Raport z oblężonego miasta – recenzja komiksu „DMZ. Strefa zdemilitaryzowana tom 1” Briana Wooda i Riccarda Burchielliego

20 lutego 2020

Brian Wood, Riccardo Burchielli „DMZ. Strefa zdemilitaryzowana tom 1”, tłum. Tomasz Kłoszewski, wyd. Egmont
Ocena: 8 / 10

Kolejna porzucona niegdyś seria komiksowa wraca do polskich czytelników. „DMZ” po kilkunastu latach od wydania wciąż robi wrażenie kompletnością wizji życia w realiach zbrojnego konfliktu.

Niedawno ukazał się drugi tom „Czasu nienawiści” z Non Stop Comics, opowiadający o pokłosiu nowej Wojny Domowej w USA. Ales Kot i Danijel Zzelij w dwóch tomach przedstawili mroczną, przygnębiającą i miejmy nadzieję, że nie profetyczną historię o kluczowym, ideologicznym konflikcie współczesnego świata. O wojnie domowej opowiada również „DMZ” ze scenariuszem Briana Wooda, który jednak na konflikt patrzy trochę odmiennie, analizując jego różnorodne aspekty. A przy tym swoją wizję podaje w formie atrakcyjnej i wciągającej fabuły, dzięki czemu opowieść o wojennym obliczu Nowego Jorku czyta się w wielu momentach niczym rasowy thriller wojenny.

Bohaterem serii jest młody fotoreporter Matty Roth, członek ekipy słynnego dziennikarza Viktora Fergusona, która zostaje wysłana w centrum strefy zdemilitaryzowanej na Manhattanie. Wskutek ataku Matty jako jedyny uchodzi z życiem i nagle samotnie musi stawić czoła nowej rzeczywistości. To stwierdzenie, że samotnie, jest trochę przekłamaniem, ponieważ już na początku otrzymuje pomoc od rezolutnej lekarki o imieniu Zee, ale właśnie samotność w obliczu konfliktu i próby jej przełamania są bardzo istotne dla treści pierwszego tomu. Matty jest bowiem kimś z zewnątrz i z początku musi swoją postawą zapracować na zaufanie mieszkańców Strefy. A kiedy już po wielu perturbacjach uda mu się to zaufanie zdobyć, zasmakuje niebezpiecznego życia w nowych realiach, odczuwając tę egzystencję jako znacznie prawdziwszą niż w obszarach poza działaniami wojennymi.

Pierwszy tom rozpisany na dwanaście zeszytów to właśnie opis dojrzewania emocjonalnego bohatera, który z przestraszonego żółtodzioba staje się reporterem z krwi i kości, przy okazji wiele się ucząc na temat meandrów polityki. Uprawianie polityki to zresztą kolejna istotna warstwa scenariusza Briana Wooda. Fabuła „DMZ” rozpoczyna się pięć lat po wybuchu Wojny Domowej, kiedy sytuacja zdaje się być patowa i zupełnie nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Każda ze stron konfliktu wykonuje różne pozorowane ruchy, ale tej polityce zaczyna brakować logiki. A przy braku logiki muszą trafić się ofiary, te nieplanowane, ale też jak najbardziej (bo z zimną krwią) zaplanowane. I tym sposobem scenarzysta usiłuje nas przekonać, że logika konfliktu zbrojnego szczególnie w warunkach wojny domowej nie ma sensu lub zwyczajnie nie istnieje. Sens ma zaś to, co starają się w tym czasie osiągnąć zwykli ludzie mieszkający w odciętej od świata Strefie.

O tych ludzkich-pionkach, o ich sprawach, ich codziennych staraniach nie tylko o przeżycie, ale by nadać swojej egzystencji pozory normalności traktuje „DMZ”. Walka, taktyka, polityka schodzą na drugi plan wobec opowieści o codzienności w strefie zdemilitaryzowanej, o potrzebie ludzkiej wspólnoty, o wyzwaniach, które każą przekraczać narzucone ograniczenia i o odcięciu od świata, które w naturalny sposób staje się dla wielu bohaterów rodzajem zbawienia i szansą na drugie, lepsze życie. Dzięki takiemu – w wielu momentach oryginalnemu – spojrzeniu na echa konfliktu zbrojnego, opowieść Wooda z każdą przewracaną planszą coraz mocniej fascynuje.

Dopełnieniem tej wizji jest znakomita strona formalna. Z jednej strony w rysunkach Ricarda Burchierrego znajdziemy spore wpływy undergroundu, przez co i same postacie i liczne sceny w komiksie uzyskują efekt świadomego przerysowania, wprowadzając nutę lekkiego tonu w poważne tematy. W roli rysownika występuje tu również Brian Wood, który w zupełnie odmiennym stylu niż Burchierri uzupełnia własną historię o dodatkowe fakty. Buduje w ten sposób głębszy wymiar opowieści, szczególnie w ostatnim rozdziale, wchodząc w skórę Matty’ego i prezentując nam jego reportaże ze Strefy Zdemilitaryzowanej. W zasadzie na tym tomie ta historia mogłaby się zakończyć, bo stanowi on bardzo kompletną, udaną wizję, ale Brian Wood najwyraźniej ma w zanadrzu jeszcze mnóstwo asów w rękawie. Zapewne skupi się na rozwoju konfliktu, wyjaśnieniu pewnych tajemnic i na pewno wiele razy nas fabularnie zaskoczy, choć trochę się obawiam, że kolejne tomy mogą nie mieć takiej siły rażenia i świeżości, jak początek historii. I obym się mylił.

Tomasz Miecznikowski

Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje