Thomas Wolfe opisuje pijackie przeżycie z Oktoberfestu w 1928 roku

30 maja 2015

Thomas_Wolfe_list
4 lutego 1928 roku amerykański pisarz Thomas Wolfe wysłał z Monachium list, w którym opisał swej kochance Aline Bernstein pijackie i brutalne doświadczenie z Oktoberfestu, w wyniku którego odniósł cztery rany głowy, miał złamany nos i doznał wstrząsu mózgu. Obawiał się również, że mógł przypadkowo zabić człowieka?

4 października 1928

Droga Aline:

Dostałem dziś twój telegraf ? cieszę się i jestem wdzięczny, że pamiętałaś o moich urodzinach, o których ja sam zapomniałem. Przykro mi, że nie zastałem listu od ciebie ? to już sześć albo i więcej tygodni, odkąd wróciłaś do domu i przez ten czas otrzymałem ich tylko trzy. Byłaby to wystarczająca ilość, gdyby chodziło o normalnej długości listy, ale te są ledwie dłuższe od notki ? parę kreseczek napisanych i wysłanych w pięć minut. To jeden z powodów, dlaczego nie pisałem do ciebie, odkąd przybyłem do Monachium ? moje listy nie są liczne, ale są dziesięć, dwadzieścia razy dłuższe od twoich ? to może jest dziecinne, jednak wydaje mi się, że powinnaś nadrobić zaległości.

Dziś pierwszy raz od soboty byłem na poczcie. W poniedziałek poszedłem do szpitala i wyszedłem dzisiejszego popołudnia. Miałem łagodny wstrząs mózgu, cztery rany na głowie i złamany nos. Moja głowa zagoiła się pięknie, a nos szybko złożyli, choć może trochę stracić swój kształt, który ty jako pierwsza ? i ostania! ? podziwiałaś. Jestem ogolony jak łysy kapłan ? a właściwie z bliznami na głowie i czarnymi włoskami, które już zaczęły rosnąć, wyglądam raczej jak rozpustny kapłan.

Jestem zbyt rozkojarzony, by opowiedzieć ci dzisiaj o tym, co się stało. Zacznę historię i spróbuję dokończyć ją jutro. Spędziłem w Monachium trzy tygodnie, prowadząc przez ten czas trzeźwe i pracowite życie, tak jak to czynię, odkąd jestem za granicą. Teraz trwa tutaj sezon na Oktoberfest. Nie wiedziałem, czym jest Oktoberfest, dopóki tydzień czy dwa tygodnie temu się nie rozpoczął. Słyszałem o nim od wszystkich. Myślałem, że to miejsce, gdzie przychodzą wszyscy bawarscy chłopi, tańczą ludowe tańce, sprzedają swoje wyroby i tak dalej. Jednak kiedy poszedłem tam po raz pierwszy, ku mojemu rozczarowaniu zobaczyłem coś w stylu Money Island: karuzele, wszelkiego rodzaju stragany, niezliczone sklepy z kiełbasą, woły pieczone w całości na miejscu i ogromne piwne hale. Ale dlaczego w Monachium, gdzie jest tysiąc piwiarni, są specjalne targi piwa? Wkrótce się wyjaśniło. Piwo na Oktoberfest jest dwa razy mocniejsze od normalnego, ma trzynaście procent, chłopi przychodzą tam i wychodzą po dwóch tygodniach.

Festyn odbywa się na Błoniach Teresy, na obrzeżach miasta, zaraz przy Ausstellungspark, gdzie ty i ja byliśmy dwa albo trzy razy. Poszedłem tam ze dwa albo trzy razy zobaczyć imprezę ? te piwne hale są olbrzymie i zatrważające ? w jednej z nich na raz zmieści się ze cztery, pięć tysięcy ludzi ? zupełnie nie ma jak się poruszać ani czym oddychać. Bawarski zespół czterdziestu chłopa ryczy przerażająco głośno, a setki ludzi chodzą w tę i z powrotem w poszukiwaniu miejsca do siedzenia. Hałas jest straszny, powietrze można ciąć nożem ? w tym miejscu docierasz do serca Niemiec, nie do tego serca poetów i inteligentów, ale do prawdziwego serca. Jest nim olbrzymie brzuszysko. Jedzą, piją i oddychają sobą nawzajem w stanie bestialskiego otępienia ? to miejsce staje się jednym, wielkim wyciem, rykiem bestii i kiedy zespół gra jedną ze swoich pijackich piosenek, ludzie wskakują na stoły i krzesła i kołyszą się na wszystkie strony, trzymając się za ręce w żywych pierścieniach. Efekt tych ciężkich żywych kręgów w tej ogromnej, zadymionej hali piwa jest niesamowity, to jest niczym coś nadprzyrodzonego. Czujesz, że w tych kręgach drzemie coś magicznego, esencja pędu, natura bestii, która czyni ich tak bardzo innymi od pozostałych bestii kilka mil za granicami.

A oto co się wydarzyło. (?) W Monachium jest Kościół Amerykański. W rzeczywistości to nie jest kościół, a dwa-trzy duże pokoje wynajmowane w dużym budynku przy Salvator Platz ? trudno go znaleźć, ale jest tuż przy Promenadenplatz. Mają sześć czy osiem tysięcy książek ? większość to śmieci nadesłane przez turystów. Możesz pójść tam popołudniu na herbatę, a jeśli potrzebujesz towarzystwa, możesz spotkać tam innych Amerykanów. Jest tam wiele starych frau mieszkających w Niemczech ? takich, co spędziły w tym kraju większość swojego życia ? niektóre z mężami Niemcami, niektóre z Amerykanami, ale większość to stare panny z Georgi, Indiany, Kansas, Nowej Anglii, które opanowały ten kontynent i mieszkają tu już od wielu lat. Dlaczego? Skąd na Boga się tu znalazły? Co je tutaj przygnało takie samotne? W każdym razie te stare damy mają swoje kółka, swoje stowarzyszenia, swoje plotki tak samo, jak w amerykańskim miasteczku. Wydają herbatki powitalne dla żony pastora powracającej z Ameryki, herbatki dla pastora i tego typu wieczorki. Pastor ma trudny charakter, jest galaretowatym typem, ciągle jęczy, że mu zimno albo że go coś boli, albo że nie może za dużo chodzić. Jest śmiertelnie znudzony, nie cierpi tutaj mieszkać, przez dwa lata nie nauczył się niemieckiego i to wszystko wyłazi z niego w każdym momencie. Nie wiem, czemu tu wciąż jest. Odmieniec. Za to ja przy tym pastorze i trajkoczących damach wydaję się dzikim chłopakiem. Zachodziłem tam codziennie i także w niedzielę zwlokłem się z łóżka i zjawiłem o czasie na kazaniu. To był pierwszy raz, kiedy byłem w kościele od sześciu, ośmiu, a może nawet dziesięciu lat. Pastor mówił o pokusie, a wszystko, co byłem w stanie z tego zrozumieć, to to, że był jej przeciwny. To była żałosna wędrówka przez odmęty nonsensu, ale słuchałem solennie, od czasu do czasu przytakując skinieniem głowy. Po tym jak skończył, przydreptał do mnie w swoich wspaniałych szatach i oznajmił, jak wspaniale było mieć w kościele ?człowieka o mojej inteligencji?.

Był tam też młody Amerykanin ze swoją żoną i druga kobietą ? jej przyjaciółką. Przyjechał studiować malarstwo. Ta druga kobieta, taka w typie dziwki z Mount Vernon, w domu zamężna z jakimś naiwniakiem, wyszpiegowała mnie i kazała mężczyźnie poprosić pastora o przedstawienie ich. Zrobił to bardzo chętnie. Byłem zachwycony tym, że mogę porozmawiać z tymi ludźmi. Pytali o miejsca, o życie w Monachium, o galerie i tak dalej. Powiedziałem im wszystko, co wiedziałem, i doradziłem, by poszli na Odeonsplatz posłuchać muzyki granej co niedzielę przez kapelę wojskową. Zabrałem ich tam, ale muzyki nie było, zamiast tego była parada starego pułku wojskowego do ogrodu Hofgarten. Patrzyliśmy przez chwilę na tę paradę, ale tłum robił się coraz gęstszy, zasugerowali więc, byśmy poszli do ich pokojów na obiad. Żyli tam z tego, co sami kupili. Szedłem z nimi, bardzo zadowolony z ich towarzystwa. Powiedziałem im o Oktoberfest i zaproponowałem, by pójść tam popołudniu, kiedy dobre muzea są już pozamykane. Tak więc poszliśmy razem, pogoda była beznadziejna i zaczynało padać. Na dożynkach była masa ludzi ? chłopi w ich wspaniałych kostiumach zapatrzeni w te wszystkie aparaty i stragany. Prowadziłem ich przez kolejne hale, ale nigdzie nie mogliśmy znaleźć miejsca. W końcu deszcz ustał, a my usiedliśmy przy stole zwolnionym właśnie przez jakichś ludzi. Zamówiliśmy piwo i kiełbasę wieprzową. Dziwka zaczęła mrugać i flirtować z ludźmi przy innych stołach. Byłem w stosunku do niej niemiły, ponieważ jak już usiadła za mną i oparła o mnie swe ciało, zaczęła być ?fajniutka? ? co było obrzydliwe ? zacząłem myśleć o tobie i o tym, jak próbuję dojrzeć część ciebie w innych kobietach i jak słabą, oślizgłą istotę mam obok siebie. Ale nie możesz mieć do mnie pretensji, nie zrobiłem nic złego, zapragnąłem tylko pozbyć się tych okropnych ludzi pełnych cytatów z ?American Mercury?. I nie myśl, że moje obrażenia są skutkiem obrony tej dziwki. Myślę, że nie powinienem nawet kiwnąć palcem, jeśli jakikolwiek mężczyzna by ją zaatakował. Moje obrażenia wynikły z pragnienia pozbycia się tych ludzi ? dostawałem przez nich mdłości, chciałem być sam. Myślę, że to dostrzegli, zasugerowali, żebyśmy poszli do domu coś zjeść. Odmówiłem i powiedziałem, że zostanę na targach. Zapłacili za siebie i odeszli od tych wszystkich ryków i dzikości tego miejsca.

 
Kiedy poszli, wypiłem kolejne dwa litry ciemnego Oktober-piwa, śpiewając i kołysząc się z innymi ludźmi przy stole. Potem poszedłem w inne miejsce, gdzie dalej piłem, i zaraz przed zamknięciem ? zamykają o 22:30, bo piwo jest za mocne i pijani chłopi zostaliby tam na zawsze ? więc zaraz przed zamknięciem poszedłem do innej wielkiej hali wypić ostatnie piwo. Na noc hale były zamykane, wszystkie imprezy przerywano, wszędzie stały wolne stoły, a bawarski zespół pakował swe instrumenty i zbierał się do wyjścia. Rozmawiałem z ludźmi przy moim stole, piłem piwo i nie spieszyłem się do wyjścia. Wypiłem siedem, może osiem litrów piwa, czyli prawie litr czystego alkoholu. Byłem bardzo pijany. Zacząłem iść jednym z korytarzy w kierunku wyjścia. Spotkałem tam paru mężczyzn i najprawdopodobniej jedną kobietę, choć nie od razu ją zauważyłem. Stali przy swoim stole w przejściu i śpiewali, pewnie jedną ze swoich pijackich piosenek. Mówili coś do mnie. Byłem zbyt pijany, by ich zrozumieć, ale jestem pewien, że byli przyjaźnie nastawieni. To, co wydarzyło się od tamtego momentu, opiszę tak dokładnie, jak zdołałem zapamiętać, choć w mojej pamięci jest wiele luk. Wydaje mi się, że jeden z mężczyzn chwycił mnie za ramię, odsunąłem się, a on cały czas mnie trzymał, nie byłem z tego powodu zły, raczej w nadmiarze wylewności powaliłem go na stół. Następnie wybiegłem triumfalnie, czując się jak dziecko, które rzuciło kamieniem w okno.

Na nieszczęście nie mogłem biec szybko, byłem zbyt pijany i miałem na sobie płaszcz. Na zewnątrz mocno padało, znalazłem się w ogrodzonym miejscu za dużymi budynkami, skąd wyszedłem bocznym wyjściem. Słyszałem z tyłu krzyki i wrzaski, obróciłem się i zobaczyłem kilkoro mężczyzn biegnących wprost na mnie. Jeden z nich trzymał składane, drewniano-żelazne krzesło z hali. Wiedziałem, że zamierza mnie uderzyć i pamiętam, że to mnie zezłościło. Zatrzymałem się i obróciłem na strasznie śliskim błocie. Stoczyłem krwawą walkę z tymi ludźmi. Pamiętam to jak jakieś przerażające piekło ze śliskim błotem, krwią, w ciemności, z deszczem padającym na nas, kilku szaleńców, którzy próbowali się pozabijać. W tamtym momencie byłem zbyt dziki i szalony, żeby się bać, ale wydawało mi się, że tonę w błocie ? tak naprawdę to krew spływała mi z głowy do oczu… Tonąłem w oceanie błota, dławiąc się i dusząc. Czułem na sobie ciężkie ciała, które warczały, charczały i miażdżyły moją twarz i plecy. Podniosłem się pod nimi, jakbym wydostawał się z jakichś ruchomych piasków, a wtedy moja stopa się zapadła i poszedłem znowu na dno błota. Czułem błoto pod sobą, ale najbardziej oślepiał i dławił mnie potok krwi wypływający z ran na mojej głowie. Nie wiedziałem, że to krew.

Jakimś sposobem ? nie wiem, jak to się stało ? ponownie stałem na nogach i ruszyłem w kierunku ciemnych kształtów, które toczyły się w moim kierunku. Kiedy byłem pod nimi w błocie, wydawało mi się, że cały ryczący tłum z tej hali na mnie leży, a nie było ich więcej niż trzech. Od tego czasu pamiętam walkę tylko z dwoma mężczyznami, a później była jeszcze kobieta, która podrapała mi twarz. Ten mniejszy ktoś ? mniejszy mężczyzna ? ruszył na mnie, a ja uderzyłem go pięścią. Zanurkował w szlamie. Dusiłem się krwią i nie dbałem o nic, aby tylko to skończyć, zabić tego kogoś albo samemu zostać zabitym. Więc z całych sił rzuciłem go na ziemię, nic nie widziałem, ale wczepiłem palce w jego twarz i oczy, dusił mnie, jednak za chwilę przestał. Miałem zamiar tak trzymać ręce, póki nie poczuję, że tam, w tym błocie pode mną, nie ma już żadnego życia. Kobieta znalazła się teraz za moimi plecami, krzyczała, biła mnie po głowie, dłubała mi w oczach i twarzy. Krzyczała: ?Zostaw mojego faceta w spokoju!? (?Lassen mir den Mann stehen? ? jak pamiętam). Jacyś ludzie przyszli i odciągnęli mnie od niego. Mężczyzna i kobieta krzyczeli i trajkotali na mnie, ale nie mogłem zrozumieć, co mówią, oprócz tego płaczliwego ?zostaw mojego faceta w spokoju?, które pamiętam, że głęboko mnie dotknęło, ponieważ widziałem ciebie zamiast niej, jak to czasami widzę ciebie w innych kobietach.

Tamci ludzie odeszli, gdzie i jak nie mam pojęcia, ale widziałem ich później na komisariacie, więc sądzę, że od razu poszli właśnie tam. Może to głupie, ale zacząłem wtedy szukać w błocie mojego kapelusza, mojego starego podniszczonego kapelusza, który zgubiłem i który bardzo chciałem odnaleźć, zanim stamtąd pójdę. Jacyś Niemcy zgromadzili się wokół mnie, krzyczeli, gestykulowali, a jeden z nich zaczął wołać ?Ein Arzt! Ein Arzt!? (?Doktora! Doktora!?). Czułem, że moja głowa jest cała mokra, ale byłem pewien, że to deszcz, dopóki nie zobaczyłem, że ręka, którą do niej przyłożyłem, jest cała we krwi. W tym momencie rzuciło się na mnie trzech albo czterech policjantów, chwycili mnie i zabrali na komisariat. Najpierw zabrali mnie do policyjnego lekarza ? do pokoju z białym, ostrym światłem. Na stole na kółkach leżała kobieta. Światło padało na jej twarz, jej oczy były zamknięte. Myślę, że to był najstraszniejszy moment w moim życiu ? czułem, że jestem tak bardzo daleko od ciebie, iż nie potrafię tego opisać. Myślałem, że ona nie żyje i że nigdy nie będę sobie w stanie przypomnieć, jak to się stało. Lekarz kazał mi usiąść na krześle, podczas gdy pozostali opatrywali mi rany na głowie. Jeden z nich spojrzał na mój nos, powiedział, że jest złamany i że muszę następnego dnia pójść do lekarza. Kiedy wstałem i rozejrzałem się, kobiety i stołu na kółkach już nie było. Piszę to w sobotę (sześć dni później): jeśli ona byłaby martwa, wiedziałbym o tym.

 
Niedziela rano. [14 października]

Nie sądzę, bym mówił ci, co wydarzyło się po tym, jak policyjny lekarz opatrzył moje rany tej nocy po Oktoberfest, albo o tym, jak znalazłem lekarzy, by się mną zajęli i tak dalej. Od lekarzy zostałem zabrany do następnego pomieszczenia przez policjantów, gdzie zadawali mi mnóstwo pytań, na które nie odpowiadałem. Mieli tam też dwóch innych bardzo zakrwawionych mężczyzn a może jeszcze jakichś, których nie widziałem. Potem, kiedy nie mogli nic ze mnie wyciągnąć, wypuścili mnie. Zgubiłem swój kapelusz i byłem jedną masą błota i krwi, mocno padało i było mokro, za mną szedł młody człowiek, którego nie znałem, zapytałem go, czego chce, a on mi powiedział, że ?nie miał roli do odegrania?. Wzięliśmy tramwaj do centrum, na Odeonsplatz wysiadłem i uścisnąłem go.

Tego dnia na lunchu z trójką ludzi, którzy byli ze mną na targach, poznałem młodego lekarza, który przyjechał tu na specjalne badania. Pojechałem do nich, by dostać jego adres. Małżeństwo było już w łóżku, a ta druga kobieta na zewnątrz z lekarzem. Stali tam i wyglądali na przerażonych. Kobieta zrobiła mi herbatę, parę minut później wrócili, dali mi adres innego amerykańskiego lekarza, który pracuje w znanej klinice, i powiedzieli mi, żebym pierwsze, co zrobię rano, to się z nim zobaczył.

Wziąłem taksówkę i pojechałem przez miasto do kliniki. Mój wygląd niemal spowodował trzęsienie ziemi w pensjonacie, na ulicy ludzie się na mnie gapili. Zostałem skierowany do kliniki doktora Von Mullera ? doktor Von Muller jest jednym z najlepszych lekarzy na świecie. Onegdaj, z okazji jego siedemdziesiątych urodzin, jego zdjęcia były we wszystkich gazetach. Zobaczyłem w gabinecie potężnego mężczyznę, spytałem o tego amerykańskiego asystenta, doktora Du Boisa, powiedziano mi, że jest w domu i że tam powinienem się udać. Czułem się tak źle, że już miałem prosić, by sam doktor Von Muller obejrzał moją głowę (co byłoby wielce niestosowne), kiedy przyszedł Du Bois. Nazwisko jest francuskie, ale nigdy nie widziałaś bardziej pruderyjnego i profesorskiego Amerykanina. Był bardzo schludny i nudny z wyglądu, miał błyszczące okulary i precyzyjnie ostrożny głos. Byłem skonany. Opowiedziałem, co się stało i gdzie zostałem ranny, a on słuchał uważnie, po czym powiedział na swój precyzyjnie ostrożny sposób, że powinniśmy może ? ah ? zobaczyć, co możemy ? ah ? dla pana zrobić. W tym czasie czułem się, jakbym był martwy.

A teraz powiem ci prawdę o tym człowieku, doktorze Du Bois, który jest, jak się potem dowiedziałem, profesorem w Cornell Medical School (stąd profesorskie maniery). Jest jednym z najwspanialszych i najuprzejmiejszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałem. W ten suchy, precyzyjny sposób okazał mi przez tamte dni ogromną życzliwość, a następnie odmówił przyjęcia czegokolwiek w zamian za swoje usługi, mimo że pojechał ze mną taksówką do mojego pensjonatu pomóc mi się spakować, kiedy niemiecki lekarz powiedział, że muszę iść do szpitala, po czym wrócił ze mną, a następnie, gdy leżałem w szpitalu, odwiedzał mnie raz albo dwa razy dziennie i przynosił mi książki. W każdym razie spytał wielkiego Von Mullera, gdzie w pierwszej kolejności powinniśmy się udać i wielki Von Muller powiedział, że powinniśmy pójść na drugą stronę ulicy do budynku chirurgii, zobaczyć się z wielką Lexer, która jest najlepszym chirurgiem głowy w Niemczech.

Thomas Wolfe był jednym z najważniejszych amerykańskich pisarzy pierwszej połowy XX wieku. Jego twórczością inspirowali się m.in. William Faulkner, Jack Kerouack, Philip Roth, Jerzy Kosiński i Jonathan Franzen. W latach 1925-1929 pisarz miał romans z adresatką listu, kilkanaście lat od niego starszą Aline Bernstein. To ona namówiła go, by porzucił pracę nauczyciela i poświęcił się literaturze. Przez jakiś czas wspierała go finansowo. Stała się pierwowzorem postaci Esther Jack w trzech jego powieściach (m.in. w „Nie ma powrotu”). Przeżycia podczas Oktoberfestu na długo zapisały się w pamięci pisarza, gdyż kilka lat później stworzył na temat tej słynnej imprezy książkę.

Opracowanie i tłumaczenie: Anna Wyrwik

Tematy: , , , , ,

Kategoria: listy