Zmarła poetka Julia Hartwig

15 lipca 2017


Julia Hartwig, ceniona polska poetka, eseistka i tłumaczka literatury pięknej z francuskiego i angielskiego, zmarła w piątek 14 lipca w domu swojej córki w Pensylwanii. W sierpniu skończyłaby 96 lat.

„Mama odeszła wczoraj. We śnie i z uśmiechem na twarzy. Odeszła spokojnie i godnie, tak jak żyła. Jesteśmy w szoku, zapłakani i zdruzgotani. Jednocześnie cieszymy się, że cały, jak się okazuje, ostatni rok Mamy życia byliśmy blisko, razem. To wielka rzecz po tylu latach krótkich wizyt w kraju albo Mamy krótkich wizyt u nas. Planujemy obchody żałobne tu w Pennsylwanii, a następnie, kiedy odzyskamy siły, w Warszawie” – napisała córka poetki, Daniela, w wiadomości udostępnionej publicznie przez Paulę Sawicką, przyjaciółkę zmarłej.

Julia Hartwig urodziła się 14 sierpnia 1921 roku w Lublinie jako córka fotografa Ludwika Hartwiga i Marii Birjukow. Swój pierwszy wiersz opublikowała jako piętnastolatka w międzyszkolnej gazetce „W słońce”. W trakcie II wojny światowej była łączniczką AK, brała także udział w podziemnym życiu kulturalnym. W tym czasie zaczęła też studiować polonistykę i romanistykę na Tajnym Uniwersytecie Warszawskim (1942-1944). Po wojnie kontynuowała edukację na Uniwersytecie Warszawskim oraz Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Jeszcze podczas okupacji, od koleżanki z gimnazjum, Anny Kamieńskiej, której ciotka wyszła za mąż za Czesława Miłosza, młoda Julia zdobyła adres poety i udała się na spotkanie. Jak wspominała po latach, było to dla niej „największe literackie wydarzenie w okupowanej Warszawie”. „Zastukałam, otworzył mi Miłosz, domowo ubrany ? przerwałam im chyba wtedy jakieś małżeńskie wygrzewanie na słońcu. Dostałam herbaty i ciasteczko, pokazałam mu wiersze. Miałam tremę, ale on się zachował łagodnie. Na pochwały nie miałam co liczyć, bo z natury nie był do nich skłonny. Spojrzał na moje teksty i powiedział mniej więcej coś takiego: 'A, o miłości? Miłość to nie jest temat na wiersze’. Strasznie mnie tym zaskoczył, ale po jakimś czasie zrozumiałam, o co mu chodziło” – opowiadała w rozmowie z Jarosławem Mikołajewskim opublikowanej w 2005 roku w „Wysokich Obcasach”.

W roku 1947 Julii Hartwig udało się uzyskać stypendium rządu francuskiego, co pozwoliło jej na wyjazd do Paryża oraz studiowanie tamtejszej literatury i doskonalenie języka. W tym czasie krótko związana była z Zygmuntem Kałużyńskim. „To była pomyłka młodości – taka, jaką studenckie małżeństwa czasem bywają. Inteligentny, oczytany, trochę starszy ode mnie, już z doświadczeniem międzywojennym, uczeń Schillera. Małżeństwem byliśmy kilka miesięcy, ale znaliśmy się jeszcze z Lublina, gdzie uczył mnie i Danutę Podobińską – grał na pianinie i zapoznawał nas z partyturami. Trudny człowiek. Jego późniejsze poglądy polityczne były skrajnie odmienne od moich. No, ale wtedy to było autentyczne młode uczucie. Nie mam dobrych wspomnień. Po prostu zły wybór” – wspominała w 2012 roku na łamach „Gazety Wyborczej”. O wiele lepiej ułożyło się jej małżeństwo z poetą i prozaikiem Arturem Międzyrzeckim, które przetrwało ponad 40 lat i zaowocowało wieloma wspólnymi projektami.

Znajomość języka i kultury francuskiej pozwoliła Hartwig zająć się profesjonalnie przekładami. To dzięki niej mogliśmy przeczytać po polsku m.in. dzieła Guillaume Apollinaire’a, Blaise’a Cendrarsa, Artura Rimbauda, Charlesa Baudelaire’a, Louisa Aragona czy Théophile’a Gautiera. Hartwig napisała również znakomite monografie: „Apollinaire” oraz „Gérard de Nerval”.

Po tzw. wydarzeniach marcowych twórczość Hartwig i jej męża została objęta w Polsce zakazem druku. Para wyjechała wraz z córką do Stanów Zjednoczonych. Poetka prowadziła tam kursy kreatywnego pisania, jeździła do Kanady z gościnnymi wykładami. Miała też możliwość lepiej poznać dokonania amerykańskich kolegów i koleżanek po piórze, co zaowocowało szczególnym dorobkiem w jej twórczości, a także dwoma pionierskimi na polskim rynku antologiami poezji amerykańskiej. Hartwig tłumaczyła m.in. wiersze Allena Ginsberga, Sylvii Plath i Williama Carlosa Williamsa.

O pracy poety Hartwig mówiła w rozmowie ze Stanisławem Beresiem dla „Telewizji Literackiej” w następujący sposób: „Ja się nie skarżę na ten zawód, ale nie widzę jakichś wyjątkowych blasków. To jest właściwie stałe zaabsorbowanie jedną sprawą. To znaczy normalnie się żyje, nie przesadzajmy z tą literaturą, która wypełnia nam wszystko, bo tak na pewno nie jest, ale właściwie człowiek piszący jest stale nastawiony na to, że chce coś napisać, co go niepokoi, co sprawia mu jakieś emocje albo po prostu interesuje go intelektualnie”. Poetka przyznała: „Ja właściwie mogę się pochwalić tym, że robię to, co lubię robić”. Choć, jak podkreślała, w sprawach zawodowych przyjemność nie jest dla niej ważnym kryterium. „To jest mój nawyk, moja potrzeba, czasem moja konieczność”.

[am]

Tematy: , ,

Kategoria: newsy