Przygodowa przypowieść o dorastaniu – recenzja serialu „Mroczne materie – sezon 1”

2 listopada 2020

„Mroczne materie – sezon 1”, twórca: Jack Thorne, dys. Galapagos
Ocena: 7 / 10

„Mroczne materie” to kolejna – tym razem serialowa – próba zekranizowania bestsellerowej trylogii powieściowej Philipa Pullmana. I kiedy (niepozbawiony pewnej dozy uroku) pełnometrażowy film z gwiazdorską obsadą – „Złoty kompas” z 2007 roku – okazał się zbyt hermetyczny, by podbić serca wymaganej rzeszy fanów (a tym samym zarobić tyle, by można było liczyć na kontynuację), to nowa produkcja stacji HBO radzi sobie w tej materii zdecydowanie lepiej.

Spora w tym zasługa samego formatu. Serialowa objętość daje więcej przestrzeni, więcej czasu na odkrywanie świata przedstawionego, a w każdej solidnej produkcji fantasy ma to duże znaczenie. Większe nawet niż fabuła. Choć trzeba przyznać, że i z samą opowieścią autor scenariusza, Jack Thorne, poradził sobie zaskakująco dobrze. Również większość kluczowych dla fabuły wątków udało się oddać w skali zadowalającej, bez spłycania wymowy książek Pullmana. Serial zdaje się być nawet ciut mroczniejszy, skierowany do nieco dojrzalszego czytelnika niż literacki pierwowzór, nadal jednak stanowi przykład epicko odmalowanej przypowieści o dorastaniu w świecie, który z zasady nie jest nam przyjazny. Przynajmniej nie cały.

Mnóstwo tutaj promowania wartości zasługujących na uwagę i pochwałę. Swoista gloryfikacja przyjaźni – niełatwej, narażonej na próby, nadwerężanej, rozdzielanej przez poczucie lojalności bądź zwyczajne pragnienie pojednania z rodzicami – to jeden z kluczowych elementów drogi, jaką musi przebyć młodociana Lyra Belacqua, by w końcu zmierzyć się z największymi lękami, ale odkryć też w sobie siłę, o jaką nie podejrzewała się ani ona sama, ani nikt inny.

Jest w tej opowieści mrok – wynikający z ludzkich pragnień, z dążeń do kroczenia raz obraną ścieżką, którą niejednokrotnie trudno nam usprawiedliwić. Jest też jednak dźwiganie się po upadku, mierzenie się z własnymi słabościami i okiełznywanie własnych strachów w imię realizacji większej idei. Nawet, jeśli wiąże się z tym ryzyko największych poświęceń.

Bardzo silnie zaakcentowana jest w serialu krytyka instytucjonalnego Kościoła. Była ona też obecna w trylogii Pullmana. Sam autor nigdy nie krył swojego stosunku do tej instytucji, tutaj zgrabnie umocowanej pod fasadą mrocznego, wszechwładnego Magisterium – organizacji przypominającej mroczne okresy kościelnej dominacji i kojarzonej z nią niechęci do nauki, która była zdolna zagrozić niepodzielnej władzy duchownych. Mimo tak oczywistych odniesień serial nie sprawia wrażenia opętanego misją walki z Kościołem. Twórcy nie dodają przesadnie politycznie poprawnych elementów ani nie usuwają tych, które nie są do końca wygodne. W efekcie otrzymujemy zgrabną i dość zgodną z książkami sagę fantasy zamkniętą w ramy olśniewającej, przygodowej opowieści.

W „Mrocznych materiach” postaci nie są papierowe. Wiele z nich to wieloznaczne, pogubione, nie do końca kwalifikujące się po konkretnej stronie jednostki. Obojętnie, czy po tej dobrej, czy złej. Bohaterowie mają wady, są słabi, dokonują złych, wręcz nagannych wyborów. Ale przez to wszystko zdają się bardziej autentyczni, a tym samym bliżsi nam, widzom.

Spośród aktorów zdecydowanie na pochwałę zasłużyła odtwórczyni głównej roli – młodej Lyry – Dafne Keen. Jej kreacja jest naturalna, świeża, dynamiczna, wręcz kipi od emocji. Utalentowana 15-latka doskonale odnajduje się w wykreowanym przez Pullmana (i adoptowanym przez Thorne’a na potrzeby scenariusza) świecie. Jednak niekwestionowaną gwiazdą serialu – przynajmniej w pierwszym sezonie – jest Ruth Wilson, odtwórczyni roli demonicznej pani Coulter. Doskonale zagrana, przejmująca, przerażająca postać. Miotająca się pomiędzy powinnością, rodzicielskimi uczuciami, a pragnieniem utrzymania pozycji w relacjach z Magisterium kobieta jest jedną z najciekawszych bohaterek całej historii, w czym duża zasługa aktorki.

Z pewnością na plus przemawia też znakomicie przygotowana scenografia. Wspaniale wpisując się w ducha designu lat 20. lub 30., tworzy niesamowitą atmosferę i zdecydowanie pomaga opowiadanej historii.

„Mroczne materie” zasługują na pochwały za znaczącą zgodność z powieściowym oryginałem, zgrabne ukazanie złożonego i fascynującego świata, w którym rozgrywa się akcja, mocny, choć nienachalny przekaz oraz solidną grę aktorską, w przywołanych przypadkach wspinającą się wręcz na wyżyny. I choć może nie jest to serialowe arcydzieło, a jedynie bardzo solidnie zrealizowana produkcja, to jednak nie sposób jej nie polecać. Zwłaszcza, że wydanie DVD okraszono całkiem przyjemnym zestawem dodatków, które dopieszczą najwierniejszych fanów. Kto jeszcze nie widział, niech nadrabia, bo sezon drugi już wkrótce wchodzi na ekrany.

Mariusz Wojteczek

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje