Demencja wujka Kovala – recenzja komiksu „Funky Koval tom 4: Wrogie przejęcie” Macieja Parowskiego i Bogusława Polcha

20 marca 2012

Maciej Parowski, Bogusław Polch „Funky Koval tom 4: Wrogie przejęcie”, Wyd. Prószyński i S-ka
Ocena: 2 / 10

Kto za szczeniaka przerzucał z zapartym tchem strony dwóch pierwszych tomów Funky Kovala, w kontakcie z finałową odsłoną cyklu poczuje się jak podczas spotkania z dawno nie widzianym wujem. Kiedyś nasz krewniak opowiadał niesłychanie elektryzujące historie, by po latach okazać się bełkoczącym coś bez sensu safandułą.

W zgrzebnych latach schyłkowego PryLu, gdy do ekstraklasy telewizyjnej rozrywki należał serial „07 zgłoś się”, a komiksowe emocje szczytowały w momencie wyjazdu Jonka, Jonki i Kleksa na obóz harcerski, Funky Koval przedstawiał jakości zgoła peweksowskie. „Bez oddechu” i „Sam przeciw wszystkim” były pełnokrwistym science-fiction o bohaterze wyposażonym w licencję kosmicznego detektywa, futurystyczną giwerę i magnes na wyczynowe laski. Wartka akcja, aluzje do otaczających realiów (akurat niezbyt interesujące dla małolata), trochę nagości (a to wręcz przeciwnie!) – czytało się jednym tchem, chłonąc przy okazji dopieszczone co do detalu rysunki Polcha.

Pewnie nie tylko dla mnie dwa pierwsze Kovale pozostaną tymi właściwymi. W 1992 roku ukazała się wprawdzie część trzecia, „Wbrew sobie”, ale trudno było uznać ją za komiks udany. Nagle cały ten polityczny przekaz rozsadził fantastycznonaukowy skafander, w jaki był ubrany i historia zamieniła się w roztrząsanie pyrrusowego triumfu pozornej polskiej demokratyzacji. Szumnie zapowiadane „Wrogie przejęcie” miało ostatecznie zamknąć serię. „Takiego finału nikt się nie spodziewał” – krzyczał reklamowy greps, nie bez powodu brzmiąc jak groźba.

„Wrogie przejęcie” to grube nieporozumienie. I to zdanie powinienem zamaszyście podkreślić flamastrem. Scenariusz Parowskiego – zamotany, nieczytelny, poprzetykany dziwnymi aluzjami, funkcjonuje chyba tylko na prawach wewnętrznego żartu pomiędzy nim a Polchem. Oto po latach Funky zostaje uwikłany w sieć spisków, nakazujących mu po macierewiczowsku węszyć wszędzie za zdradą i z każdej strony oczekiwać skrytobójczego ciosu. Pytanie czy i nasz bohater dołączył do niezłomnych tropicieli agentury czy jest to jakaś kpina z inkwizytorskich zapędów co poniektórych osób publicznych? Ja nie wiem, bo utknąłem w fabularnych koleinach. Zapamiętałem tyle, że Funky okazał się polonusem z korzeniami na Green Poincie, chociaż do onirycznych wizji przygrywa mu Chopin, a nie Krzysztof Krawczyk.

Rysunki też mogą zafundować ból głowy. Polch, który kiedyś dosłownie hipnotyzował futurystycznym anturażem i misterią rysunku, pozwalającą odcyfrować napisy na służbowych identyfikatorach bohaterów, dobił Funky/ego ilustracyjnym ciosem (nie)łaski. Kolory przypominające bratobójczą walkę pastelowych plam, topornie skonstruowane kadry, koślawe twarze niczym z wiejskiego monidła… Zgroza.

Ponieważ w komiksie pojawia się potomstwo Funky’ego (to chyba miał być chłopak, ale z tą fryzurą wygląda jak hipsterka-lesbijka) i Drolla (karaluch z marakują zamiast głowy), mam tylko nadzieję, że nie wiąże się to z groźbą jakiegoś sequela. Oszczędźmy już tego naszego poczciwego wujasa – dajmy mu parę drobnych na piwo i powspominajmy jak to kiedyś potrafił opowiadać fajne anegdoty. I niech mi nikt nie mówi, że postmodernizm, że gra z konwencją… „Wrogiego przejęcia” nie da się usprawiedliwić.

Sebastian Rerak

PS: W poświęconym trzydziestej rocznicy wprowadzenia stanu wojennego dodatku do „Nowej Fantastyki” znalazł się sześcioplanszowy one-shot „Na białym szumie”, w którym Koval… powstrzymuje radziecką interwencję w Polsce w 1981 roku. Rysunkowo nadal mizeria, ale przynajmniej rzecz przejrzysta fabularnie.

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje