Naše perspektiva je hovno? – recenzja książki „Koniec punku w Helsinkach” Jaroslava Rudiša

22 lipca 2013

Koniec punku w HelsinkachJaroslav Rudiš „Koniec punku w Helsinkach”, wyd. Czeskie Klimaty
Ocena: 7 / 10

„Naše perspektiva, naše perspektiva je hovno!” – nie zostawiał przed laty wątpliwości song zespołu Radegast, nazywanego czechosłowackim Dezerterem. Do podobnych wniosków dochodzi zarówno nastoletni wojujący punkers, jak i czterdziestolatek, którego jeszcze coś obchodzi. Jaroslav Rudiš z powodzeniem wciela się w obu.

Bawiąc na kilku punkowych imprezach za południową granicą, zawsze mogłem usłyszeć pogardliwe opinie Polaków, że miejscowi punkáče jacyś tacy grzeczni są. W praktyce oznaczało to, że nie lali się po ryjach pod byle pretekstem, a po nadużyciu alkoholu włączała im się raczej hibernacja, niż agresor. Upupiony czy nie, czeski punk być może po prostu odreagowuje w ten sposób niełatwe doświadczenia z czasów, gdy ledwie mógł wyściubić nosa z piwnic i garaży.

„Koniec punku w Helsinkach” to rzecz w hołdzie apostołom anarchii w CSRS, a jednocześnie portret tych, którzy przetrwali czas burzy i naporu, i – o zgrozo! – dożyli czterdziestki. Dwoje bohaterów – Nancy, nastolatka z Jesionika na czeskim Śląsku oraz Ole, gość z piątym krzyżem na karku, ex-członek punkowej formacji i właściciel knajpy w przygranicznej mieścinie w dawnych Niemczech Wschodnich. Oboje są w zasadzie rówieśnikami, ale ich historie dzieli z górą dwadzieścia lat. Rudiš oddaje im głos na zmianę w swoistym między-epokowym narracyjnym ping pongu.

Po jednej stronie połowa lat 80., nagrania Moskwy przemycane „od Polaków”, problemy w szkole, obawa, by nie zaciążyć ze swoim punkowym Romeo o ksywie Helmut i odliczanie do momentu, gdy wszystkich wykończą skutki Czarnobyla. Po drugiej stronie – odwieczna presja na stabilizację, była żona, przyjaźnie, romanse i wreszcie rzeczona knajpa pełna osobliwych klientów, wiecznie pozostających na etapie porządkowania własnego życia. Nancy pije jabole i wszystko olewa, Ole łyka tabletki przeciw śmierci i powoli obrasta w abnegację. Typowy obrazek z dziejów gnuśnienia dawnych załogantów? Niekoniecznie. Ole ma bowiem dorastającą córkę, która odkrywa swój własny bunt, od razu chwyta za mołotowy i podpala auta. Przy okazji zaś wygłasza najbardziej wybuchowe zdanie w całej książce – zdanie na szesnaście stron, będące manifestem tych młodych wściekłych, którym pozostaje działać, bo wkurzanie starych bab, dzielnicowego i proboszcza było dobre dla pokolenia ich rodziców.

Rudiš siłą rzeczy upraszcza pewne sprawy, trochę trywializuje punk sprowadzając go do szczeniackiego mamwyjebanizmu, ale pisze ze swadą i bardzo czeskim, kąśliwym poczuciem humoru. Przede wszystkim zaś nie stacza się do poziomu zmulonych wapniaków, którzy lubią snuć opowieści z mchu i paproci. Wapniaków, „co o sobie mówią, że kiedyś byli pancurami, ekologami, niezależni, alternatywni (…) i mówią o sobie jako o ostatnim punkowym pokoleniu”. Zamiast słuchać ich konfabulacji, lepiej poczytać Rudiša. Wprawdzie sam przekroczył czterdziestkę, ale mózg mu nie zgąbczał, nadal żyje i najwidoczniej ma się dobrze. Znaczy że jest jeszcze nadzieja i naše perspektiva nie je kompletne hovno.

Sebastian Rerak

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: recenzje