Prezes Wydawnictwa Albatros: Ustawa o stałej cenie książki jest nam potrzebna tak, jak lodówki na Antarktydzie

26 lutego 2014

stala-cena-ksiazek-albatros
Prezes wydawnictwa Albatros, Andrzej Kuryłowicz, wypowiedział się przeciwko ustawie o jednolitej cenie książek. Otwarcie krytykuje też Polską Izbę Książki, twierdząc, że jest to całkowicie bezużyteczna instytucja.

„Przedłożony przez PIK projekt ustawy o ?jednolitej cenie ksiażki?, wbrew twierdzeniom jego autorów, nie był przedmiotem konsultacji społecznych, ani nawet branżowych” ? pisze Kuryłowicz w liście otwartym dotyczącym „ustawy o książce”, opublikowanym na portalu księgarskim Ksiazka.net.pl. Zauważa przy okazji, że projekt ten „powstał w wąskim gronie złączonych wspólnymi interesami członków Rady PIK, do której wchodzą także dwie osoby reprezentujące Bibliotekę Analiz (dlaczego aż dwie z takiej małej firemki – Bóg raczy wiedzieć)”.

Kuryłowicz odniósł się również do braku zainteresowania ze strony Polskiej Izby Książki opiniami wydawców reprezentujących alternatywne stanowisko w tej sprawie: „Przypomnijmy – PIK zrzesza ok. 200 wydawców, spośród kilkunastu tysięcy funkcjonujących na rynku. Nie jest więc żadną wiarygodną reprezentacją środowiska wydawniczo-księgarskiego. Nie ma więc powodu, aby pomysły akurat tej grupy ludzi musiały być narzucane przeważającej większości innych podmiotów”.

Zdaniem Kuryłowicza projekt PIK to „zestaw pobożnych życzeń (typu zwiększenie czytelnictwa, spadek średniej ceny książki, wzrost sprzedaży) i rygorów sprzecznych nierzadko ze zdrowym rozsądkiem, sprzeczny z istniejącym prawodawstwem zabraniającym zmów cenowych, stanowiący zaprzeczenie idei wolnego rynku”. Według prezesa wydawnictwa Albatros pomysł na wprowadzenie stałych cen książek jest dowodem na „całkowitą bezużyteczność tej instytucji” i rozpaczliwą próbę udowodnienia sensu jej istnienia. „Powiedzmy sobie szczerze – gdyby z dnia na dzień PIK po prostu zniknął, na rynku książki, czy w poziomie czytelnictwa w Polsce, nic by się nie zmieniło – ani na lepsze, ani na gorsze. Nikt by nawet tego faktu nie zauważył. Więc niech już lepiej nie szkodzą – najlepiej jakby przestali udawać, że są komukolwiek potrzebni” ? stwierdza.

„Jakie korzyści mają płynąć dla czytelnika i wydawcy z uniemożliwienia sprzedaży książek w sieciach dyskontowych i hipermarketach?” ? pyta Kuryłowicz. „Wiadomo przecież, że tego typu placówki mogą sprzedawać towary (w tym książki) wyłącznie w cenach niższych niż gdzie indziej – Empikach, Matrasach czy zwykłych księgarniach. Taki jest bowiem sens ich istnienia. Nie mogąc mieć niższej ceny na nowo wydaną książkę, zastąpią ją innym produktem. Ludzie, których stać najwyżej na wydanie 20-25 zl za książkę i którzy nigdy nie zaopatrują się w nią po cenie Empiku, zwyczajnie zrezygnują z zakupu. Czy w ten sposób ma zwiększyć się czytelnictwo i wzrosnąć sprzedaż? Nonsens widoczny gołym okiem”. To prowadzi Kuryłowicza do konkluzji, że „ustawa o stałej cenie książki jest nam potrzebna tak, jak lodówki na Antarktydzie”.

Polska Izba Książki, pisząc o projekcie ustawy, powołuje się często na przykład Francji lub Niemiec, gdzie podobny pomysł znakomicie się sprawdza. Kuryłowicz jednak pyta: „Po co przenosić na polski grunt rozwiązania z Francji, gdzie realia ekonomiczne są zupełnie inne, poziom zarobków nieporównywalny z Polską, a sprawy z powództwa o charakterze gospodarczym rozstrzygane w tempie 10 razy szybszym, niż u nas? Komu to ma służyć? Czytelnikom i bibliotekom, które będą musiały ograniczyć zakup nowości – na pewno nie! Prawie monopolistom typu Empik, który niechętnie patrzy na sprzedaż w Biedronkach – na pewno tak. Czy o to wam chodzi, szanowni przedstawiciele Izby? Może powiecie to wprost?”

Kuryłowicz zarzuca hipokryzję wydawcom i księgarzom zrzeszonym w Polskiej Izbie Książki. „Czyż przypadkiem nie ma wśród nich wydawców, którzy szerokim frontem handlują swoimi książkami w sieciach typu Biedronka, Tesco, czy nawet Empikach, sprzedając je z gigantycznym rabatem? Z litości nie wymieniam tu nazw firm, ale większość wydawców i księgarzy i tak wie, o kogo chodzi. A czemu zwolennicy ustawy sami nie zastosują się do kretyńskich reguł, które chcą narzucić całemu rynkowi wydawniczemu? Któż im broni trzymać się stałej ceny i stałego rabatu dla wszystkich punktów sprzedaży skoro – jak uważają – płyną z tego same korzyści? Nie robią tego z oczywistego powodu – bo doskonale wiedzą, ze spadnie im sprzedaż, że stracą rynki zbytu” ? pisze, dopytując: „Ile jest warta ustawa sporządzona przez ludzi, którzy sami nie wierzą w pozytywne konsekwencje wymienione w preambule projektu? Ile jest wart cały ten, mówiąc kolokwialnie, bullshit?”

Kuryłowicz apeluje o przeprowadzenie pełnych konsultacji z całym środowiskiem wydawniczym, publiczne prezentowanie alternatywnych poglądów na ustawę, a przede wszystkim zrobienie cyfrowej symulacji wszystkich jej skutków przy użyciu powszechnie dostępnych narzędzi matematycznych, jak choćby zajmującej się tego typu zagadnieniami teorii sterowania. „Apeluję do PIK-u o ujawnienie pełnej treści zrobionego przez CBOS za publiczne pieniądze raportu założycielskiego dotyczącego czytelnictwa w Polsce. Dlaczego ten raport został utajniony i jest dostępny tylko wąskiej grupie członków Rady PIK? Czyżby jego konkluzje były nie na rękę PIK-owi i autorom ustawy? A może z polską książką i czytelnictwem nie jest tak źle, jak próbują nam wmówić? Może polskiej książki nie trzeba ratować? Dlaczego z raportu może korzystać tylko wąska grupa osób z kierownictwa PIK-u? Rodzi to poważne obawy o konflikt interesów…” ? zarzuca.

Co ciekawe, Kuryłowicz nie jest pierwszym wydawcą, który otwarcie wyraża swoje obawy co do projektu ustawy o stałej cenie książki. W listopadzie ubiegłego roku Paweł Timofiejuk, prezes Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego i szef niewielkiego wydawnictwa Timof i cisi wspólnicy, zauważył w wywiadzie udzielonym Alei Komiksu: „Spójrzmy jeszcze na listę członków Polskiej Izby Książki. Proszę przyjrzeć się dokładnie, kto domaga się tego prawa: Empik (i cała grupa wydawnictw będąca ich własnością), Matras, hurtownicy i dystrybutorzy, drukarze (też!), targi książki, księgarnie. Oczywiście nie ma całego mnóstwa wydawców, którzy wolą działać na wolnym rynku, a nie regulowanym, a często i nie stać ich na składki PIK. Ciekawym jest więc, że grupa reprezentująca duże podmioty czuje się zagrożona. Przez co? Właśnie przez wolny rynek. Na tym rynku takie firmy jak Matras i Empik nie mogą konkurować w internecie z firmami bazującymi na bardzo małej marży, a pomimo to przynoszącymi zysk. Z firmami, które zwykły normalnie płacić za towar (wydawcy lub pośrednikowi)!”

Przypomnijmy, że proponowana ustawa miałaby nakładać na wydawców i importerów książek obowiązek ustalenia jednolitej ceny książki przed wprowadzeniem jej do obrotu. Cena nowości musi być stosowana przez okres 12 miesięcy przez wszystkie podmioty prowadzące sprzedaż książki nabywcy końcowemu, tj. podmiotowi kupującemu książkę w celu innym niż jej dalsza odsprzedaż, w szczególności w ramach prowadzonej przez siebie działalności gospodarczej.

Czekamy na wasze opinie na temat ustawy o stałej cenie książki. Zgadzacie się z Andrzejem Kuryłowiczem?

fot. okładka książki Eduardo Portera „The Price of Everything”.

Tematy: , ,

Kategoria: newsy