Marek Hłasko „Mokra po deszczu ulica” z tomu „Najlepsze lata naszego życia”
28 września oficyna Iskry wypuściła tom niepublikowanych wcześniej opowiadań Marka Hłaski zatytułowany „Najlepsze lata naszego życia”. W zbiorze znalazły się juwenilia pisarza pochodzące z lat 1951?1956. Jedno z opowiadań zamieszczamy poniżej w całości. Bohater „Mokrej po deszczu ulicy” nosi to samo imię, co protagonista „Cmentarzy”. Radosław Młynarczyk, który opracował i opatrzył książkę wstępem, przypuszcza, że utwór ten jest „zapisem pierwszych pomysłów na wspomnianą powieść”, ale bohater jest tu o wiele bardziej „charakterny”.
I kiedy zaczął padać deszcz, Franciszek wraz z innymi ludźmi skrył się do bramy. Stali, patrząc na przebiegające po asfalcie strumienie wody; deszcz był gwałtowny, lecz po jego intensywności można było przypuszczać, że nie będzie trwał długo. Do chłodnego wnętrza bramy wdzierać się poczęło świeże powietrze. Jakiś człowiek ukryty w mroku powiedział:
? Z deszczem na wiosnę zawsze tak bywa.
? Teraz jest jesień ? rzekł Franciszek.
? To niczego nie oznacza ? odparł niewidoczny człowiek. ? Na jesieni jest tak samo jak na wiosnę. Pogoda nie zmienia się tak szybko jak polityka. Od kilku lat nie ma wiosny, nie ma lata, nie ma zimy ani jesieni.
? Wszystko przez bomby ? powiedziała jakaś kobieta. ? Gdyby nie te bomby, byłaby pogoda.
? Bystro to pani zauważyła ? rzekł Franciszek.
? Kiedy przestanie padać deszcz ? powiedział jakiś staruszek z łysą, rybią głową ? wypuszczą na miasto polewaczki, co? ? Zaśmiał się ochryple, lecz kiedy nikt mu nie zawtórował, śmiech jego urwał się nagle, jak śmiech człowieka przestraszonego.
Ludzie milczeli, deszcz szemrał, ktoś powiedział cicho:
? Grypa w taki deszcz ? murowana.
I ktoś drugi zawtórował natychmiast:
? Mój brat przeziębił się w taki deszcz, a po trzech tygodniach umarł. Sam nie wiedział, jak to się stało.
? I już nigdy się nie dowie ? powiedział Franciszek. ? Wyprawił mu pan chociaż dobrą stypę?
? Co to pana obchodzi?
? Chodziłem z pańskim bratem do szkoły. Był bardzo zdolny, tylko trochę się lenił. Dobrze grał w siatkówkę i pięknie grał na cytrze.
? Mój brat nigdy nie grał w siatkówkę ? powiedział tamten człowiek ? gdyż był ułomny od urodzenia. Nie grał także na cytrze. Musiał się pan pomylić.
? Bardzo możliwe ? powiedział Franciszek. ? Ale wobec tego po diabła potrzebny panu był taki brat? Nie powinien pan źle mówić o nieboszczyku. To źle świadczy o pańskim charakterze. Pan powinien się zaziębić w zeszłoroczny deszcz, a nie pański brat.
Jakiś chłopak zaśmiał się idiotycznie, potem znów zapadło milczenie. Lecz wszystko to skończyło się równie nagle, jak i zaczęło; deszcz ustał jak odcięty nożem, ludzie poczęli wychodzić z bramy. Na dworze zrobiło się jaśniej, mokra ulica błyszczała w świetle latarni. Franciszek chciał już wyjść, lecz wtedy ujrzał w mroku bramy skuloną kobietę. Stała z opuszczoną głową, przygryzając wargi.
? Źle się pani czuje? ? zapytał, podchodząc.
Kiwnęła potakująco głową. Popatrzył z bliska w jej twarz; zobaczył wtedy, że była młoda i na tyle ładna, na ile w Polsce kobieta może być ładna; że ma szalenie bladą twarz i oczy pełne
łez.
? Co pani jest? ? zapytał. I kiedy milczała przez chwilę, powtórzył: ? Co się pani stało?
? Serce.
? To pierwszy raz?
? Tak mocno pierwszy raz.
? Daleko pani mieszka?
? Za mostem.
? Podprowadzę panią. O tej porze nie złapiemy już tramwaju. Będziemy uważać na taksówki.
? Dziękuję panu ? szepnęła. ? Po co ma się pan fatygować.
Nowy skurcz bólu wykrzywił jej twarz. Stał chwilę bezradny, w końcu brutalnie chwycił ją za ramię i powiedział:
? Idziemy. Niech pani się oprze na mnie.
Wyszli z bramy i poczęli iść wolno, jak para ludzi starych. Chodniki lśniły niespokojnym światłem, słupy tramwajowe srebrnymi nawami biegły w ciemność ulicy. Kobieta milczała; jej oczy były szeroko otwarte jak oczy nocnego ptaka. Niebo nad miastem miało kolor równie głupi, jak druga strona pudełka zapałek.
? Lepiej pani trochę? ? zapytał.
? Tak ? szepnęła, patrząc przed siebie. ? Trochę lepiej.
? Powinna się pani leczyć. Chyba się pani leczy?
? Nie.
? To źle. Dlaczego?
? Angina pectoris. To nieuleczalne. Można żyć sto lat, w każdej chwili można skończyć. Śmierć może przyjść w najgłupszym momencie. Tego się najbardziej boję.
? Niech pani o tym nie myśli ? powiedział ostro i brutalnie ścisnął jej ramię. Przeniknięty nagłym współczuciem, powtórzył: ? Nie wolno pani o tym myśleć.
? Ja się w ogóle śmierci nie boję ? powtórzyła, starając się uśmiechnąć. ? Niech pan nie myśli, że ja się w ogóle śmierci boję. Ja boję się tylko tego, że ona przyjdzie w głupim momencie. Nie w każdej chwili swojego życia człowiek chciałby umrzeć, nawet wtedy, kiedy jest bardzo nieszczęśliwy.
? Jest pani nieszczęśliwa?
? Nie.
? No więc ? mruknął.
? Musi pan to zrozumieć ? powiedziała z grymasem. ? Boję się, aby nie umrzeć w jakiejś głupiej, ohydnej sytuacji. To wszystko.
? Chciałbym się dowiedzieć ? powiedział ? kiedy jest mądra sytuacja na śmierć.
Marek Hłasko „Najlepsze lat naszego życia”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Iskry
Liczba stron: 360/450
Opis: Opowiadania zgromadzone w niniejszym tomie należą do juweniliów Marka Hłaski. Na ich podstawie wytyczyć można drogę, jaką przebył początkujący pisarz: od zafascynowanego socrealizmem szofera po prowokującego władzę autora „Pierwszego kroku w chmurach”. Utwory stanowią podróż sentymentalną do czasów Polski stalinowskiej i jej często zniekształcanego przez literaturę obrazu. „Najlepsze lata naszego życia” zawierają teksty wcześniej niepublikowane, zachowane w archiwaliach Hłaski, dopełniające jego spuściznę literacką.
TweetKategoria: opowiadania