Epos rodzinny

14 października 2013

566 kadrówDennis Wojda „566 kadrów”, wyd. W.A.B.
Ocena: 9 / 10

Niezrównany francuski „pilot wśród pisarzy” Antoine de Saint-Exupéry słusznie napisał: „Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu”. Oryginalna maksyma doskonale współgra z fabularnym eksperymentem, jaki zafundował nam Dennis Wojda w albumie graficznym „566 kadrów”. Mamy tu do czynienia z nowatorskim peanem na cześć barwnego rodu uzdolnionego artysty pochodzącego ze Szwecji oraz strumieniem świadomości w najlepszym wydaniu.

Współautor wielokrotnie nagradzanej serii „Mikropolis” z zegarmistrzowską precyzją pielęgnuje rodzinne historie o swych przodkach. Przekazywane z pokolenia na pokolenie gawędy ubrał w artystyczne szaty, tworząc jedną z najlepszych rodzimych powieści graficznych A.D. 2013. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od pojedynczych, wyjątkowo spójnych kadrów publikowanych przez niekonwencjonalnego scenarzystę na jego autorskim blogu. Ilustracje dotyczyły rodziny pana Wojdy, a całość miała składać się z 366 kadrów. Z czasem projekt znacznie się rozrósł i jego pomysłodawca był zmuszony wydłużyć okres tworzenia dzieła, dodając dodatkowe dwieście kadrów. Choć kompleksową przypowieść o rodzie można przeczytać na stronie internetowej autora, już w trakcie jej realizacji wydawnictwo W.A.B. mocno się nią zainteresowało. Słusznie. Nic bowiem nie zastąpi obcowania z wydaniem papierowym, stanowiącym ważną cegiełkę w kolekcji każdego miłośnika tejże urozmaiconej gałęzi sztuki.

566 kadrów - strony 006-007

Z okładki recenzowanego dzieła pozdrawia nas pogodny maluch, spokojnie śniący w brzuchu swej rodzicielki. Bujna czupryna i okulary w szerokich oprawach sugerują nam, iż całość spowita jest w onirycznej otoczce, a jej narrator opowiada rodzinny epos z prenatalnego punktu widzenia. Tak jakby w jego rozwijającym się umyśle tłoczyła się wiedza oraz wspomnienia całego drzewa genealogicznego czy (używając żargonu psychologicznego) zbiorowa świadomość przodków. Senną aurę roztaczają same ilustracje: postacie jakby wydostające się wprost z gabinetu krzywych luster, minimalistyczna forma specyficznego dziennika (konsekwentne trzymanie się dwóch kadrów na każdej stronie) oraz zwarta kolorystyka – słuszne pozostanie przy wyblakłym błękicie i bieli. Niektóre teksty, jak choćby koszmary senne pradziadka uśmiercającego ciężko ranne konie tuż po gwałtownych walkach ulicznych mających miejsce w 1905 w Warszawie, to realizm magiczny w wybornej odsłonie. Niestworzone fantasmagorie łączą się tutaj z rzeczywistymi wydarzeniami, przeszłość i teraźniejszość wykonują metaforyczny taniec pogo, co powoduje, że przeskoki czasowe są praktycznie niezauważalne.

„566 kadrów” to postmodernistyczna perełka – pełna nostalgii, melancholii i sentymentalizmu podróż po bujnej krainie reminiscencji, w której kolosalną rolę pełnią: bliskie sercu scenarzysty osobistości, ich życiowe dramaty oraz dostarczające szczyptę optymizmu anegdoty (np. rozbrajająca historia przygłuchego ojca artysty, pragnącego zostać wybitnym muzykiem jazzowym). Dennis Wojda stworzył fascynujący album rodzinny, który szczerze polecam wrażliwym czytelnikom napawającym się obyczajowymi mozaikami w świetnej, jednolitej oprawie graficznej.

Nie bójmy się tego powiedzieć – wybitne dzieło polskiego komiksu z wielce humanistycznym przesłaniem. Kronika dziedzictwa rodowego, warta indywidualnego przetworzenia.

Mirosław Skrzydło

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje