John Boyne chciał umieścić w książce autentyczne składniki barwnika, a przez pomyłkę zaczerpnął nazwy z gry komputerowej

5 sierpnia 2020

John Boyne, autor „Chłopca w pasiastej piżamie”, popełnił zabawną pomyłkę w swojej najnowszej książce „A Traveller at the Gates of Wisdom”. Zbierając materiały w internecie na temat farbowania ubrań, nie zwrócił uwagi, że informacje, które chce wykorzystać, pochodzą z gry komputerowej „The Legend of Zelda: Breath of the Wild”.

Powieść rozgrywa się na przestrzeni 2 tysięcy lat naszej ery. Nieznany z imienia i nazwiska bohater opowiada historię swojego życia. Narracja toczy się jednak w oryginalny sposób ? pomiędzy różnymi zdarzeniami, które mu się przytrafiają, przeskakujemy o pięćdziesiąt lub sto lat i przemierzamy tysiące kilometrów po całym świecie. Zmieniają się szczegóły, takie jak lokalne wierzenia czy władcy, ale wiele rzeczy pozostaje niezmienionych, dowodząc, jak wiele ludzie w różnych czasach i miejscach mają ze sobą wspólnego.

W jednej ze scen rozgrywających się w V wieku n.e. narrator postanawia otruć Attylę, władcę Hunów, wykorzystując do tego celu barwnik stosowany przez siebie w krawiectwie. Część składników, które wymienia, może jednak wydać się czytelnikom zaskakująca, zwłaszcza jak na powieść historyczną rozgrywającą się w realistycznym świecie. Są to na przykład: gałka oczna Octoroka, ogon czerwonego lizalfosa i grzyby halucynogenne Hylian. Jeden z czytelników książki i użytkownik serwisu Reddit postanowił sprawdzić egzotyczne nazwy i okazało się, że pochodzą one z dostępnego w internecie przepisu na sporządzenie barwnika w grze komputerowej „The Legend of Zelda: Breath of the Wild”.

Internauta, a za nim również pisarka Dana Schwartz, która udostępniła o tym post na Twitterze, w pierwszej chwili pomyśleli, że może to oczko puszczone do graczy albo hołd dla popularnej gry. Ostatecznie doszli jednak do wniosku, że sprawa wygląda inaczej: pisarz po prostu w bardzo niedbały sposób zbierał materiały. Prawdopodobnie wrzucił w Google frazę „jak farbować ubrania na czerwono” i nie prześledził dokładnie kontekstu wyniku, który wyskoczył, tylko zaczerpnął zawarte w odsyłaczu materiały. Jest to o tyle dziwne, że strona, na którą musiał trafić, poświęcona jest grom komputerowym, a zamieszczone w artykule grafiki wyraźnie o tym przypominają. Co więcej, przy składnikach w nawiasie dodano, że chodzi o „część potwora”. Dlaczego więc autorowi nie zapaliła się lampka ostrzegawcza?

Sam John Boyne podszedł do pomyłki bardzo pozytywnie. Nie pamięta co prawda swoich poszukiwań w Google, ale podejrzewa, że tak właśnie musiało się to odbyć. Ponieważ sam nigdy nie grał w żadne gry komputerowe, tytuł „The Legend of Zelda” niewiele mu mówi. Zmieniać akapitu nie zamierza, a jedynie w kolejnych wydaniach doda tytuł gry na stronie z podziękowaniami. „Zostawię to tak, jak jest. To całkiem zabawne (?) Czasami trzeba po prostu podnieść ręce i przyznać: owszem, to moja wina” ? skomentował sprawę Boyne. „Na przyszłość: nigdy więcej nie podejmować w książce tematu trucizn!” ? dodał.

[kch,am]
źródło: Reddit, The Guardian

Tematy: , , ,

Kategoria: newsy