Show Jima, czyli historia Taty Muppetów

10 maja 2016

tata-muppetowBrian Jay Jones „Jim Henson. Tata Muppetów”, tłum. Magdalena Bugajska, wyd. Marginesy
Ocena: (brak)*

Pamiętam taką scenę z dzieciństwa: wbiegam, po przejściu z podwórka na balkon, sprawdzić, czy Muminki z modeliny zastygły na dobre. Okazuje się, że są gotowe do zabawy, z radością więc rozstawiam je na parapecie, zanim jednak wyczaruję im ich dolinę, z euforii przechodzę kolejno w: czarną rozpacz, płacz, histerię i awanturę. Uświadamiam sobie bowiem, że rodzice rozkładają łóżka, a to oznacza, że czas wieczorynki już minął, przegapiłam ją, nikt mnie nie zawołał. Jak mogli mi nie nagrać? Nie zobaczę dziś, jak się złości Mi, więc pozłoszczę się do granic możliwości ja. Takie silne emocje nie towarzyszyły jednak każdemu ominiętemu programowi dla dzieci. Zupełnie nie żałowałam na przykład „Ulicy Sezamkowej”. Przeciwnie ? gdy byłam chora i w ramach pocieszenia mogłam oglądać TV do woli, robiłam wszystko, by w czasie popisów Muppetów udać się do kuchni na śniadanie, długo szorować w łazience nogi, a nawet, NAWET ? łykać gorzkie lekarstwo. Od mnogości sezamkowych postaci, gagów i point od razu bardziej bolała mnie głowa. Zapamiętałam jednak z dzieciństwa kilka scenek, od których najwidoczniej nie uwolniło mnie nawet bardzo długie sączenie w kuchni syropu na kaszel. W jednej z nich Kermit pokazuje Ciasteczkowemu Potworowi książkę kucharską. Objaśnia mu, gdzie jest początek, środek i koniec publikacji, jakie przepisy można znaleźć w poszczególnych jej częściach. Wykład przebiega bardzo pomyślnie, do czasu gdy nie okazje się, że w ostatnich rozdziałach znajdują się receptury na desery – żądny ciasteczek potwór od razu pożera więc czym prędzej całą książkę. Kiedy więc dostałam do ręki „Tatę Muppetów”, w pierwszym odruchu miałam ochotę na wszelki wypadek postąpić jak Ciasteczkowy Potwór i raczej ją zjeść niż czytać. Postanowiłam być jednak dzielna i zastosować się do rad Kermita. Zaczęłam od pierwszego rozdziału, jak nakazała żaba.

Ku mojemu zaskoczeniu już z pierwszych stron „Taty Muppetów” wyłania się postać miłego, sympatycznego chłopca imieniem Jim. Przyszły twórca dość zwariowanej muppetowej rodziny okazuje się być całkiem spokojnym dzieckiem, jednak o nieskrępowanej niczym wyobraźni, która nakazuje mu na przykład przebrać się w turban i… zaklinać węża ogrodowego. Zaczynam lubić tego chłopaka, przewracam więc następne strony, na których Jim ulega ogromnej fascynacji telewizją i zmusza rodziców do kupna bardzo wówczas drogiego odbiornika TV. Uśmiecham się pod nosem ? kto z pokolenia ’80+ nie poświęcał wielu godzin na kłótnie lub stosowanie wymyślnych szantaży, by założono mu… internet? U większości z nas sprawa zakończyła się powodzeniem, niestety, nie wszyscy potrafiliśmy wykorzystać sieć tak, jak Jim Henson telewizor. Nastolatek uważnie obserwuje na szklanym ekranie Erniego Kovacsa czy Burra Tillstroma, a efekty tych domowych lekcji dadzą się bardzo szybko zauważyć. Już jako osiemnastolatek debiutuje bowiem w programie „Afternoon”, a wraz z nim ? Muppety. I tu sam Jim, a może autor biografii Brian Jay Jones, dokonuje prawdziwego cudu przemiany na piszącej te słowa: z ciekawością odwracam kartki, by poznać historie tych przyprawiających mnie w dzieciństwie o ból głowy postaci. I choć ich historia wcale nie jest prosta, autor „Taty Muppetów” przedstawia ją jasno i klarownie. Znajdujemy kilka ciekawostek objaśniających pochodzenie samego słowa „Muppety” wymyślonego przez Jima, śledzimy też karierę tych stworów: od kilkuminutowych występów w lokalnej telewizji, przez reklamy kawy Wilkins, po pełnometrażowe filmy i współpracę z Disneyem. Stajemy się też świadkami smutnych narodzin Kermita, który został stworzony w domu umierającego dziadka Hensona. Stary filcowy płaszcz i piłeczka pingpongowa ? tyle Jim potrzebował, by przy jego boku pojawił się szmaciany pocieszyciel w tak trudnych chwilach. Historia Kermita opowiedziana jest w biografii tak sugestywnie, że łamie mnie od razu. Włączam YouTube i mimo pierwotnej niechęci, oglądam filmiki z żabą. Ku mojemu zdziwieniu, spędzam na tym cały wieczór.

jim-henson-tata-muppetow-fot

Debiut, Kermit, Disney, reklamy z Muppetami ? a gdzie w tym wszystkim życie prywatne Jima? Brian Jay Jones opowiada i o tej stronie życia Hensona. Pojawia się ona jednak jakby przy okazji snucia opowieści o Muppetach. Nie jednak dlatego, by tuszować biograficzne fakty lub idealizować obraz Jima. Po prostu wymyślone przez niego postaci tak bardzo wrosły w jego życie, że nie tylko on nimi kierował na filmowym planie, ale i one miały ogromny wpływ na codzienność swojego twórcy. I były bardzo zaborcze, co w ogóle nie przeszkadzało ich tacie.

Zarówno płaszczyzna zawodowa, jak i prywatna została opisana przez Jonesa przejrzystym, transparentnym stylem. Środki artystycznego wyrazu są schowane głęboko w szufladzie, język jest prosty, prawie dziennikarski. Forma graficzna książki też jest skromna ? fotografii otrzymujemy stosunkowo niewiele, wszystkie są czarno-białe, z żadnej strony nie atakują nas kolorowe uśmiechy Jima. Jedynymi barwnymi ilustracjami są komiksowe dymki zawierające wypowiedzi bliskich Hensona o nim samym. Dzięki temu obraz Jima w naszej wyobraźni kształtują same fakty i wypowiedzi rodziny czy przyjaciół. Autor nie potrzebował żadnych ozdobników stylistycznych ani graficznych, bo twórca Muppetów był po prostu bardzo fajnym facetem. Rezygnacja z pisarskich popisów przez autora biografii wydobyła na pierwszy plan skromnego, miłego, trzymającego się zasad (nigdy nie zareklamował Muppetami produktów dla dzieci, zawsze walczył o jakość artystyczną programu niezależnie od konsekwencji finansowych) i obdarzonego poczuciem humoru Hensona.

Zgodnie z radami Kermita po początku i środku, metodycznie, dochodzę do końca książki. Widzę Hensona dużo przedwcześnie odchodzącego z powodu infekcji paciorkowcem. Mimo, że ukończył zaledwie 53 lata, był na to pożegnanie ze światem gotowy. Czytam jego listy do dzieci, w których projektuje swój pogrzeb: bez smutku i czerni, z ulubionymi piosenkami zamiast żałobnych pieśni. Tak też się stanie: jego pożegnanie będzie ostatnim „Show Jima”. Brian Jones końcowe strony też oddaje samemu Hensonowi, to on zabiera głos za pośrednictwem listu do dzieci, napisanego na długo przed niespodziewaną śmiertelną infekcją. Radzi w nim tym, którzy zostają na tej planecie: „życie ma być pełne zabawy, radości i spełnienia”. Może i nie znosiłam „Ulicy Sezamkowej”, ale bardzo polubiłam Jima Hensona. Od dziś za każdym razem, kiedy zobaczę Kermita na t-shircie albo Elma-pluszaka w sklepowej witrynie, będę przypominać sobie ostatni list twórcy Muppetów. I polecam tę biografię każdemu, kto nie walczy o swoje marzenia i radość z nich tak, jak ciasteczkowy potwór o łakocie.

Natalia Hennig
fot. Tom Simpson/Flickr

*Nie poddajemy ocenie książek, które ukazały się pod naszym patronatem.

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje