa się bolesna bezsilność.

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje