Królewska przystawka

2 października 2013

Ostatnie rozdanieWiesław Myśliwski „Ostatnie rozdanie”, Wyd. Znak
Ocena: 6 / 10

Mistrz prozy i jego najnowsza powieść. Z pewnością niektórzy z was widzieli takie plakaty w swoich miastach. Promocja bardzo słuszna, bo przecież Wiesław Myśliwski jest niezwykle zasłużonym pisarzem, posiadającym niejedną piękną nagrodę na swojej półeczce. Jednak te dwa słowa użyte w reklamie książki, mogą być nadzwyczaj szkodliwe w tym przypadku. Zawsze wymagania osiągają apogeum, gdy zobaczymy koronę na czyjejś głowie. Geniusz narracji postanowił dodatkowo utrudnić sobie zadanie poprzez zabawę wspomnieniami, powolny rytm akcji i naszkicowanie niebanalnego romansu. Czy przypadkiem przez to nie opuści swojego tronu?

A może on sam abdykuje? Wskazywałby na to tytuł, okładka z genialną fotografią, a także po trosze opis z tyłu. Jeśli tak, wtedy powinniśmy przyjąć inne rygory oceniania, z lekka łagodniejsze. Jednak są też argumenty przeciw myśleniu w perspektywie zakończenia drogi pisarskiej. Chociażby mała ilość autobiografizmu, no chyba że na starość panu Wiesławowi bardziej spodobało się bawienie w krypto biografizm. Kto wie, czy na tym nie polegałaby jego dojrzałość. Za nią powinna podążać zatem mądrość, a tej nie ma przecież aż tak wiele na kolejnych stronicach.

Wszystko zaczyna się od notesu. Niewinnie. Literki się nie zgadzają, przedmiot się psuje. Gadżet ów jest absurdalny, bo nawet czytelnik zaczyna go lubić po kilku rozdziałach. I to właśnie ten notes jest osią całej powieści. Niestety, smutne, bo powinien być nią główny bohater. Przedmiot stał się tak magiczny, że przyćmił całkowicie płomyk osobowościowy narratora.

Oczywiście ma to swój powód. Ważniejsza bowiem od psychologicznej kreacji jest pamięć, która tworzy tożsamość. Pamięć, która jest przecież od jakiegoś czasu na pierwszym miejscu, jeśli patrzymy na rankingi modnych tematów w kręgach humanistycznych. Dobrze, że Myśliwski śledzi poczynania całego świata nauki. Niestety, nie oczekujmy zbyt wiele w tej materii. Autor w żaden sposób nie wzbogaca studiów nad istotą pamięci. Robi tylko zgrabne podsumowanie, nie, za dużo powiedziane. To raczej streszczenie i to uproszczające aktualny stan wiedzy.

Poszukajmy jednak plusów, bo przecież mamy przed sobą ważną postać świata literatury. Pisząc o wspomnieniach i ich roli, Myśliwski nie zapomina o poczucia humoru. Jest niczym stary profesor, który wykłada dla wielkiego audytorium. Może zbyt dużego. Czasem rzuci wulgarny żarcik, żeby pośmiali się panowie z ostatnich ławek. Częściej jednak tworzy barwne postacie, pośród których każdy znajdzie swoją ulubioną. Tak samo z galerią scen ? przez wielość zapewnia sobie dostęp do wszelakiego gustu. Mężczyźni uśmiechną się przy rozmowie w salonie fryzjerskim, kobiety zostaną zaintrygowane nocnym telefonem w hotelu. Czy takie podobanie się wszystkim nie przypomina prostytuowania?

Zostawmy to pytanie. Z zarzutów, które łatwo przywołać: za mało w tym wszystkim akcji. Pomógłby motyw podróży. Brakuje też szczegółowego przedstawienia polskiej wsi, a od kogo mamy tego wymagać, jeśli Myśliwski pisze o niej w sposób schematyczny. No i jakby nie spojrzeć, wywołanie reminiscencji z jednego notatnika, to – najdelikatniej określając ten zabieg warsztatowy – banał. Pozwala on na tworzenie podsumowań, podkreśla rolę pamięci, wystarczy jednak spojrzeć do kolegi, na przykład z czeskiej branży, aby przekonać się, że zrobiono to już znacznie lepiej i to ponad 30 lat temu. Polecam panie Wiesławie, Skarby świata całego. Warto zaglądać do konkurencji.

O samotności też pisało już wielu. Świetnie przedstawioną nieudaną miłość pa-mię-ta-my chociażby z Iwaszkiewicza. Brak kontaktu z rodzicem, śmierć znajomych ? nie ma w tym odkrywczości artystycznej. Udało się mimo to osiągnąć cel zarażenia czytelnika melancholią. I w tym zapewne tkwi ślad geniuszu. Szkoda, że tak mało w powieści ekfrazy, epistolografii. I niestety, zbyt dużo banalności, choćby w portrecie eksbiznesmena.

Myśliwski to niestety nie Proust. Pogubiłby się przy większej objętości dzieła. Nie dałby rady w zabawie chronologią na tysiącach stron. Niepotrzebnie zresztą to równanie do światowego arcydzieła, zupełnie.

„Ostatnie rozdanie” przypomina bardziej zbiór opowiadań niż powieść. Wszystko przez porównanie z talią. Zdarzają się słabsze karty, ale są też asy, jak na przykład historia o mecenasie albo barwnym Romeo. Nikt też z pewnością nie potrafi zagrać w ten sposób, jeśli chodzi o wchodzenie w umysły innych postaci. Czasami odczuwa się to jako próbę ich ośmieszenia, szczególnie w momentach niczym z romansidła. Za duża ta ironia, jeśli faktycznie została użyta.

Autora interesują bardziej inni niż on sam. Na ich podstawie chciałby budować własną tożsamość. Niestety, także przez to główny bohater traci na wyrazistości. Myślę, że pisarzowi mogła być potrzebna taka metoda poradzenia sobie z własną przeszłością. To już nie jest prosty zabieg literacki, ale prostoty nie braknie w utworze. Rozpoczęcie od opustoszałego pensjonatu, kochanka, notes, banalizowanie otoczenia społecznego. Monologi nieraz są przydługie, idiolekty niektórych zbyt delikatne. Biorę też pod uwagę, że to rozliczenie ze znajomymi ma prawo mieć wymiar prywatny. No i chyba też lubię zagrać w pokera, a to przecież tak bardzo łączy. Na koniec dodam, że przez cały okres czytania myślałem o innym „mistrzu prozy” ? Pilchu. Niedawno przecież ukazało się jego „Wiele demonów” i to właśnie tam znalazłem konkret tematyczny oraz dużo ciekawszą historię (a nie zlepek różnej jakości opowiastek). Obie powieści to jednak kopalnie osób i wydarzeń, a także dowód na to, że proza w Polsce jeszcze długo nie upadnie. I za to dzięki obu panom!

Łukasz Kaminzki

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje