Ewolucja postaw w czasach zarazy – recenzja komiksu „Green Class tom 2: Alfa” Jérôme’a Hamona i Davida Tako

7 października 2020

Jérôme Hamon, David Tako „Green Class tom 2: Alfa”, tłum. Maria Mosiewicz, wyd. Egmont
Ocena: 6 / 10

W drugim tomie „Green Class” na okładce widzimy tylko czworo młodocianych bohaterów – w porównaniu z szóstką pokazaną w pierwszej odsłonie. Czy w związku z tym faktem w fabule doszło do radykalnych zmian?

Pandemia w młodzieżowej serii Davida Tako i Jérôme’a Hamona nie odpuszcza, a jej skutki są coraz poważniejsze. O tym, że walka trwa w najlepsze, informuje nas okładkowa grafika niczym z rasowego horroru, na której tylko częściowo widoczne potwory atakują czwórkę postaci. W odróżnieniu od zielonych odcieni tomu pierwszego, „Alfa” łączy czerń z chłodnym błękitem, co też w jakiś sposób sygnalizuje nam fabularne zmiany. Rzecz jasna intryguje już tytuł, który według wszelkich wskazań nawiązuje do olbrzymiej istoty, która w finale poprzedniej części, ratując z opresji, porwała za sobą ulegającego przemianie Noaha i jego siostrę.

Pozostała czwórka bohaterów, już mocno doświadczona przez okoliczności pandemii, rusza śladem porwanych przyjaciół. Niestety nie tylko oni. Uciekinierów szuka również oddział wojska, który ma jasno sprecyzowane cele – lub tak się tylko może wydawać, ponieważ każde działanie w „Green Class” ma ukryte, drugie dno. I jak zwykle wychodzi na to, że niektórzy, zamiast próbować przede wszystkim ratować się przed zagrożeniem, używają pandemii do powiększenia swej władzy i odniesienia własnych korzyści.

Taki obraz wydarzeń to nic nowego, najlepiej znamy bliźniaczy portret ludzkości z komiksowego i serialowego „The Walking Dead”. W „Green Class” różnicę robi jednak fakt, że twórcy w centrum akcji umieścili grupkę dzieciaków, które wciąż w tym zmienionym świecie starają się kierować ideałami przyjaźni. Już w poprzednim tomie obserwowaliśmy, że nie przychodzi im to łatwo. Z biegiem czasu coraz bardziej targają nimi wątpliwości, momentami poddają się bezlitosnemu nurtowi zdarzeń, ale jest coś w tej ich młodzieńczej nieroztropności, co nie pozwala zrezygnować z więzi, która łączyła ich jeszcze przed pandemią. Determinacja cementuje tę więź, ale także bardzo często zmusza dzieciaki do sięgnięcia po drastyczne środki, by przetrwać.

O ile w pierwszym tomie właśnie o to chodziło – o przetrwanie, to w „Alfie” twórcy rozbudowują fabularne podstawy. Niestety momentami robią to zbyt chaotycznie i przez to tracą płynność w innych wątkach. Dlatego czasem czytelnik ma poczucie zagubienia, kiedy na scenę wkraczają inni bohaterowie, a ich cele i motywacje nie są do końca jasno określone, w efekcie nie możemy się doliczyć, ile właściwie jest stron konfliktu.

Szkoda, ponieważ całość zaczyna zarysowywać się coraz ciekawiej, na czele z podejściem twórców i samych komiksowych postaci do zarażonych i zarazem przemienionych dawnych towarzyszy. Nie mamy tu do czynienia jedynie z potworami, ale w niektórych przypadkach z ludźmi zachowującymi wiele ze swojej osobowości, mimo że choroba odcisnęła na nich tak bezlitosne, fizyczne piętno. Dlatego też szokuje końcówka drugiego tomu, rozegrana na ostatnich dwóch planszach już niemal bez słów, na emocjonalnych w swej dosłowności obrazach. Wygląda na to, że ewolucja postaw, której tak bardzo opierali się młodzi bohaterowie patrząc na zmieniający się wokół nich świat i ludzi, może w końcu dotknąć ich samych. Pewna granica została przekroczona, a czytelnicy pozostają z palącym pytaniem, co dalej? Jedno jest pewne, wygląda na to, że będzie tylko gorzej.

Tomasz Miecznikowski

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje