Z życia podupadającego wydawcy – fragment „Dublineski” Enrique Vila-Matasa

8 lipca 2015

dublineska-fragment
Przedstawiamy fragment nowej powieści Enrique Vila-Matasa opisującej perypetie podupadającego wydawcy, który decyduje się na wyjazd do Dublina w czasie obchodów Bloomsday. „Dublineska” w przekładzie Katarzyny Okrasko ukazała się pod patronatem Booklips.pl.

W dni nieparzyste, zawsze o tej samej godzinie, dzwoni do niego Javier, wierny przyjaciel i człowiek skrajnie metodyczny. Riba nie podniósł jeszcze słuchawki, ale i tak jest pewien, że to telefonuje właśnie Javier. Przycisza nieco radio, z którego słychać piosenkę Brassensa Les copains d?abord, stanowiącą doskonały podkład dla przyjacielskiej pogawędki. Podnosi słuchawkę.

? Mówiłem ci już, że wybieram się w czerwcu do Dublina?

Riba, odkąd przestał pić i unika nocnych eskapad, nieczęsto widuje się z Javierem, mającym pociąg do noktambulicznego trybu życia. Ich znajomość mimo to trwa nieprzerwanie, chociaż teraz ogranicza się do rozmów telefonicznych, odbywających się koło południa w dni nieparzyste, oraz niezbyt częstych wspólnych obiadów. Możliwe, że brak nocnych szaleństw z czasem odbije się negatywnie na ich relacji, ale Riba nie bardzo w to wierzy, osobiście uważa, że właśnie rzadkie widywanie się cementuje przyjaźnie. Poza tym nie wiadomo nawet, czy istnieje coś takiego jak przyjaźń. Sam Javier zwykł mawiać, że nie ma przyjaciół, są tylko chwile przyjaźni.

I w dni nieparzyste Javier zawsze telefonuje. Zawsze koło południa, jakby wierzył, że to najodpowiedniejsza godzina na przyjacielskie pogawędki. Jest przyjacielem metodycznym. Prawdę mówiąc, metodyczność cechuje też Ribę. Czyż nie odwiedza rodziców w każdą środę po południu? Czyż nie zasiada co dzień o tej samej godzinie przed monitorem komputera?

Javier dopytuje się, jak idą negocjacje w sprawie sprzedaży wydawnictwa; Riba wyznaje, że jest załamany i zastanawia się nad tym, czy może nie zrezygnować z pomysłu sprzedaży i poczekać na lepsze czasy. Istnieją przecież przypadki innych barcelońskich wydawnictw w ruinie, które podniosły się z upadku. Na przykład oficyna Carlosa Barrala. Javier przerywa mu, zdecydowanie nie zgadza się z twierdzeniem, że Barral popadł w ruinę. Riba nie ma ochoty tracić energii na jałowe dyskusje, więc szybko zmienia temat. Rozmawiają o Pająku i Riba wyznaje, że utożsamił się całkowicie z głównym bohaterem tego dziwnego filmu, Javier zaś przypomina sobie nagle, że też go widział. Mówi, że nie rozumie, co Riba dostrzegł w tym filmie, gdyż jemu wydał się nieznośnie ponuracki i smętny. Riba zdążył przywyknąć, że Javier po prostu musi we wszystkim mu się sprzeciwiać. Ich przyjaźń, a może chwile przyjaźni, zasadza się na całkowitej różnicy zdań w kwestiach artystycznych. Riba opublikował jego pięć pierwszych powieści, potem Javier uciekł do bardziej komercyjnych wydawnictw. I choć Riba nigdy nie zgadzał się z założeniami jego literackiej estetyki, siła realistycznej prozy Javiera wydaje mu się godna podziwu.

Wyczerpawszy temat Pająka, przechodzą do rozmowy o nieustającym i niepokojącym deszczu, który pada od dwóch dni. Potem Riba opowiada, jak spędził cały dzień w Lyonie, nie otwierając do nikogo ust i obmyślając ogólną teorię literatury. Javier wpada nagle w złość. Pisarze nie lubią, gdy wydawcy próbują stawiać pierwsze literackie kroki, Javier przerywa więc Ribie i oburzony stwierdza, że owszem, już ostatnio mówił mu, iż bardzo się cieszy z jego pierwszych pisarskich prób w Lyonie, ale nie ma nic bardziej francuskiego niż ogólna teoria powieści.

? Nie miałem pojęcia, że teorie są z natury francuskie ? odpowiada zaskoczony Riba.

? Ależ są, uwierz mi na słowo. Poza tym nie powinieneś być kawiarnianym myślicielem. A już zwłaszcza myślicielem z francuskiej kawiarni. Powinieneś zapomnieć o Paryżu. To moja bezinteresowna rada na dziś.

Javier pochodzi z Asturii, z miejscowości leżącej w pobliżu Oviedo, jednak od ponad trzydziestu lat mieszka w Barcelonie. Jest od Riby młodszy o piętnaście lat i ma nieco irytującą tendencję do udzielania rad, wydawania kategorycznych opinii i przemawiania nieznoszącym sprzeciwu tonem. Ale dziś Riba niezupełnie rozumie, o co mu chodzi, i pyta, co Javier ma przeciwko paryskim kawiarniom.

Sam doskonale pamięta czasy, gdy narodziło się jego wydawnicze powołanie, a było to w Paryżu, już po maju 1968 roku. Kradł wtedy z wielkim entuzjazmem lewicowe eseje w księgarni François Maspero ? o dziwo, sprzedawcy spoglądali nader przychylnym okiem na ograbianie ich lokalu ? a potem postanowił, że poświęci się całkowicie owej szlachetnej profesji publikowania awangardowych powieści i podżegających do czynu esejów, które potem nałogowi czytelnicy z całego świata ukradną w Maspero albo innej lewicowej księgarni. Kilka lat później zmienił zdanie, rewolucyjny zapał mu się wyczerpał: postanowił zachowywać się racjonalnie i pobierać profity od wydawanych książek.

Po drugiej stronie słuchawki jego przyjaciel Javier nadal się nie odzywa, z całą pewnością jest oburzony. Prawdopodobnie rozgniewałby się jeszcze bardziej, gdyby wiedział, że jego przyjaciel powiązał przed chwilą diatrybę przeciw francuskim kawiarniom z jego asturyjskim pochodzeniem.

I kiedy Riba próbuje skierować rozmowę na zupełnie inne tory: zaczyna ględzić o własnej zupełnie nowej fascynacji Dublinem, Javier przerywa mu i pyta, czy aby nie zaczął się nieśmiało skłaniać ku brytyjskiemu pejzażowi. Albo irlandzkiemu, wszystko jedno. Jeśli rzeczywiście tak się stało, nie ulega wątpliwości, że znalazł się o krok od wielkiej zdrady.

W radiu rozbrzmiewają teraz pierwsze akordy utworu grupy rockowej Rita Mitsouko Le petit train. Pierwszy krok w kierunku zdrady wszystkiego, co francuskie, krzyczy z triumfem Javier. Riba musi aż odsunąć słuchawkę od ucha. Zdrada wszystkiego, co francuskie? Ale czy można zdradzić Rimbauda i Gracqa?

***

Bardzo się cieszę, że przeszedłeś na stronę angielskości, oznajmia Javier kilka minut później. I gratuluje Ribie tego skoku, znów wprawiając go w osłupienie.

Jakiego znowu skoku?

Javier wyraża wszystkie swoje opinie z absolutnym przekonaniem, że ma rację. Mówi o wszystkim, jakby opowiadał o zmianie ulubionej drużyny piłkarskiej. A przecież Riba nie zrobił żadnego skoku, nie przeszedł na stronę angielskości. Wszystko wskazuje na to, że Javier ucieszyłby się, gdyby jego przyjaciel odwrócił się od kultury francuskiej, może dlatego, iż sam nie miał z nią styczności i czuje się w tej kwestii gorzej poinformowany. A może dlatego, że nigdy nie ukradł nic w Maspero, a jego ojciec był autorem anonimowego pamfletu Contra los franceses [Przeciw Francuzom], opublikowanego w 1980 roku przez pewne wydawnictwo z Walencji. Stanowił on serię zabawnych ciosów w cechujące kulturę francuską samouwielbienie, a zaczynał się od słów: ?Ich próżność zawsze przewyższała talent?.

? Przydałoby ci się stracić trochę powagi ? mówi nagle Javier ? i zrobić skok w stronę angielskości. Wyplątać się z tego francuskiego kokonu, w który owinąłeś się na tyle lat. Brakuje ci lekkości, poczucia humoru. Powinieneś stać się bardziej angielski. Albo irlandzki, na jedno wychodzi. Zdobyć się na skok, przyjacielu.

Javier jest nie tylko metodyczny, ale również kategoryczny. A przede wszystkim jest uparty, uparty jak osioł. Przypomina w tym Aragończyka. Oczywiście wśród mieszkańców Aragonii istnieje pewnie ten sam odsetek uparciuchów, co w innych miejscach. Siła stereotypów. Dziś wydaje się, że cały upór Javiera kieruje się przeciw francuskim inspiracjom Riby. Dlatego radzi mu, żeby zapomniał o kulturze francuskiej, jeśli chce odzyskać radość życia i lekkość.

Riba przypomina mu nieśmiało, że przecież Paryż jest stolicą Republiki Literackiej. Tak, to prawda, przyznaje Javier, i w tym właśnie tkwi problem, do tej kultury przywiązuje się zbyt dużą wagę, a przecież nie wytrzymuje ona porównania z angielską żywotnością. Poza tym Francuzi nie potrafią dziś porozumiewać się tak dobrze jak Anglicy. Wystarczy spojrzeć, jak wyglądają budki telefoniczne w Londynie, a jak w Paryżu. Nie chodzi tylko o to, że angielskie są dużo ładniejsze, ale oferują też bardziej odpowiednią przestrzeń do komunikowania się za pomocą słów, nie jak te francuskie, które nie dość, że dziwne, wydają się wytworem snobistycznej i godnej pogardy estetyki milczenia.

Argument Javiera nie wydaje się Ribie zbyt przekonujący, zwłaszcza dlatego, że w Europie nie pozostało już wiele budek telefonicznych. Ale nie ma ochoty się spierać. Postanawia, że będzie lżejszy, zdecyduje się na mały skok w stronę angielskości, spadnie na drugą stronę, zacznie myśleć o czymś innym, dokona zwrotu, ruszy z miejsca. Przychodzą mu do głowy słowa Juliana Barnesa, które wydają się bardzo odpowiednie na tę okazję; fragment, w którym Barnes mówi o tym, że Brytyjczycy zawsze mieli obsesję na punkcie Francji, gdyż stanowi dla nich początek tego, co odmienne, próg wszelkiej egzotyki: ?To ciekawe, że nas, Anglików, zawsze obsesyjnie pociągała Francja, podczas gdy Francuzów Anglia zaledwie intryguje?.

dublineskaEnrique Vila-Matas „Dublineska”
Tłumaczenie: Katarzyna Okrasko
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 256

Opis: „Dublineskę”, książkę opowiadającą o perypetiach współczesnych wydawców i autorów, każdy fan „Ulissesa” Joyce’a powinien mieć w swojej kolekcji. Samuel Riba, były wydawca, który całe swoje życie traktuje jak tekst literacki, źle znosi przejście na emeryturę. Pewnego dnia, podczas wizyty u rodziców podejmuje nagłą decyzję o wycieczce do Dublina. Data, którą podał pod wpływem impulsu, okazuje się świętem Bloomsday, dniem, w którym przed laty została osadzona akcja „Ulissesa” Joyce’a. Lawirując między melancholią a radością, marazmem a entuzjazmem, byciem narratorem i aktorem, między Joycem a Beckettem, wraz z cytatami duchów przeszłości, Riba próbuje odnaleźć sens, który stracił.

Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek