Bisleyowska wizja Polski – recenzja książki „Czarne Słońce” Jakuba Żulczyka

16 stycznia 2020

Jakub Żulczyk „Czarne Słońce”, wyd. Świat Książki
Ocena: 8 / 10

„Czarne Słońce” – najnowsza powieść Jakuba Żulczyka – wzbudza silne kontrowersje i nic dziwnego. Jest skrajnie przerysowana, pełna wulgarności i przemocy. Opisuje przyszłość (całkiem niedaleką) i – tylko pozornie – zupełnie odległą w formie od naszej rzeczywistości. Bowiem u Żulczyka, mimo brutalności, odrealnienia, skrajności wylewającej się z większości stron książki, kryje się wiele prawdy. To mocno bisleyowska wizja Polski, taka w krzywym zwierciadle, która pozwala uwypuklić wiele ważnych kwestii, wiele problemów. Owszem, ociera się o sprawy uznawane (co widać, przeglądając recenzje) za bluźnierstwo, herezję, obrazę uczuć zarówno religijnych, jak i wszelkich innych. Jednak kiedy zaczniemy czytać między wierszami, jeśli pozbawimy „Czarne Słonce” tego buńczucznego, przerysowanego, przejaskrawionego i nadto brutalnego sztafażu, to otrzymamy silne zaakcentowanie naszych kluczowych społecznych problemów. Odniesienia do współczesności zdają się być oczywiste, widoczne jak na dłoni. Jednak to już nie rzecz w manifestowaniu niechęci wobec panującej władzy, a bardziej próba zwrócenia uwagi, że pewne zjawiska, pewne społeczne bolączki trwają niezależnie od czołowych partii i tylko czasem mocniej podnoszą brunatny łeb, niekiedy starannie przypudrowany i przystrojony pozorną praworządnością.

Kiedy wyobrażam sobie Gruza – głównego bohatera powieści, to przypominają mi się osoby, jakie znałem (i jakich się bałem) w młodości. Zgoła dwadzieścia lat temu lęki i niepokoje społeczne kumulowały się w ludziach podobnie jak teraz. I to – moim zdaniem – Żulczyk starał się zakląć w swojej futurystycznej wizji. Niedaleka przyszłość pozwala mu wykrzywiać, przepoczwarzać rzeczywistość. Jednocześnie autor sugeruje, że nieważne jest jednoznaczne osadzenie akcji w określonym czasie. Bo to, co jest złem samo w sobie, nie przemija. Nie zrodziło się też wczoraj czy dziś. Ono trwa, silniejsze bądź słabsze w różnych okresach. Ale trwa.

W „Czarnym Słońcu” jest mnóstwo chrześcijańskiego spojrzenia na świat i choć pozornie cała historia zdaje się ordynarnym przeinaczeniem biblijnej wizji powrotu Chrystusa, jego ponownych narodzin, to jednak – kiedy przyjrzeć się bliżej żulczykowej kreacji – okazuje się zadziwiająco sensowna. A bojkot powieści ze strony pewnych ortodoksyjnych środowisk zdaje się zrozumiały, kiedy dostrzeżemy, jak surową notę autor wystawia właśnie współczesnemu chrześcijaństwu. Ono wcale nie jest zgodne z nauką Jezusa. Jest karykaturą samego siebie, a Żulczyk dosadnie i w bezpośredni sposób o tym pisze.

Owszem, to książka trudna. To powieść próbująca zamknąć bardzo poważne treści w karykaturalnej, wręcz przejaskrawionej formie. W tym jednak zdaje się właśnie tkwić szansa na oswojenie tej tematyki – w ukazaniu jej w przystępny sposób. To nie traktat filozoficzny, to nie poważne rozważania o religii. Owszem, tego typu rzeczy też tutaj mamy, ale nie w charakterze sztywnej rozprawki. „Czarne Słońce” jest swoistym pisarskim eksperymentem, w którym Żulczyk sprawdza, jak dalece może się – w sensie literackim – posunąć. I okazuje się, że daleko. Wprawdzie czasami aż za bardzo zbliża się do granicy, za mocno brnie w formę eksperymentalną, zapominając o wymogach powieściowej fabuły. Jednak ostatecznie udaje mu się na tyle wyważyć całość, by owej granicy nie przekroczyć.

Tak, wzbudza kontrowersje, przesadza z wulgarnością i pokazem skrajnego okrucieństwa, ale robi to w sposób na tyle umiejętny, że powieść rzeczywiście potrafi wciągnąć i porwać swoją wizją. A gdzieś tam w głębi czujemy, że jeśli obedrzeć by ją z całej tej pulpowej, bisleyowskiej otoczki, to pozostanie surowa, gorzka prawda o tym, do czego prowadzi fanatyzm, nienawiść i lęk przed odmiennością.

Przywołuję w porównaniach Simona Bisleya, bowiem Gruz przypomina mi w kreacji właśnie głównego bisleyowskiego bohatera komiksowego – Lobo. On też jest – jak jego rysunkowy pierwowzór – zupełnie nieobliczalny, bezemocjonalny. Zdaje się być również niezniszczalny, niepokonany. Jak Lobo jest karykaturą ugrzecznionych bohaterów komiksowych, tak Gruz jest ośmieszeniem naszych rzeczywistych „bojowników” o ich i tylko ich starannie nakreśloną wizję Polski i świata. Przejaskrawienie i karykaturalność to dla Żulczyka narzędzie do ośmieszania zjawisk, które pragnie zdyskredytować: kultu siły, nacjonalizmu i teokracji.

Warto zaznaczyć, że nie jest to książka antychrześcijańska i trzeba naprawdę niewiele zrozumienia dla chrześcijańskiej doktryny, by właśnie antychrześcijaństwo „Czarnemu Słońcu” zarzucać. Owszem, mocny jest tu wyraz antyklerykalny, nawet antyreligijny – w znaczeniu sprzeciwu wobec słuszności skonkretyzowanej instytucjonalności religii. Jednak Żulczyk bardzo ciepło – a co ważniejsze, bardzo umiejętnie i ze zrozumieniem – odnosi się do nauk Chrystusa. Zwykle jednak w ich surowej, nieprzeinaczonej formie, niekoniecznie pasującej do współczesnego spojrzenia na nie, zwłaszcza w naszym kraju.

To książka, która nie spodoba się każdemu i zdecydowanie autor miał tego świadomość, kiedy ją pisał. To prowokacja, ale umiejętna, przemyślana i z pewnością motywująca nie tyle do zabrania głosu w dyskursie publicznym, ale do przemyślenia pewnych kwestii. A to już przecież rola sztuki – poruszyć, prowokować. Czasem wzruszyć, czasem zachwycić, czasem zniesmaczyć. Zmusić do myślenia, do rozważań nad kwestiami trudnymi, ale tyczącymi nas samych i naszej rzeczywistości, naszego status quo. „Czarne Słońce” z całą pewnością tę rolę spełnia.

Mariusz Wojteczek

Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje