Zwykłe sprawy w przededniu Zagłady. Premiera powieści „Stramer” Mikołaja Łozińskiego

30 października 2019


Fabuła najnowszej, od razu napiszę – wspaniałej, książki Mikołaja Łozińskiego „Stramer” w pewnym momencie może nasuwać skojarzenia z „Titanikiem”. Oto bowiem na jednym pokładzie fabularnym spotykają się rozmaite opowieści. Pozornie pogodna aura zamieni się jednak w końcu w koszmar. I wtedy wszyscy, bez wyjątku, będą musieli się zmierzyć z tragedią.

Trzeba przyznać, że trochę na tę swoją nową powieść Łoziński kazał czekać. Od jego „Książki” minęło 8 lat. To nie jest dużo, gdy wziąć pod uwagę wysiłek włożony w pisanie nowej fabuły, wystarczająco długo jednak, by czytelniczki i czytelnicy mogli zatęsknić. Wydana w 2011 roku, pięć lat po debiutanckim „Reisefieber”, opowieść inspirowana była rodzinną historią. Autor, przyglądając się przedmiotom, ujawnił nie tak wcale powszechną nawet wśród piszących wrażliwość, uważność, oko do detali. Przez pryzmat drobiazgów, a czasem – powiedzielibyśmy – bibelotów, do których zbliżał się lub oddalał narrator, udało się opowiedzieć o świecie przepełnionym emocjami, ale i tajemnicami. To unikalne połączenie – szerokiej perspektywy i minimalistycznej spostrzegawczości – tworzyło jakość, która, można powiedzieć, stała się znakiem rozpoznawczym jego prozy. Dobra wiadomość dla wszystkich wielbicieli poprzednich dwóch książek Łozińskiego jest więc taka: tę wrażliwość udało się zachować. Ale jest w „Stramerze” oczywiście coś więcej.

Fabuła tej książki zasadza się na splecionych, choć pokawałkowanych losach rozmaitych ludzi. Splecionych – bo główni bohaterowie należą do rodziny Stramerów. Ich losy są jednak pokawałkowane, bo choć wywodzą się z jednego domu, są dla siebie oparciem, to każdego i każdą gna ku swojemu światu. Nathan i Rywka, głowy rodziny, żyją w rozkroku między dojmującą codziennością a tęsknotami i marzeniami. Z jednej strony trzeba pilnować lokalnego interesu (Nathan) i zajmować się domem (Rywka), z drugiej – żywe są marzenia i tęsknoty. Nathan od lat tęskni za Nowym Jorkiem, w którym wszystko byłoby lepsze i prostsze, Rywka snuje między innymi wizje nadmorskiej wyprawy.

Tymczasem dom rządzi się swoimi prawami. Dzieci to problemy. Najstarsi, Rudek i Rena, znikają coraz częściej z domu i wracają do domu późnym wieczorem. W końcu okazuje się, że Rena zakochuje się w żonatym mężczyźnie. Rudek zaczyna studia na uniwersytecie (filologia klasyczna), ale wkrótce podejmie nową pracę. Inaczej będzie z Hesiem i Salkiem, którzy uwierzą w moc słów faceta z brodą i zachłysną się komunizmem. Najmłodsi, Wela i Nusek, nie mogą doczekać się dorosłości. Ale z ich perspektywy świat będzie czasem najciekawszy – mają oko i ucho do niuansów, dostrzegają rzeczywistość z nieoczywistej strony, sprawy, które dorosłym wydają się obojętne, dla nich są istotne lub przynajmniej frapujące.

Łoziński zresztą chyba nie tylko umie, ale i lubi zmieniać soczewki w swoim fabularnym aparacie fotograficznym. Napisana potoczystą polszczyzną opowieść to wielorakie perspektywy różnych bohaterów. Jednocześnie jego portrety są pogłębione, drobnymi ruchami narracyjnymi potrafi podejrzeć psychologię postaci. Co więcej, narrator czasem zatrzymuje na dłużej uwagę przy drugoplanowych postaciach, wydobywając z nich – na pozór dziwaków i odszczepieńców – ludzkie, kompletne cechy. Tak jest na przykład w przypadku pani Pusiowej, o której mówiono, że wyszła za mąż za swojego jamnika. Tak jest w przypadku Flądry, nieco szalonemu i głupkowatemu koledze Hesia ze szkoły, który zostaje księdzem, ale który też potem będzie chciał pomóc rodzinie swojego kolegi.

Choć Zagłada jest w tej książce ważna, to jednak „Stramer” rozgrywa się przede wszystkim w latach 30., u ich schyłku, w przedwojennym Tarnowie, gdzie – przypomnijmy – 45 procent stanowiła ludność żydowska. To właśnie w tym mieście, rozpiętym między większe ośrodki Galicji, Kraków i Lwów, rozgrywają się procesy i zdarzenia znane z podręczników historii i zręcznie, bez dydaktyzmu i prymusostwa, tu odmalowane. Mamy więc biedę i bezrobocie, mamy lokalną elitę, mamy nawet kinoteatr Marzenie, a wreszcie i funkcjonujący wtedy tarnowski tramwaj. Łoziński zadbał o szczegóły, czuje się tu dobrze wykonaną pracę dokumentacyjną, a mocno zarysowany wątek społeczny i antysemicki przypomina z jednej strony o świetnym reportażu Macieja Zaremby Bielawskiego, „Dom z dwiema wieżami” (to także w dużej mierze tarnowska historia!), a z drugiej – o „Królu” i „Królestwie” Szczepana Twardocha.

Ale choć historia i Tarnów wydają się dominować w tej książce, stanowiąc ważne tło i kontekst, to fabuła rozciąga się także na inne miejsca, na przykład Kraków czy Hiszpanię. Z kolei opowieść o przedwojennym społeczeństwie to tak naprawdę opowieść o sprawach uniwersalnych: tęsknotach za innym światem, pogonią za marzeniami, próbą odnalezienia dla siebie miejsca w rzeczywistości. I losie, od którego nie da się uciec. Najlepiej Łozińskiemu wychodzi pisanie o tym wszystkim, gdy uruchamia perspektywę mikrohistorii czy drobnych spraw, czasem zamkniętych w określone frazy, które – spisane – mogłyby tworzyć osobliwy leksykon stramerowski. Zwłaszcza zwraca tu uwagę pojawiającą się w książce „ekonomia miłości” czy specyficznie rozszyfrowywane skróty PKP albo KPP.

„Stramer” to przepełniona ciepłem, wyrozumiałością i czułością opowieść o zwykłych sprawach, które muszą mierzyć się z wielką historią. Wrzucenie losów bohaterów w dzieje to oczywiście znany zabieg, nic nowego, choć Łozińskiemu udaje się to wyśmienicie. Nawet jeśli zakończenie książki jest jednym z najokrutniejszych, ale i zarazem najpiękniejszych, jakie można sobie wyobrazić.

Powieść „Stramer” Mikołaja Łozińskiego ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Marcin Wilk
fot. Wydawnictwo Literackie

Tematy: , , ,

Kategoria: premiery i zapowiedzi