Naukowcy wyliczyli: ilość przekleństw w książkach wzrosła w ostatnim półwieczu 28-krotnie!

10 sierpnia 2017


Jean Twenge, profesor psychologii na Uniwersytecie Stanowym w San Diego, wraz ze swoim zespołem przeprowadziła analizę tekstową ponad miliona amerykańskich książek opublikowanych w latach 1950-2008. Jak się okazuje, w badanym okresie nastąpił drastyczny wzrost ilości przekleństw używanych w literaturze. Książki wydane w latach 2005-2008 zawierały 28 razy więcej tego typu zwrotów niż publikacje sprzed ponad pół wieku.

Analizując ponad milion książek, zespół pod kierunkiem profesor Jean Twenge wziął za wyznacznik zaprezentowaną po raz pierwszy w 1972 roku przez George’a Carlina listę siedmiu sprośnych słów, których nie można powiedzieć w telewizji. Chodziło o następujące zwroty: shit (gówno), piss (szczochy, szczać), fuck (pierdolić, kurwa), cunt (cipa), cocksucker (lachociąg), motherfucker (skurwysyn), tits (cycki). Jak się okazuje, od połowy ubiegłego wieku następuje stały, liniowy wzrost występowania tych wyrażeń w książkach, a literatura publikowana w latach 2005-2008 zawierała średnio 28 razy więcej takiego słownictwa niż tytuły pochodzące z początku lat 50.

Największą popularnością spośród wymienionych wyżej siedmiu zwrotów cieszył się motherfucker (skurwysyn). Współcześni pisarze używają tego określenia 678 razy częściej niż ich koledzy sprzed ponad pół wieku. Dużo chętniej sięgają również po fuck (pierdolić, kurwa) ? we współczesnych książkach słowo to pojawia się 168 razy częściej niż we wczesnych latach 50. Z kolei użycie słowa cocksucker (lachociąg) i shit (gówno) wzrosło ? odpowiednio ? 110-krotnie i 69-krotnie. Mniejszy wzrost zanotowały pozostałe słowa: cunt (cipa) pojawia się 22 razy częściej, piss (szczochy, szczać) ? 11 razy, a tits (cycki) ? 5 razy.

Występowanie siedmiu wymienionych przed George’a Carlina przekleństw w amerykańskich książkach w latach 1950-2008.

Niektórzy postrzegają wzrost częstotliwości występowania przekleństw w kulturze (książkach, filmach, piosenkach) jako dowód upadku dobrych obyczajów, inni z kolei ? jak chociażby wspomniany wcześniej George Carlin ? traktują tego typu wyrażenia jako markery wolności wypowiedzi. Raport sporządzony przez zespół pod kierownictwem profesor Jean Twenge podkreśla, że brakuje jakichkolwiek bezpośrednich empirycznych dowodów na to, że obecnie częściej używamy przekleństw. W rzeczywistości dotychczas przeprowadzone badania wskazują na niewielkie zmiany w tym zakresie między końcem lat 70. a połową pierwszej dekady XXI wieku. Najwyraźniej więc ludzie obecnie używają mniej więcej tyle samo przekleństw co kiedyś, tyle że twórców kultury, w tym autorów książek, nie ograniczają już tak mocno niektóre społeczne tabu. Wzrostowa tendencja ma również związek z kładzeniem większego nacisku na indywidualizm i wyrażanie siebie.

Profesor Twenge zauważyła, że wzrost przekleństw nastąpił w tym samym okresie, gdy kultura nastawiona była na promowanie autoekspresji i indywidualizmu. „Indywidualizm jest systemem kulturowym, który eksponuje bardziej siebie, a mniej zasady społeczne. Gdy społeczne zasady odeszły na bok, a ludziom powiedziano, żeby wyrażali siebie, przeklinanie stało się bardziej powszechne. Myślę, że to właśnie te kulturowe soczewki są najlepszym sposobem do oceniania tego, a nie postrzeganie przez pryzmat dobra lub zła”.

Na ciekawą rzecz w kontekście zmian językowych zachodzących w prozie zwróciła uwagę szkocka pisarka Jenni Fagan: „Na początku XVIII wieku powieści uznano za amoralne i podejrzane. Książki musiały udowodnić, że są formą moralnego kompasu. Od tamtej pory sztuka się rozwinęła. W życiu występują przekleństwa”. Te ostatnie słowa potwierdziłby z pewnością znany XIX-wieczny pisarz, który zauważył: „W każdym domu powinien być pokój do przeklinania. To niebezpieczne tłumić w sobie takie emocje”. Czyje to słowa? Wypowiedział je niegdyś Mark Twain.

[am]
fot. Mariana Vusiatytska/Unsplash
źródło: Sage Journals, The Guardian

Tematy: ,

Kategoria: newsy