Literatura jak narkotyk

4 sierpnia 2014

kotku-jestem-w-ogniuDawid Kain „Kotku, jestem w ogniu”, wyd. Genius Creations
Ocena: 6,5 / 10

Większość z nas, bibliofilów, na co dzień z niebywałą przyjemnością wciąga zapach papierowych kartek, w niemalże ekstatycznym uniesieniu muskamy okładki naszych ulubionych książek. W najnowszej powieści Dawida Kaina czytelnik nie tylko może narkotyzować się fabułą, ale i sztachnąć się tomiszczem, całkiem dosłownie.

„Kotku, jestem w ogniu” zabiera nas w świat opętany literaturą, w którym możemy wędrować po ulicach nazwanych imionami naszych ulubionych autorów, zajrzeć do katedry sławionej nazwiskami wielkich pisarzy bądź przeżyć literacką wiksę, o jakiej nie śniło się największym hedonistom. Ochrzczeni w obrządku Williama Burroughsa, przechadzający się ulicami Etgara Kereta czy Kathe Koji, ludzie „uczytani”, narażeni na książki masowego rażenia i przedawkowanie czasu, funkcjonują w narkotycznym oszołomieniu. Choć strzeżeni są przed pisarskimi szmirami przez Lirycjantów, to wciąż czyhają na nich mroki literackiego detoksu i zbyt ostra jazda na fabularnym haju. Tę na poły rajską, na poły piekielną krainę zamieszkuje główny bohater, Edward Egan, który postanawia zdobyć Raport, wyjaśniający przyczyny powstania literatury, jej związki z rzeczywistością oraz wszelkie inne tajemnice.

Także i w tej książce Kainowi nie zabrakło poczucia humoru. Pisarz znany z groteskowych horrorów przeplatanych filozofią, pełnych intertekstualnych nawiązań do popkultury, nie gardzący gore ani bizzarro, tym razem oferuje czytelnikowi coś dużo lżejszego niż w przypadku „Punktu wyjścia”, poprzedniej publikacji autora. Mimo to książka wcale nie jest banalna w odbiorze i daleko jej do czysto rozrywkowego tekstu. Pisarz prezentuje powieść w zasadzie przygodową, osadzoną w zupełnie szalonej i pociągającej tajemniczością scenerii, jednak o ile cały świat przedstawiony i jego atrybuty bronią się w stu procentach, o tyle sama część fabularna wydaje się tylko szkicem. Historia jest niepełna, zakończona zbyt szybko i zbyt łatwo, proporcja między rozwinięciem akcji a zakończeniem sprawia wrażenie zaburzonej i bardziej uzasadnionej dla opowiadania niż dużej formy literackiej. Książka pod postacią mini powieści pozostawia czytelnikowi bardzo duży niedosyt, zwłaszcza, że Kain doskonale operuje słowem.

Autor podchodzi z przymrużeniem oka nie tylko do otaczającej nas, i fikcyjnej, rzeczywistości, ale i do samego siebie oraz pisarstwa w ogóle. Nie waha się wpleść postać legendarnego pisarza, swojego imiennika, o którym pisze: „autor trzeciorzędnych horrorów ze wstawkami science-fiction, po godzinach twórca pisanych na zamówienie miniatur wywołujących stany paranoiczno-lękowe”… Pisze też w przezabawny sposób o promocji książek typu – trzy egzemplarze w cenie jednego, dedykacje, wspólne zdjęcia i… gratisowy seks do każdej książki. Elektrodowe czapki, dzięki którym wielkie dzieła spływają wprost do drukarki, są rzeczą powszednią, jak i bitwy fanów Stephena Kinga z miłośnikami C. S. Forestera, a wszystkiemu przyglądają się sfrustrowani „hipokrytycy”, do których autorka recenzji nie chciałaby się zaliczać. Wprawieni w literackie boje czytelnicy z pewnością będą się bawić przy tej prozie doskonale, odnajdując znane, polskie i obce, nazwiska oraz tytuły, wyłapując powiązania i kontekstowe żarty. A tym, dodatkowo obeznanym z twórczością Kaina, sprawi wiele frajdy nie tylko bohater imiennik, ale i różne nawiązania do poprzednich powieści autora. „Kotku, jestem w ogniu” to jedna wielka literacka zabawa z czytelnikami, a zarazem uniwersum, z którego wcale nie chce się wychodzić.

Idąc za mottem Luisa Borgesa otwierającym książkę, które brzmi: „Zawsze wyobrażałem sobie Raj jako bibliotekę”, powiem, że książka Kaina świetnie sprawdzi się, jako mroczny raj dla bibliofilów. I trochę szkoda, że nasza rzeczywistość nie jest choć odrobinę podobna do fantazji autora – żal, że świat nie kręci się trochę bardziej wokół literatury.

Milena Buszkiewicz

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje