Jak zabijano wielki amerykański psychodeliczny sen – recenzja książki „Vineland” Thomasa Pynchona

11 stycznia 2016

vinelandThomas Pynchon „Vineland”, tłum. Jędrzej Polak, wyd. Albatros
Ocena: 7 / 10

Pierwsze polskie wydanie powieści klasyka literatury światowej opublikowane nakładem wydawnictwa Albatros to podróż w czasie do okresu, kiedy amerykański rząd prowadził wojnę z ruchem, który pragnął jedynie miłości i odlotu.

Thomas Pynchon to jedna z niewielu żyjących prawdziwych legend literatury. Bez umniejszania wagi doświadczeń, inni pisarze mają interesujące życiorysy, pełne wzlotów i upadków, tragedii i turbulencji, ale rzadko który staje się autentycznym mitem za życia. W XX wieku było ich zaledwie kilku: Hemingway, Salinger, Dylan Thomas, Hunter S. Thompson, a z żyjących do dziś – Rushdie i Pynchon właśnie.

Niektórzy mogą powiedzieć, że odstawił akt Salingera i po części będą mieli rację. Podobnie jak autor „Buszującego w zbożu” Pynchon wycofał się z życia publicznego i wręcz obsesyjnie chroni swoją prywatność, ale w przeciwieństwie do Salingera, autor „Tęczy grawitacji” jest wielką i nierozwiązaną do dziś zagadką. Nikt spoza kręgu wtajemniczonych nie wie, jak wygląda – z tych kilku dających się policzyć na palcach jednej dłoni zdjęć, które zna świat, może jedno przedstawia jego oblicze i jest to fotografia z wczesnej młodości. Niewiele więcej wiadomo o jego życiu. Ma żonę, syna, sporą część życia spędził w Nowym Jorku i to właściwie wszystko. Jakby chciał ucieleśnić ideę, że za pisarza mają przemawiać jego książki, więcej światu nie potrzeba, więcej odciąga uwagę od rzeczy istotnych, od jego twórczości.

„Vineland”, czwarta z kolei powieść, na którą pisarz tradycyjnie kazał czekać latami, ukazała się w 1990 roku, przedstawia iście pynchonowską historię. Zoyd Wheeler, stary hippis i niereformowalny amator magicznego zioła, próbuje chronić swoją córkę przed zakusami starego wroga i jednocześnie kombinuje, jak uwolnić się od ewidentnie szalonego detektywa, który chce zrobić z niego donosiciela. Frenesi Gates, dawniej hipiska i rewolucyjna aktywistka, a obecnie informatorka FBI, postanawia skończyć z dotychczasowym życiem, które kosztowało ją rodzinę oraz miłość i decyduje się na ucieczkę. Psychopatyczny prokurator Brock Vond, zakochany do szaleństwa we Frenesi, jest gotowy na wszystko, żeby odzyskać kobietę, której życie zniszczył. DL, mistrzyni japońskich sztuk walki i kunoichi, kobieca ninja, która potraktowała w przeszłości „dotykiem śmierci” niewłaściwego człowieka i za karę musiała się z nim związać „bez uprawiania seksu”, dostaje okazję do odpokutowania za swój występek i wyrównania karmy. Los wrzuca w samo centrum wydarzeń córkę Zoyda i Frenesi, Prairie. Dziewczyna, uciekając przed machinacjami Vonda chcącego przez nią dotrzeć do jej matki, po raz pierwszy ma możliwość poznania prawdy o kobiecie, która odcisnęła piętno na całym jej życiu. Splątane w przeszłości ścieżki bohaterów przecinają się ponownie w ogarniętych paranoją latach osiemdziesiątych, a oni sami muszą zmierzyć się z konsekwencjami swoich wyborów podjętych lata wcześniej.

Niektóre okładki anglojęzycznych wydań "Vineland".

Niektóre okładki anglojęzycznych wydań „Vineland”.

Wydana nakładem wydawnictwa Albatros powieść to wręcz podręcznikowy przykład prozy, która przyniosła Pynchonowi uznanie krytyków, oddanie czytelników i stała się znakiem rozpoznawczym jego stylu. Wielopoziomowa fabuła z mnogością przeplatających się wzajemnie wątków. Istny kalejdoskop przewijających się postaci, a każda kolejna bardziej kolorowa od poprzedniej. Długie, wielokrotnie złożone zdania, które ani nie tracą rytmu, ani nie plączą sensu, ale z mistrzowską precyzją punktują zamierzony przez autora cel. Wyrafinowany, czasami wisielczy humor i odwołania do popkultury, przeróbki znanych i popularnych piosenek z list przebojów. Nie brakuje tu niczego.

Zatwardziali fani mogą być nieco rozczarowani, bo „Vineland” brakuje jasności wizji z najlepszych dzieł autora. Im dalej w las, tym bardziej fabuła rozłazi się, ale choć nie jest to niczym nowym u Pynchona, to w tym przypadku zdaje się, że pisarz nie za bardzo miał pomysł, jak powinna się zejść, by dorównać choćby „Wadzie ukrytej”. Zakończenia niektórych wątków wydają się być przyspieszone, a inne nie kończą się w ogóle, pozostawiając czytelnika z pytaniami, na które nie doczekał się ani odpowiedzi, ani choćby wskazówki pozwalającej na domyślenie się „co autor miał na myśli” – rzecz niespotykana u Pynchona. Niemniej „Vineland”, jeśli przymknąć oko na niedostatki, to wciąż godna uwagi lektura z najwyższej półki. Pamiętajmy w końcu, że mowa jest o Pynchonie. Garstka pisarzy jest w stanie wspiąć się na ten poziom i nawet jego niedoskonała powieść zostawia większość konkurencji w tyle.

Niedostatki techniczne wynagradza temat, za który się zabrał, i charakterystyczna dla niego bezkompromisowa wizja świata i rzeczywistości. Pynchon nie zostawia złudzeń, że wypełniona chemicznymi konserwantami, plastikową żywnością, odmóżdżającą telewizją, wszechobecną technologią i nieustającą inwigilacją służb współczesność, nie jest miejscem przyjaznym do życia. „Jeśli strumienie jedynek i zer są jak życie i śmierć i wszystko, czym jest człowiek, da się zapisać za pomocą jedynek i zer, to jaka istota powstanie ze strumienia życia i śmierci?” – pyta w pewnym momencie narrator. Pynchon nie ma też wątpliwości, kto za to odpowiada – opresyjny system, który nie cofnie się przed niczym, żeby utrzymać u władzy kilku szaleńców i psychopatów.

Historia Zoyda, Frenesi, Preirie i Vonda to w rzeczywistości historia o tym, jak kierowane paranoicznym lękiem przed wyimaginowanym wrogiem państwo systematycznie niszczyło każdy piękny, na wskroś humanistyczny ruch (związki zawodowe w okresie powojennym i hippisi w latach sześćdziesiątych) mogący zagrozić status quo, w którym garstka na samym szczycie bogaci się kosztem tych na dole. U Pynchona ofiarą walki państwa z jego obywatelami pada rodzina – naprzeciw siebie stają małżonkowie, dzieci tracą rodziców, a w efekcie następne pokolenia zostają ograbione z miłości, a odniesione rany uniemożliwiają im odnalezienie prawdziwego szczęścia. Tym szczęściem jest według Pynchona życie rodzinne i tylko ono może nadać sens egzystencji i zapełnić duchową pustkę telewizyjnej iluzji plastikowej rzeczywistości.

Mimo poważnego tematu „Vineland” jest raczej lekkim jak na Pychona dziełem i może stanowić idealny punkt wyjścia dla zainteresowanych prozą Amerykanina, którzy obawiają się ciężaru gatunkowego jego twórczości.

Krzysztof Stelmarczyk

Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje