Rasa mieszkańców obłoków – recenzja książki „Obłokobujanie” Patti Smith

27 marca 2014

ObłokobujaniePatti Smith „Obłokobujanie”, wyd. Czarne
Ocena: 6 / 10

Patti Smith często w swych tekstach umieszcza ptaka, od razu kojarzącego się z wolnością, który leci po niebie gdzieś nad dachami. „Obłokobujanie” jest – i to nie tylko ze względu na swój tytuł, aczkolwiek bardzo adekwatny – jak taki lot, unoszenie się, swobodne, spokojne, takie bujanie właśnie ponad życiem autorki i obserwowanie jej wspomnień z perspektywy czasu oraz przestrzeni.

Wydaje się, jakby Smith opowiadała swoją historię, oglądając album ze zdjęciami. Czytelnik też może te zdjęcia obejrzeć. Dopełniają one całości kolejnych rozdziałów. W młodości „matka chrzestna punk rocka” marzyła, by zostać malarką. Jednak, jak sama pisze, pozwoliła „temu obrazowi ześlizgnąć się do kadzi z barwnikiem i słodką cukierniczą pianką, a sama w pogoni za słowem biegłam od świątyni do złomowiska”. W tej pogoni za słowem obraz jednak pozostał i jest coś słusznego w stwierdzeniu, że Patti Smith maluje słowem. „Obłokobujanie” jest bowiem przede wszystkim opisem, takim opisem, który pozwala na wyobrażenie sobie opisywanego, jego kształtów, kolorów, cieni na niego padających, ale i zapachów. To opis poetycki, bo cała książka jest poetycka i tu czas, by zaznaczyć, że posługiwanie się słowem „książka” jest pewnym nadużyciem, bo to nie tyle książka, co książeczka z punktu widzenia gabarytów, a tomik poetyckiej prozy z punktu widzenia treści.

W jednym z rozdziałów autorka opisuje kołdrę, którą zamierzała uszyć dla brata (chyba w końcu odpłynęła w świat marzeń, porzucając robotę). To miał być taki patchwork składający się z pamiątek z dzieciństwa i z życia późniejszego: fragmentów koszuli, muślinu siostry, jakiejś flaneli z Nepalu, jakiejś satyny z pracowni przyjaciela Patti – Roberta Mapplethorpe’a. „Obłokubujanie” podobnie jak ta kołdra jest patchworkiem pamięci. Autorka powraca do minionego czasu i opisuje fragmenty dzieciństwa, rodziców, rodzeństwo, mieszkańców miasteczka, spacery do miasta wzdłuż muru okrążającego cmentarz, przechodzenie obok stodoły z napisem Hoedown Hall, miejski ratusz i wieczorne modlitwy, których uczyła jej mama. Opisuje też fragmenty dorosłości, jak chodzi po kawiarniach, pisze długopisem Bic w notatniku i popija kawę albo Pernoda z wodą. Można ją sobie wyobrazić, jak siedzi z albumem z fotografiami albo spaceruje po mieście i co chwila jakieś przypadkowe zdjęcie, jakiś widok w parku czy zapach wychodzący na ulicę przywołuje w niej konkretne wspomnienie. „Obłokobujanie” jest apoteozą dzieciństwa. Choć autorka wie, że dorosłość przyćmiewa światło dzieciństwa rozumem, to sama zdaje się być tą, której to nie spotkało. Nawet mimo dość dziwnego jak na poetkę i pieśniarkę rocka zlepku słów, który pojawia się w jednym miejscu („zginając kark w codziennym kieracie” – czyżby błąd tłumaczenia?).

„Poniedziałkowe dzieci” Patti Smith mogą spodobać się o wiele bardziej. „Obłokubajenie” to fajne bujanie, ale momentami ma się ochotę z tego wiejskiego bujania wrócić do Hotelu Chelsea. Pomimo tych puchów mleczy poetycko unoszących się nad łąką.

Anna Wyrwik

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje