Kiedy po prostu wystarczy być – recenzja książki „Średni współczynnik szczęścia” Davida Machado

13 sierpnia 2020

David Machado „Średni współczynnik szczęścia”, tłum. Wojciech Charchalis, wyd. Wydawnictwo Wyszukane
Ocena: 7,5 / 10

To dosyć szczególne wrażenie, kiedy praktycznie przez cały czas spędzony z książką zżymasz się, irytujesz, wyrzucasz pięści w górę i masz ochotę przyłożyć głównemu bohaterowi – po czym docierasz do ostatniej strony i uświadamiasz sobie, jak bardzo cię oczarowała.

Ludzka natura jest ułomna, błędy są na porządku dziennym, a poszukiwanie szczęścia to ułuda, rozwiewająca się w konfrontacji z przeciwnościami losu, co nie znaczy, że ono samo nie zdoła nas jakoś odnaleźć. To najkrótsze możliwe podsumowanie treści „Średniego współczynnika szczęścia”, ale w najmniejszym stopniu nie oddaje kunsztu, z jakim autor wciąga nas w świat swojego bohatera. Wszystko dzieje się mimochodem, bez fajerwerków, w atmosferze całkowitej zwyczajności. Przypomina pogawędkę przy kawie, zwierzanie się z kłopotów w codziennej rozmowie z przyjacielem. Proste słowa, prosty przekaz i aż boleśnie prawdziwi, niedoskonali ludzie.

Daniel jest wcieleniem przeciętności. Do niedawna – szczęśliwej przeciętności. Coś się jednak posypało, coś przestało grać. Świetny Plan, niegdyś drobiazgowo rozpisany w czarnym brulionie, przestał funkcjonować. Błąd w założeniach? Czy po prostu pech? Z pewnością splot nieciekawych okoliczności. Najpierw utrata dobrej pracy. Potem konieczność wymuszonej separacji z rodziną, ponieważ żona musiała wyjechać w poszukiwaniu zarobku. Narastające długi i brak perspektyw. Kolejne zatrudnienie, kiepskie i niskopłatne, ale jednak istniejące, stracone przez odruch człowieczeństwa. Potem utrata dachu nad głową… i spirala nadal się nakręca, błędne koło nie ma końca.

Swój ból Daniel relacjonuje w formie monologu skierowanego do Almodovara, przyjaciela siedzącego w więzieniu za napad na stację benzynową. Czasem Almodovar odpowiada, ale to tylko przebłyski, gra wyobraźni, bo w rzeczywistości od momentu ogłoszenia wyroku nie odpowiada na listy i nie przyjmuje wizyt. Cóż, Daniel nie ukrywa, że obarcza przyjaciela winą. Bo zniknął, bo na swój sposób zdradził, pozbawiając bliskich swojej obecności, wsparcia, pomocy. Że tym samym scedował na Daniela odpowiedzialność, bo kto inny ma ją przejąć? Przecież nie trzeci z tej zżytej grupy, Xavier, może i genialny artysta, ale emocjonalnie niezrównoważony, na własne życzenie zamknięty w czterech ścianach domu? Więc Daniel na przemian buntuje się i spieszy z pomocą, protestuje i spieszy z pomocą, odmawia i spieszy z pomocą. Kolejne okazje na naprawę własnego życia uciekają mu z rąk, bo wciąż coś naprawia w życiu innych ludzi.

Ale w gruncie rzeczy to tylko pretekst. Daniel utkwił w miejscu, ponieważ trudno mu przyznać się do tego, że poniósł porażkę. Chociaż mieszka nielegalnie w biurze na wynajem, jeździ rozpadającym się samochodem i zarabia grosze jako goniec, uparcie nie chce odrzucić iluzji całkowitego szczęścia. Chce być szczęśliwy, bo wtedy ma kontrolę – wtedy wciąż pozostaje człowiekiem sprzed lat, zdolnym nie tylko do spisania Planu, ale i do wypełnienia go w stu procentach.

Właśnie to jest tak bardzo irytujące podczas lektury. Człowieku, zrób coś ze sobą, skorzystaj z możliwości, przestań udawać, że możesz jakoś uchronić status quo, ratuj swoją rodzinę, małżeństwo, póki jeszcze da się coś poskładać, a nie kreuj jakąś ułudę, w którą sam chyba nawet nie wierzysz. Czemu udajesz, że nie masz wyboru? Przecież masz. Czemu poddajesz się nurtowi wydarzeń? Czemu musisz być tym szlachetnym, który wkracza do akcji wbrew sobie i własnym potrzebom? Czemu się oszukujesz, Danielu?

David Machado

Ostatecznie jednak odkrywamy – razem z głównym bohaterem – że wyliczanie jakiegokolwiek współczynnika szczęścia to tylko teoria. Nie chodzi nawet o to, iż za wiele w tym zmiennych, a przypisywana im wartość może się różnić niemal z dnia na dzień. Bardziej o to, że próba rozpisania miary sugeruje dysponowanie całkowitą kontrolą nad własnym miejscem w świecie i nad wydarzeniami, które nas spotykają. A to niemożliwe, chyba że odrzuci się absolutnie wszystko, od pragnień poczynając, na przypadkach kończąc.

Jeśli nad czymś panujemy, to nad naszym stosunkiem do tego, co się wydarza. Tym samym matematyka szczęścia jest zawodna, bo nie uwzględnia subiektywizmu. Jeśli postąpisz przyzwoicie, moralnie, godnie, ale dla tego celu poświęcisz coś bardzo istotnego dla siebie, na przykład kluczową rozmowę o pracę – czy twoje szczęście wymiernie wzrośnie? W bezpośrednim odczuciu raczej pewnie spadnie, bo własna szlachetność nie służy za długotrwałą pociechę, jeśli nie masz co włożyć do garnka. Ale w ogólnym rozrachunku wzrośnie, bo uchroniłeś się od wyrzutów sumienia i zadręczania myślą, że mogłeś postąpić inaczej i być kimś lepszym we własnych oczach. Ta względność odbiera wszelkim współczynnikom jakiekolwiek uzasadnienie.

Niemniej nie da się zaprzeczyć, że chcemy być szczęśliwi. Potrzebujemy tego, chociaż różnie to szczęście definiujemy. Szukamy recept, rozwiązań, nawet wybiegów (buddyzm, wirtualna hodowla kurczaków, unikanie czytania gazet). Czasami się sprawdzają, czasami nie. I tak właśnie wraz z Danielem docieramy do konkluzji, zaskakująco genialnej w swojej prostocie: wstępem do szczęścia jest już sam fakt istnienia. Nie w filozoficznym rozumieniu łaski życia, ale po prostu funkcjonowania w danym miejscu i czasie. Ponieważ takie trwanie daje szansę: na to, że ktoś będzie nas szukał i znajdzie tam, gdzie się tego spodziewa, na to, że nadarzy się jedna, druga, trzecia okazja, na to, że trzeba będzie podjąć decyzję, a nawet na to, że popełnimy kolejny błąd. Szansę, która wypiera wszelkie inne słowa mogące kojarzyć się ze szczęściem, takie jak nagroda, kara, poszukiwanie czy utrata. Zamiast tego jest możliwość. To otwiera mnóstwo drzwi i potencjalnie to szczęście gdzieś istnieje, a tym samym pozostaje bezwarunkowo obecne w naszym życiu.

Daniel uczy się, że chociaż wszelkie Plany – te większe i te mniejsze – prędzej czy później należy zweryfikować, to jednak wprowadzenie w nich zmian nie równa się porażce. Już samo podjęcie próby oznacza krok do przodu. I warto być obecnym we własnym życiu jak najmocniej się da, słuchać i słyszeć, patrzeć i dostrzegać, bo nagle ktoś może nas uraczyć zdaniem, w którym kryje się cały świat. I wszystko od nowa nabiera sensu.

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje