Historie opadają z drzew – recenzja książki „Jesień” Ali Smith

12 października 2020

Ali Smith „Jesień”, tłum. Jerzy Kozłowski, wyd. W.A.B.
Ocena: 8,5 / 10

Elisabeth ma osiem lat, poważne zadanie do wykonania do szkoły, mało przewidywalną matkę i wcielony zmysł krytyczny. Elisabeth ma trzydzieści dwa lata – znajduje się wciąż w na poły studenckim rozbiegu czy, jak powiedziałaby jej matka, „spełnia swoje marzenia”, co oznacza, że lepsza pensja, lepsze mieszkanie i ewentualne podróże wciąż są gdzieś w sferze planów.

Między ósmym a trzydziestym drugim rokiem życia Elisabeth (imię tak właśnie pisane, przez „s”) nie wydarzyło się nic szczególnie przełomowego, z wyjątkiem spotkania ze starszym sąsiadem Danielem Gluckiem. Ale właśnie z tego powodu można Elisabeth zazdrościć: nie każdy ma takie szczęście.

Daniel jest w nie do końca określonym wieku (już w czasie, gdy Elisabeth miała osiem lat, wydawał się wiekowy, a karcie szpitalnej można ufać albo nie). Jego życie było nadzwyczajne, głównie dlatego, że nauczył się w ten właśnie sposób na nie patrzeć. Ma opowieść na każdą okazję. Nikt nie umie ani tak mówić, ani tak milczeć jak on. W gruncie rzeczy to dzięki niemu Elisabeth wie, czym jest prawdziwa miłość, taka jedna jedyna w życiu, chociaż nigdy nie łączyło ich nic w najmniejszym stopniu fizycznego. Dziś, gdy Elisabeth przekroczyła trzydziestkę, odwiedza Daniela w zakładzie opieki, on zaś głównie śpi, czy też może po prostu dryfuje gdzieś daleko. Osoba taka jak Daniel nawet zawieszona między życiem a śmiercią dalej szuka, ewoluuje i zadaje pytania.

„Jesień” Ali Smith często bywa określana mianem książki „brexitowej”, ponieważ trafiła na rynek w październiku 2016 roku, niedługo po przeprowadzeniu referendum. Po części tym właśnie jest, ale głównie w ujęciu symbolicznym – nie ma tu bezpośredniego komentarza politycznego, socjologicznego czy gospodarczego. Mierzy się z emocjami społeczeństwa w skali mikro i makro, podkreślając głównie towarzyszący im chaos i poczucie rozczarowania, niezależnie od rodzaju oddanego głosu. Autorka bawi się czasem, przeskakując między przeszłością i teraźniejszością, poruszając się skokowo – do tyłu, do przodu czy wręcz na boki. Czasami trudno uchwycić moment, w którym właśnie się znajdujemy, odróżnić wspomnienie od wyobrażenia, złudzenie od rzeczywistości i co jest realne, a co stanowi wymyśloną (ale wcale przez to nie mniej prawdziwą) historię.

Kiedy Daniel i Elisabeth spędzali czas razem, grali często w opowieści – on przywoływał z pamięci szczegóły obrazów, które kiedyś widział, ona odtwarzała je w głowie, a z każdej pojedynczej sceny rosło nowe znaczenie, nowa przygoda albo nowa zagadka. Wszystkie te obrazy to specyficzne kolaże – i taka dokładnie jest „Jesień”. Złożona z fragmentów, okruchów i impresji, ulotnych wrażeń i odczuć, oddanych w strumieniu nakładających się na siebie skojarzeń, za którymi początkowo niełatwo nadążyć, dopóki nie chwycimy rytmu. Ten rytm oznacza rezygnację ze świadomej analizy znaczenia słów na rzecz odbierania emocjonalnie tego, co ze sobą niosą. Jest w tym olbrzymi ładunek nostalgii i tęsknoty, ale też poczucie spełnienia. Historie rozpoczynają się od strzępu pomysłu, od jednego bohatera czy jednego zdania, albo jednej sceny – i potem trwają samoistnie, nabierają sensu i rozmiaru, mnożą się w wielkiej liczbie. Ktoś przypomina sobie jedną z nich po latach i opowiada po swojemu, coś dodając, coś ujmując. Ktoś słucha i interpretuje ją również według własnych upodobań, coś zapamiętując, a coś innego zastępując własnym skojarzeniem. Od każdej takiej historii idą kolejne rozgałęzienia, a od tych rozgałęzień następne i jeszcze następne. Tym samym życie nie traci barwy i nigdy się nie kończy, nawet kiedy opowiadającego fizycznie już nie ma.

Taką filozofię wyznawał Daniel i taką przekazał Elisabeth. I chociaż ona jest zdecydowanie bardziej cyniczna niż on (paradoksalnie być może dlatego, że kieruje nią bezkompromisowa surowość młodości, a nie smutne doświadczenia), uczy się powoli tego, że wspomnienie nie musi mieć konkretnego kształtu, nieść ze sobą faktów i imion, by mieć znaczenie i wpływ na nasze życie. Najważniejsza jest w nim emocja, echo zdarzenia. Można zapomnieć imię własnej siostry, a jednak pamiętać jeden kluczowy dialog, w którym zawiera się wszystko. Można znaleźć historię, która staje się uniwersalnym komentarzem. Gromadzić takie, które wykraczają poza jakąkolwiek barierę czasu.

Bohaterowie książki Ali Smith pragną być wolni, ale tej wolności szukają w sobie, nie na zewnątrz. Kłopoty paszportowe Elisabeth, których opis jako żywo przypomina filmy Barei, mogłyby ją ograniczyć czy chociażby zdenerwować, ale ona świadomie na to nie pozwala. Nawet kiedy coś kwestionuje, kiedy zgłasza wątpliwości wobec otaczających ją absurdów, prędzej czy później wzrusza ramionami i idzie dalej – ma swoje życie, inne rzeczy do roboty (odwiedzić Daniela, przeczytać książkę). Prędzej czy później (Brexit nie Brexit, poparcie czy sprzeciw) coś pójdzie wbrew temu, czego oczekujemy. Jakieś nadzieje zostaną zawiedzione, oczekiwania niespełnione. Lepiej zawczasu przejmować się mniej, niż po fakcie płakać nad rozlanym mlekiem. A przejmować się mniej, to znaczy żyć tym, co może okazać się naprawdę istotne, budując wspomnienia na później. Zarówno Elisabeth, jak i Daniel są cudownymi postaciami. Żywymi, oddychającymi, obecnymi w stu procentach na każdej stronie powieści. On – filozof, kolekcjoner okruchów, podróżnik w czasie, ona – trochę sarkastyczna, trochę krytyczna, ale nadspodziewanie zrównoważona i spokojna, gotowa przyjmować rzeczy z dobrodziejstwem inwentarza i filtrować je przez pryzmat uczciwości. Elisabeth pragnie być uczciwa, chociaż czasami rani w ten sposób innych – i siebie również. Dlatego relacja z Danielem jest dla niej tak istotna i tak cudowna, ponieważ tutaj uczciwość jest oczywista i nie rani w żaden sposób.

Daniel ukształtował Elisabeth. To nie znaczy, że uczynił z niej kogoś wyjątkowego w kategoriach sukcesu, znaczenia czy pozycji w życiu. Nie o to tutaj chodzi. Dał jej narzędzia do tego, by żyła w sposób pełny i satysfakcjonujący nawet w otoczeniu całkowitej szarości. Dał jej odwagę, by snuć marzenia, ale nie zrażać się myślą, że nigdy się nie spełnią. Dał jej też przekonanie, że wspomnienia mogą być prawdziwsze od faktów. Przyjaźń tych dwojga jest wspaniała, błyszczy światłem prawdziwego, rzadko spotykanego klejnotu.

Szczerość książki Smith urzeka, nawet gdy autorka myli na chwilę tropy, schodzi z dotychczasowego szlaku i rozpływa się w strumieniu świadomości. W tym kolażu jest fantazja, rozmach, nadzieja, a także świeże, ujmujące poczucie humoru. Czasami tylko tyle można zrobić w obliczu absurdu, by ostatecznie nie zwariować – po prostu się roześmiać.

Wisienką na torcie jest w „Jesieni” opowieść o Pauline Boty, niesłusznie zapomnianej pionierce brytyjskiego pop-artu. To jej prace Daniel opisuje swojej młodej przyjaciółce, pomijając dyskretnym milczeniem zawiedzione romantyczne nadzieje z przeszłości. Po latach Elisabeth odkrywa malarstwo Pauline Boty od nowa i daje się porwać energii, która z niego promieniuje – wyzwolonej, radosnej, przesyconej erotyzmem kobiecości. Wola życia zaklęta w obrazach Boty okazuje się siłą napędową zdolną przetrwać lata, wiele różnych jesieni, i przejść z pokolenia na pokolenie, chociaż ona sama zmarła w wieku zaledwie 28 lat.

Pojawia się też w przebłyskach zmysłowa postać Christine Keeler, głównej bohaterki wielkiego skandalu z lat 60., który przeszedł do historii jako afera Profumo i mocno podkopał pozycję rządzącej wówczas w Wielkiej Brytanii partii konserwatywnej.

Na koniec: słowa wielkiego uznania należą się polskiemu tłumaczowi, Jerzemu Kozłowskiemu, który dokonał cudów z zabawami słownymi Ali Smith, jej pomysłowymi neologizmami i łamańcami opierającymi się na ciągu skojarzeń. Świetna książka i przekład też taki właśnie jest.

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje