Osiem i pół akapitu

18 lutego 2014

Opowieści graficzneJulian Antoniszczak „Opowieści graficzne”, wyd. Korporacja Ha!art
Ocena: 8,5 / 10

Dorastający w epoce, gdy komiks należał do niszowych, aczkolwiek jakże pożądanych wydawnictw, pamiętają zapewne wycinanie ostatnich stron „Świata Młodych”, układanie poszczególnych odcinków w kompletne zeszyty, robienie okładek z brystolu i „upiększanie” tychże wykwintnymi ilustracjami. Tytusy, kajki i kokosze, kapitany żbiki i inne, niekiedy pojedyncze (nie ujęte w serie wydawnicze) perełki, wprawiały w zachwyt i przynosiły rozkosz wręcz ekstatyczną. Czytało się taki zeszyt powoli, dawkując przyjemność przez cały dzień, a nocą, pod kołdrą, z latarką wracało się do ulubionych momentów. W szkole na języku polskim nauczycielka grzmiała, że komiks zabija wyobraźnię, ale na szczęście dzieciaki były mądrzejsze od pani.

Wspominam o tym nie po to, aby budzić naiwną nostalgię, lecz by przywołać pewną sytuację braku i paradoksu. Utrudniony dostęp do komiksu mógł niekiedy stymulować artystycznie. Wygłodniali odbiorcy zamieniali się w autorów. Często był to raczej akt desperacji niż akt twórczy: zeszyt szkolny i ołówek (kredki) jako sposób na radzenie sobie z brakiem. Ale czasami po formę szkicownika (choćby dla dokumentacji pomysłów) sięgali wybitni przedstawiciele rozmaitych dyscyplin.

Pięknie wydana przez Ha!art książka Juliana Antoniszczaka „Opowieści graficzne” nawiązuje do brulionowej stylistyki. Zebrano w niej 4 komiksowe opowieści Antonisza: „Z życia smoka”, „Jak powstało Muzeum Filmu Non-Camera (komiks fotograficzny)”, „Przygody Hitlera”, „Pierony”. Publikacja doskonale oddaje klimat czasu, w którym rodziły się poszczególne prace. Zarówno okładkę będącą kolażem elementów zaczerpniętych z prywatnego zeszytu autora, jak i poszczególne historie ukazano w oryginalnym kształcie. Mamy więc kartki w kratkę, skreślenia, dopiski, przybrudzenia, przetarcia. Poza epizodami z życia smoka, drukowanymi w latach osiemdziesiątych w „Gazecie Krakowskiej”, te graficzne opowieści prezentują się czytelnikowi po raz pierwszy, nigdy dotąd nie były publikowane.

Opowieści graficzne - 1

Ogłoszenie drukiem komiksowego tomu Antonisza ma duże znaczenie z wielu powodów. Dla miłośników jego niezwykłej wyobraźni pozycja stanowi ogromną wartość, dopełnia obraz: potwierdza niebywałe możliwości, wszechstronność i rozległy potencjał polskiego przedstawiciela techniki non-camera. Dla czytelników, którzy spotkają się z nim po raz pierwszy książka może być doskonałym wprowadzeniem do bajecznego, wizjonerskiego świata artysty. „Opowieści graficzne”, poza czysto estetycznym przeżyciem, jakiego dostarczają, zwracają uwagę na osobowość wyjątkową, której aktywność nie do końca zbadano i, jak się wydaje, dotychczas nie doceniono rangi zjawiska.

Wywołane wyżej hasło (non-camera) może wymagać doprecyzowania. Przypomnijmy zatem, że oznacza ono realizacje filmowe, które powstały ? czego, zważywszy na nazwę nietrudno się domyślić ? bez użycia kamery. Geneza procederu przypada na lata dwudzieste XX wieku. Prekursorem był nie kto inny jak Hans Richter, poszukujący dadaista i jeden z najważniejszych filmowców pierwszej połowy minionego stulecia. Twórczość noncamerowa polega na wykonywaniu czynności plastycznych bezpośrednio na taśmie filmowej. Animacje Antonisza zjawiały się wskutek dziergania rysunków na celuloidowym nośniku. Osiągnięte efekty nie sposób porównać z niczym innym. Frenetycznym polotem, absurdalnym humorem i nieprzewidywalnością mogą one przywoływać wspomnienie dadaistycznych czy surrealistycznych wyczynów, ale Julian Antoniszczak podąża drogą własnych, niepowtarzalnych odkryć.

Tak jak w realizacjach filmowych, również w „Opowieściach graficznych” odnajdziemy bogactwo jego wyobraźni, oryginalność spojrzenia, autoironię, dystans, rozbrajający humor i zaraźliwą, zdumiewającą pasję twórczą. Co ciekawe, kreska Antonisza rozpoznawalna jest już w młodzieńczych próbach, choć do końca jeszcze nieokiełznana. „Przygody Hitlera”, najstarsze spośród prezentowanych w zbiorze (1954 r.), to juwenilia ukazujące budzenie się twórczego zapału. O ile pasmo nieszczęść Adolfa można traktować jako ciekawostkę, o tyle pozostałe ? „Z życia smoka”, „Jak powstało Muzeum Filmu Non-Camera (komiks fotograficzny)” i „Pierony” ? stanowią dowód świadomego działania, gdzie artysta zawarł przemyślane koncepcje: humorystycznego, pogodnego oswojenia legendarnej postaci (smok), dokumentacji z próby założenia na prowincji placówki kulturalnej (muzeum) i zabawnego, podniesionego do absurdu ujęcia peerelowskiej obsesji bicia rekordów mierzonych w procentach zakładowej normy (Pierona!).

Opowieści graficzne - 4

W kontekście wspomnianej wcześniej sytuacji braku interesująco przedstawia się zwłaszcza komiks będący quasi-sprawozdaniem z prac przy organizacji muzeum filmu non-camera, a ściślej ? fiaska tychże usiłowań. Na historyjkę obrazkową składają się bowiem wybrakowane, nieudane zdjęcia, które Antonisz ułożył i opatrzył dymkami, nadając całości szczątkową fabułę. W rolach głównych występują autor i jego rodzina. Fotografie, które w „zwykłych okolicznościach” zostałyby przeznaczone do odrzutu, tutaj zyskują walor estetyczny.

(„Z życia smoka” opowiadają o codziennych rozterkach poczwary, „Pierony” natomiast są gotowym scenariuszem rysunkowym do nigdy nie zrealizowanego filmu. Przewracanie kolejnych plansz wywołuje wrażenie przeglądania scen animacji.)

Miniony rok to był dobry czas dla dzieł Juliana Antoniszczaka, rozpoczęty wystawą w Zachęcie sygnowaną przez artystyczne credo: „Technika jest dla mnie rodzajem sztuki” i zamknięty publikacją „Opowieści graficznych”. Wzrastające zainteresowanie działalnością autora „Ostrego filmu zaangażowanego” przypomina nieco przypadek Franciszki i Stefana Themersonów, na co zresztą zwraca uwagę Jakub Woynarowski w świetnie wprowadzającym do lektury szkicu „Komiks jako 'pomysłownik’. Opowieści graficzne Juliana Antoniusza”. (Innym doskonałym dodatkiem poprzedzającym blok rysunkowy są krótkie wspomnienia Sabiny Antoniszczak „Jak powstawały komiksy Julka”.) Niektórzy artyści docierają bowiem do nas dopiero jako echo. Wybuchają z opóźnionym zapłonem. Ponieważ trzymają się z dala od głównego nurtu, ich głosy trudniej wysłyszeć. Niekiedy giną w zgiełku, a „pamięć o nich przepada na zawsze w otchłani czasu jak łzy w deszczu”. Na szczęście zdarzają się ocalenia, objawienia, a do takich zalicza się książka Antonisza. Z tego miejsca ukłon dla wydawnictwa, które lubi wydobywać z cienia zjawiska przegapione (żeby wspomnieć choćby „Apte. Niedokończoną opowieść” Marcina Kowalskiego i Piotra Głuchowskiego czy „Mikrogramy” Roberta Walsera). Sobie i czytelnikom życzę zatem wielu podobnych, trafionych odkryć.

Marcin Karnowski

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje