Gospel? Country? Walk The Line

20 czerwca 2014

cash-autobiografiaJohnny Cash (współpraca Patrick Carr) „Cash. Autobiografia”, wyd. Czarne
Ocena: 4 / 10

Tytuł biograficznego filmu Jamesa Mangolda o Johnnym Cashu – „Walk the Line” – został w Polsce przetłumaczony dosłownie, jako „Spacer po linie”. W rzeczywistości znaczy on jednak „nie schodzić w bok”, „trzymać się prosto”, „poruszać się wedle wyznaczonych zasad”. Autobiografii Johnny?ego Casha zdecydowanie bliżej do tego drugiego znaczenia?

?więc jeśli ktoś spodziewa się po „Cashu” rockandrollowej historii o narkotykach, alkoholu, imprezach po koncertach, wykrzykujących refreny piosenek fankach, mając w pamięci wariackiego Joaquina Phoenixa w roli niezapomnianego muzyka, z pewnością się zawiedzie. Autobiografia Johnny?ego Casha to wspomnienia statecznego pana, żyjącego blisko Boga i rodziny, rozliczającego swe życie bardziej z pozycji dobrodusznego kaznodziei niż dumnie wspominającego szaloną młodość kowboja z czarną gitarą. Cash pisze o okresie uzależnienia ze wstydem i żalem, zaznaczając, że narkotyki, burdy i wyskoki uważa za „przemoc”, nie zaś za „rockandrollową rebelię” czy coś godnego podziwu. Dużo jest o czasie wychodzenia z nałogu; co i kto mu pomógł, jak walczył, jak z nim walczono, by odzyskał codzienną radość życia. Ta radość życia, będąca taką radością błogosławiącą wszystko wokół: od śpiewu ptaszka o poranku, poprzez smak popołudniowej zupy, aż do uśmiechu sąsiada przed zmrokiem, obejmuje tę książkę. Słowo „obejmuje” jest jak najbardziej adekwatne, bo czytając „Casha”, ma się wrażenie, że on sam chętnie objąłby cały świat.

Johnny Cash zaczyna książkę od rodziny. Pisze o swym dzieciństwie, dziedzictwie chłopca wychowanego pracą na polu bawełny, o śmierci brata, o psie, o rodzicach. Skupia się także na Carterach ? muzycznym klanie country, z którego wywodziła się jego druga żona i wielka miłość ? June. Okazuje się, że mężczyzna w czerni, lubiący kapelusze i kowbojskie colty, śpiewający po więzieniach i nie stroniący od uciech życia, potrafi kolejnymi stronicami wymieniać dzieci, wnuki, zięciów, teściów, kuzynów. Pozostaje nam tylko wyobrazić sobie ogromne Święto Dziękczynienia, na którym całe to drzewo genealogiczne spotyka się, ot choćby na farmie Cashów w Bon Aqua, w stanie Tennessee. Ta farma oraz posiadłość na Jamajce w Cinnamon Hill obrazują kolejne cechy chłopaka z Arkansas: przywiązanie do ziemi, do natury i przyrody, a także do swych korzeni. Książka Johnny?ego Casha staje się momentami ustną opowieścią, a to za sprawą języka, nieskomplikowanego, za to pełnego indywidualnych odczuć, opinii, obfitującego w przymiotniki i przysłówki. Cash pragnie nam dokładnie i obrazowo przedstawić wszystko to, na czym mu zależy, wielokrotnie tłumacząc to i owo, jakby chciał się upewnić, że dobrze go zrozumiemy.

Sporo w książce jest o Bogu i religii, i to nie tylko w momentach, gdy Cash pisze o muzyce gospel, ale przede wszystkim wtedy, gdy snuje rozważania na temat biblijnych przekładów, gdy opowiada o modlitwach w ciągu dnia, gdy rozwodzi się nad podejściem amerykańskiego społeczeństwa do wiary, zastanawia się, czy jego ojciec będzie zbawiony, analizuje słowa św. Pawła i gdy pisze o tym, jak ogromne znaczenie ma wiara w jego życiu. Podejście do wiary Casha jest takie, jakie wyobrażamy sobie, patrząc na muzyków gospel ? skupione na wspólnocie oraz współodczuwanej radości i miłości. Johnny Cash nie jest typem teologa czy poszukującego filozofa. Nie, nie, on wstaje rano i dzień rozpoczyna od słów „Dzień dobry, Panie” i „Chwalmy Pana”. Przyjaźni się z amerykańskimi kaznodziejami (np. z Billym Grahamem), nagrywa film o Jezusie („Gospel Road: A Story of Jesus” z 1973 roku), pisze o wierze (nie tylko piosenki, również książkę „Man in White” ? powieść o św. Pawle). Styl religii uprawiany przez Casha, pełen sympatii dla świata, oparty na wybaczaniu, można by powiedzieć franciszkański, pomaga muzykowi przeżyć najcięższe chwile jego życia, te związane z nałogiem, halucynacjami po amfetaminie, wypadkami na haju, ranieniem bliskich. Pisanie o poszukiwaniu, a w końcu znajdowaniu ratunku w wierze zdaje się być momentami naiwne, ale szczere. Jednak to te fragmenty, które opisują szalone chwile życia, są zdecydowanie najbardziej dynamiczne, najlepsze i najciekawsze.

To, co najbardziej wartościowego daje nam autobiografia Johnny?ego Casha, to rozdziały dotyczące muzyki. Cash ciekawie opisuje scenę muzyczną Memphis i Nashville z początków swej kariery, znajomość z Elvisem Presleyem, Carlem Perkinsem, Royem Orbisonem. Jego książka jest dużą porcją wiedzy na temat muzyki country. Czytamy o kolejnych bardziej lub mniej nam znanych artystach, o ich graniu, pisaniu tekstów, życiu prywatnym, zapoznajemy się z producentami, studiami nagrań, menedżerami. Cash pisze o tym, jak świetnie mu się występowało i jak dobrze nagrywało, szczególnie, gdy nikt nic mu nie kazał i gdy mógł śpiewać, na co miał ochotę. W tych fragmentach widać Johnny?ego Casha z największym błyskiem w oku, widać wolnego ptaka, kowboja w tej jego czarnej koszuli, który najbardziej na świecie lubi siedzieć z kolegami przy instrumentach i opowiadać muzyczne historie.

Z książki wyłania się obraz równego faceta, dobrego człowieka i zapalonego muzyka. Johnny Cash wydał w skali całego świata ok. 450 singli, 108 poszerzonych albumów, ponad 1500 długogrających płyt, ponad 300 CD ? tak naprawdę to one są jego autobiografią. Lubię muzykę Johnny?ego Casha. Lubię „I Walk the Line”, „Ring of Fire” czy „Hurt”? Nie jestem jednak fanką jego pisarstwa. Johnny Cash podarował nam autobiografię egoistyczną. Dobre są fragmenty o muzykach i muzyce, przeważają jednak te, w których autor siedzi na werandzie, wierząc, że inni chcą wiedzieć, co dokładnie widzi, czuje i myśli. Po co Johnny Cash napisał kolejną, po „Man in Black”, autobiografię? Wydaje się, że pod koniec życia wszystko sobie dokładnie przemyślał, poukładał i postanowił z dozą melancholii oraz pewnością swych sądów zaprezentować to światu. Jako wielki muzyk ma do tego prawo. Jako odbiorca mam prawo wybrać jego muzykę.

Anna Wyrwik

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje