Subtelna dekonstrukcja rzeczywistości – recenzja książki „Dom wszystkich snów” Wojciecha Guni

4 lipca 2020

Wojciech Gunia „Dom wszystkich snów”, wyd. Literate
Ocena: 9 / 10

Wojciech Gunia to twórca wymykający się jednoznacznej kwalifikacji gatunkowej. Bo kiedy przyjmiemy umownie, że pisze horror, przeciętnemu czytelnikowi nasuwa się obraz pulpowych powieści z lat 80., a to trop nad wyraz błędny. Jeśli określimy go jako reprezentanta weird fiction, miano to może okazać się nazbyt hermetyczne dla szeregowego odbiorcy. A Gunia przestaje już być tylko kolejnym nazwiskiem na liście pisarzy parających się wszelkiej maści odmianami grozy, a staje się swoistą marką, wyznacznikiem literatury najwyższej jakości. Takiej, która już nie potrzebuje gatunkowej etykiety. Sama obroni się znakomicie.

Autor „Domu wszystkich snów” nigdy nie krył swoich fascynacji prozą Thomasa Liggottiego (którą zresztą z powodzeniem przekłada na język polski). Nie zaskoczy więc nikogo, że w dokonaniach Guni motywów nawiązujących do amerykańskiego pisarza znajdujemy mnóstwo. Jednak to czerpanie z dorobku bardziej doświadczonego twórcy nie przeszkadza Guni kreować własnego, autonomicznego stylu. Wydeptywać swojej literackiej ścieżki, którą konsekwentnie rozwija i udoskonala od debiutanckiego zbioru „Powrót” (który w tym roku doczekał się nowej, rozszerzonej edycji w Wydawnictwie IX) aż do najnowszej, omawianej tu publikacji. Zresztą, literackich tropów jest u Guni wiele więcej: od Schulza i Kafki do chociażby Truchanowskiego. Ale tak naprawdę stanowią one jedynie punkt wyjścia do szukania kolejnych nawiązań i odniesień.

Proza Guni nie należy do najłatwiejszych. Wymaga od czytelnika nie tylko językowego obycia, ale też – a może przede wszystkim – otwarcia na szerokie pole filozoficznych rozważań nad sensem (a może bardziej – brakiem sensu) ludzkiej egzystencji. Światy kreowane przez autora „Domu wszystkich snów” są skomplikowanymi konstrukcjami, zwykle nie odnoszącymi się konkretnie do naszej rzeczywistości, a będącymi raczej miastami-widmami. Bez określonej terytorialnej przynależności, porzucone gdzieś na pustkowiu, osamotnione – podobnie, jak ludzie, którzy je zamieszkują. U Guni dom czy miasto często zdaje się mieć własną, personifikowaną tożsamość, rodzaj samoświadomości, sprawiającej, że domowa bądź miejska tkanka zdaje się żyć własnym życiem, a przez to jeszcze mocniej oddziaływać na swoich mieszkańców. Pozorna, matematyczna wręcz precyzja w budowaniu świata przedstawionego służy autorowi głównie do dekonstrukcji tegoż świata przez powolne wprowadzanie elementów odkształcających rzeczywistość. Zmusza to czytelnika (i bohaterów opowieści) do zakwestionowania prawdziwości danego miejsca i budzi – bo musi budzić – niepokój. Sugeruje, że otoczenie może wcale nie być tym, czym się wydaje.

Nie będziemy tu omawiać poszczególnych opowiadań osobno. W niektórych jedno słowo za dużo odarłoby treść z tajemnicy. Jednak trzeba podkreślić, że „Dom wszystkich snów” jest zbiorem doskonałym, choć mocno hermetycznym. I piszę o tym nie dlatego, by zniechęcić potencjalnego, mniej doświadczonego czytelnika, ale właśnie by wzbudzić w nim ciekawość, pragnienie poznania poszczególnych historii.

W opowiadaniach tych dom zajmuje poczesne miejsce. Jako domyślna ostoja stabilizacji, bezpieczeństwa i miru, dająca schronienie oaza, często jednak okazuje się czymś zupełnie innym. Zamienia się w pułapkę, miejsce kaźni lub dominującą nad bohaterem obsesję – zawsze stanowi to na tyle znaczące odstępstwo od normalności, by wzbudzony niepokój ostatecznie przerodził się w dojmujące, czyste przerażenie.

Każde z opowiadań w zbiorze ma swoją głębię, jednak na szczególną uwagę zasługują choćby „Pokój Anny” czy nowela „Dom Mota” (można je śmiało zaliczyć do najdoskonalszych krótkich form w polskiej grozie). W równym stopniu na uwagę zasługują pozostałe, jak np. „Raport z likwidacji placówki”, „Raport w sprawie objawień przy ulicy Szeptów”, „I kiedy płomienie” czy też (nie obawiajcie się tej monotematyczności tytułów) „Raport z placu budowy”.

Wiele z tych tekstów zawiera wspólny mianownik, łączą się ze sobą subtelnie, jak seria obrazów z jednego cyklu. To swoista układanka – z poszczególnych opowiadań powstaje większą całość, która jednak nie stanowi pełnoprawnej powieści.

Częstym wątkiem przewijającym się przez twórczość Guni jest piętnowanie koszmaru wojny poprzez odsłanianie go i uosabianie. Wojenna przemoc jest w opowiadaniach zazwyczaj wspomnieniem prześladującym bohaterów. Sceny nie są pozbawione dosadności w obrazowaniu okrucieństwa, jakie przecież wielokrotnie miało miejsce. Choćby na obszarze Bałkanów, do którego to konfliktu Gunia zdaje się odnosić najczęściej.

„Dom wszystkich snów” to literatura ze znakiem najwyższej jakości, co potwierdzać mogą choćby inne, wcześniejsze publikacje Guni, jak powieść „Nie ma wędrowca” (jako jedyna współczesna pozycja opublikowana w klasycznej serii „Biblioteka grozy” Wydawnictwa C&T) czy reedycja zbioru „Powrót” (w prestiżowej serii „Misterium Grozy” Wydawnictwa IX). Twórczość Wojciecha Guni zdecydowanie nie mieści się już w obrębie grozy, a on sam okazuje się być jednym z najciekawszych pisarzy młodego pokolenia. Czas najwyższy, żeby zainteresował się nim główny nurt.

Mariusz Wojteczek

Tematy: , ,

Kategoria: recenzje