Druga strona nudy – recenzja książki „Blady Król” Davida Fostera Wallace’a

10 maja 2019

David Foster Wallace „Blady Król”, tłum. Mikołaj Denderski, wyd. W.A.B.
Ocena: 9/10 (o ile w ogóle można tę książkę kwantyfikować)

Nad „Bladym Królem” David Foster Wallace pracował całymi latami. Dekadę po publikacji „Infinite Jest” nie chciał uczestniczyć w obchodach jubileuszu. Mówił: „Siedzę głęboko w czymś długim i trudno mi do tego wrócić, kiedy coś mnie odciąga”. Wracał jednak, w międzyczasie wydając kolejne dzieła; wracał i twierdził, że powroty są dlań jak siłowanie się z arkuszami balsy w porywistym wietrze. Jak to on, w pełni oddawał się pracy – w swym perfekcjonizmie posunął się tak daleko, że uczęszczał na kurs rachunkowości, zbierając materiały do swej powieści. Akcja „Bladego Króla” – jeśli w ogóle można tu mówić o akcji – dzieje się bowiem w centrum kontroli zeznań podatkowych IRS.

Wallace nie dokończył swej powieści. Chorując na depresję, popełnił samobójstwo w 2008 roku, pozostawiwszy setki stron „Bladego Króla”, dyski, teczki, segregatory, notatki, szkice, zapiski i zapełnione plikami tekstowymi dyskietki. I żadnego zarysu całości czy najdrobniejszej wskazówki, w jakiej kolejności chciał ułożyć rozdziały. Jak wspominał redaktor Michael Pietsch, nie istniała nawet lista scen, jednoznaczny początek czy koniec, jakakolwiek instrukcja dotycząca choćby zarysu kształtu tej książki. Było za to Regionalne Centrum Kontroli IRS, grono postaci zjawiających się tamże tego samego dnia 1985 roku i chaos. Pietsch został poproszony o okiełznanie owego chaosu i stworzenie możliwie najlepszej wersji „Bladego Króla”. O tym, jak sobie z owym wyzwaniem poradził, możemy się przekonać podczas lektury powieści, wydanej właśnie nakładem oficyny W.A.B.

Wallace określił to dzieło mianem opowieści pełnej zmiennych perspektyw, strukturalnej fragmentacji, celowych niespójności. Z pewnością można dostrzec kręgosłup tej historii, narracyjny porządek obudowany wokół perypetii wspomnianych bohaterów, ale nie mniej istotne są tu również achronologiczne, zamknięte rozdziały, zupełnie niepowiązane ze sobą. Rozdziały stanowiące m.in. piętrowe refleksje autora na temat nudy, bezwładu, młodości czy amerykańskiego systemu finansowego. Ot, jak to ujął Wallace, jest to ni mniej, ni więcej, tylko „seria okoliczności, w których coś ma się wydarzyć, ale nic się właściwie nie wydarza”. Jeśli za prawdziwą uznać maksymę Reynoldsa, jakoby rzeczywistość stanowiła układ faktów, którego charakter jest w znacznej mierze przypadkowy i entropijny, a sztuka polega na celowaniu w te fakty, które są istotne, Wallace, jak się wydaje, tę istotność pominął. Przedstawił bowiem przypadkowy, entropijny układ faktów, z którego nie wynika na pierwszy rzut oka nic; pytanie, czy musi coś wynikać? Podejście do „Bladego Króla” jako do książki „o czymś” może skończyć się znużeniem, zniechęceniem. Czytelnik od początku przytłoczony zostaje informacjami, pojęciami z zakresu rachunkowości, psychologii, teorii finansów, logiki i nauk pokrewnych, zaś odnalezienia się w tej chmurze wątków nie ułatwia szkatułkowość – oto jednym z bohaterów jest niejaki William Wallace piszący pamiętnik i marzący, by być pisarzem. W pewnym momencie więc, wcale nie na początku książki, zostajemy uraczeni przedmową autora („Tu autor. To znaczy prawdziwy autor, żywy człowiek, trzymający ołówek…”), po której następuje dość karkołomne dowodzenie, że „Blady Król” to nie fikcja, a „pamiętnik non-fiction wzbogacony o elementy dziennikarstwa rekonstrukcyjnego, psychologii pracy, podstaw wychowania obywatelskiego i teorii rachunkowości podatkowej”. Dowodzenie, dodam, ubarwione przypisami ciągnącymi się przez całe strony, co również jest charakterystyczne dla tej powieści.

Wallace napisał w „Bladym Królu”, że z poglądu człowieka na podatki można sobie wyprowadzić całą filozofię, jaką się kieruje. Kodeks podatkowy, gdy się już go pozna, może się zaś okazać ucieleśnieniem esencji ludzkiego życia: chciwości, polityki, władzy, dobra i miłości. Jeśli autor faktycznie chciał dotknąć tej esencji, robił wiele, by nie ułatwić czytelnikowi poznania tego zamierzenia. Co raz to narracja rozbijana jest bombastycznymi fragmentami o dziejach amerykańskiej ordynacji podatkowej, o posiedzeniach wszelakich komisji, o polityce i administracji podatkowej – jak sam pisał, to temat niesamowicie, spektakularnie nudny i ciężko tu z Wallacem polemizować. „Blady Król” to bowiem również, a może przede wszystkim, książka o przytłaczającej nudzie. Nudzie, która w zawiłej formie jest dla autora skuteczniejszą tarczą niż tajność, bowiem tajność wzbudza zainteresowanie. Nuda – wręcz przeciwnie, więc można pod nią ukryć w zasadzie wszystko. Jeden z bohaterów zadaje sobie pytanie, dlaczego nuda okazuje się potężną przeszkodą dla uwagi, dlaczego wzdragamy się przed nią. Zdaje się, że Wallace próbuje pokazać mechanizmy tego doznania, epatując nim zarazem i wrzucając czytelnika w sam jego środek. Chce wykazać, że w zwykłej nudzie może tkwić coś więcej; że kojarzy się z psychicznym bólem, ponieważ coś, co jest nudne lub mętne, nie dostarcza dostatecznej stymulacji odwracającej uwagę od innego, głębszego rodzaju bólu. Jednym słowem, być może autor pragnie – prowadząc narrację w ten, a nie inny sposób – byśmy, nudząc się i brnąc, dostrzegli ten rodzaj naszego bólu, od którego uciekamy w powszedniość? Może w ten, a nie inny sposób chce dowieść słuszności maksymy Bernharda, jakoby każde nasze działanie było niczym innym, jak tylko ucieczką od myśli od śmierci? Zresztą wydaje się, że paralele pomiędzy Bernhardem a Wallace’em mogą iść dalej, wszak dzieła wybitnego austriackiego dramaturga i pisarza traktowały o autodestrukcji tych, którzy dążyli do doskonałości niepomni, że doskonałość to stagnacja, ergo śmierć. Wallace najwyraźniej chce w „Bladym Królu” pokazać, że to właśnie nuda, z owym bólem psychicznym powiązana, przybliża nas właśnie do myśli o śmierci. Pewną przesłankę znaleźć można we fragmencie o tym, że ten podskórny ból towarzyszy nam w sposób podprogowy, stanowi tło, któremu za wszelką cenę staramy się nie poświęcać pełnej uwagi. Dopiero nuda konfrontuje nas z tym bólem i od nas tylko zależy, co z nim zrobimy. I czy będziemy mogli unieść się gdzieś ponad strachem, by bez mrugnięcia okiem obejrzeć całą sytuację, jednocześnie robiąc to, co należy, lub to, co pozwoli człowiekowi pozostać przy życiu.

Pietsch pisał, że „Blady Król” jest dziełem biorącym na warsztat największe wyzwania egzystencji. Bohaterowie Wallace’a wierzą, że mają świadomość dokonywania wyboru i że to faktycznie jest wybór, a nie ułuda. Że tkwią w nich pokłady czegoś istotnego, a zarazem bardziej realnego niż ubrania i wizerunek – to, co zazwyczaj kształtuje nas i definiuje w oczach innych. Jedna z postaci mówi wręcz, że jedynymi ludźmi, wobec których ostatecznie jesteśmy „wolni”, są obcy. Tragedią współczesności jest więc to, że wolność tego typu ma bliskie powinowactwo z samotnością. Zamknięci w ograniczonej przestrzeni, mozolnie walczący z czymś, co w zasadzie nikogo nie interesuje, bohaterowie Wallace’a są więc dużo bardziej wielowymiarowi niż prosta figura urzędnika podatkowego, jaką z pozoru autor odmalowuje. Robią coś dla siebie, nie dla publiki – nie usłyszą owacji, nie dostarczą rozrywki, nikt nie ustawi się w kolejce, by ich zobaczyć, bo nikogo nie obchodzą. Autor podkreśla tu, że prawdziwy heroizm to oni sami, to minuty, godziny, tygodnie, rok za rokiem spędzone na wprowadzaniu w życie zasad uczciwości i rzetelnej pracy, po cichu, skrupulatnie. To heroizm na miarę naszych czasów, bo, jakby to górnolotnie nie zabrzmiało, taki jest właśnie świat. W pewnym momencie Wallace przywołuje obraz piekła, które nie ma nic wspólnego z ogniem czy zmarłymi armiami. Piekło to dla niego stan, w którym zamyka się człowieka w pomieszczeniu bez okien i nakazuje, by wykonywał powtarzalne czynności, na tyle złożone, by wymagały myślenia, a mimo to rutynowe. Rutynowe, a zarazem takie, które nie wiążą się z niczym, co kiedykolwiek będzie mu dane zobaczyć ani na czym mogłoby mu zależeć. Jedynym zaś urozmaiceniem miałby być przybity do ściany zegar, przybity tak, by ów człowiek go widział i zdawał sobie sprawę z upływającego czasu. Kluczem do przetrwania jest tu umiejętność dostrzeżenia drugiej strony tego, co rutynowe, czcze, bez znaczenia, powtarzalne i nudne.

O takim piekle i o takim świecie – jakże nam znajomym – pełnym mozolnej pracy, którą inni traktują jako zbędną, o świecie, w którym nuda jest bólem przybliżającym człowieka do śmierci, ale i zarazem do poznania prawdy o sobie, traktuje „Blady Król”. To powieść będąca wyzwaniem, momentami bardzo męcząca, niełatwa, nafaszerowana zabiegami, które bez większego trudu mogą czytelnika odstraszyć. O ile Wallace w poprzednich książkach zabiegi te starał się dawkować – z różnym skutkiem – tak tutaj zaprezentował ich pełny wachlarz. Ten spadkobierca największych postmodernistów postanowił zagrać z czytelnikiem, nie pozostawiając mu jednak szans na poznanie reguł tej gry. Postanowił zagrać w grę mozolną i wyczerpującą, nie dającą większej nadziei na zwycięstwo, a z każdym kolejnym rozdaniem przybliżającą wręcz odbiorcę do przytłaczającego poczucia straty czasu. Od nas tylko zależy, czy dostrzeżemy drugą stronę tego, co u Wallace’a jest tak bardzo męczące i nużące. Bo nie wątpię, że ta druga strona istnieje, tylko by ją dostrzec – nawet w formie bardzo rachitycznej, efemerycznej – należy zanurzyć się w nudzie „Bladego Króla”. Zanurzyć, i nie uciekać od tego, co tam ujrzymy, nawet jeśli jest to coś, czego do tej pory usiłowaliśmy za wszelką cenę unikać.

Mirosław Szyłak-Szydłowski

Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje