Wariacja na temat klasycznej powieści gotyckiej, okraszona meksykańskim folklorem i czarem lat 50. XX wieku. Przeczytaj fragment „Mexican Gothic” Silvii Moreno-Garcii

2 listopada 2021

Powieść „Mexican Gothic” rozgrywa się w położonej na odludziu rezydencji w Meksyku w latach 50. XX wieku. Główna bohaterka przybywa tam, by uratować kuzynkę, która wysłała jej bardzo niepokojący list. Czy Noemí, odważna, czarująca i towarzyska młoda kobieta o zacięciu detektywistycznym, odkryje sekrety kryjące się między ścianami domostwa? Autorka Silvia Moreno-Garcia zwraca uwagę na fakt, że w powieściach gotyckich rzadko w centrum wydarzeń pojawiały się postacie takie, jak ona sama, czyli meksykańskie kobiety. Swoją książką chciała więc nawiązać do wieloletniej tradycji takiej literatury, a jednocześnie umieścić historię w scenerii Ameryki Łacińskiej i przedstawić mieszkanki Meksyku w innych sposób, niż to czyni literatura piękna.

„Ogólnie rzecz biorąc, jeśli jesteś Latynosem i czytasz coś w języku angielskim – bo w języku hiszpańskim jest inaczej – w ogóle nie znajdujesz latynoamerykańskiej beletrystyki gatunkowej. Zwykle opowiada się jeden typ historii, które ograniczają się do przedstawienia cierpiącego nielegalnego imigranta. Chciałam więc zrobić coś, co byłoby literaturą gatunkową, bo sama taką lubię. (…) Chciałam napisać coś, co odzwierciedlałoby ludzi, których znałam. (…) Zainspirowała mnie chociażby moja cioteczna babcia, która ubierała się bardzo modnie i lubiła chodzić na imprezy. Była w swoim czasie bardzo 'nowoczesna'” – wyjaśnia Silvia Moreno-Garcia, dodając, że pod koniec lat 50. wiele Meksykanek w dużych miastach nosiła się jak latynoskie Audrey Hepburn i wiodły równie interesujące i barwne życie jak ich północnoamerykańskie odpowiedniczki. Wszystko to znalazło odbicie w „Mexican Gothic”.

Poniżej możecie przeczytać początek książki, którą opublikowało w Polsce Wydawnictwo Mova.

Przyjęcia w rezydencji Tuñónów zawsze kończyły się bezsprzecznie późno, a ponieważ gospodarze szczególnie gustowali w balach kostiumowych, widok pań w strojach china poblana, w ludowych spódnicach i ze wstążkami we włosach, w towarzystwie arlekina bądź kowboja, nie należał do rzadkości. Ich szoferzy, zamiast czekać po próżnicy przed domem, mieli swoje plany na wieczór. Zajadali się taco z ulicznych straganów albo nawet odwiedzali pracujące w pobliskich domach pokojówki, które emablowali niczym bohaterowie wiktoriańskiego melodramatu. Niektórzy zbierali się w grupki, częstowali papierosami i dzielili opowieściami. Nieliczni ucinali sobie drzemkę. Wszyscy dobrze wiedzieli, że nikt nie opuści przyjęcia przed pierwszą w nocy.

Zatem para wychodząca o dziesiątej wieczorem łamała konwenanse. Co gorsza, kierowca mężczyzny poszedł na kolację i nie udało się go znaleźć. Młody człowiek wyglądał na zakłopotanego, nie bardzo wiedząc, co począć. Przebranie, które nosił na balu, koński łeb z papier mâché, teraz stało się istną udręką, jako że czekał ich spacer przez całe miasto z tym nieporęcznym rekwizytem. Noemí uprzedziła go, że chce wygrać konkurs na kostium i pokonać Laurę Quezadę i jej kawalera, więc zdobył się na wysiłek, który okazał się bezcelowy, bo jego towarzyszka wcale nie przebrała się tak, jak zapowiedziała.

Noemí Taboada obiecała, że wypożyczy strój dżokeja łącznie ze szpicrutą. Miał to być kostium zmyślny i nieco skandaliczny, bo doszły ją słuchy, że Laura zamierza wystąpić jako Ewa, z wężem owiniętym wokół szyi. Ostatecznie Noemí zmieniła zdanie. Strój dżokeja był paskudny i drapał jej skórę. Zamiast niego włożyła więc zieloną suknię z kwiatowymi naszyciami, ale nie zadała sobie trudu, aby uprzedzić o tym partnera.

– I co teraz? – spytał Hugo.

– Trzy ulice stąd ciągnie się wielka aleja. Znajdziemy tam taksówkę – uspokoiła go. – Masz może papierosa?

– Papierosa? Nie wiem nawet, gdzie podziałem portfel – odparł, jedną ręką obmacując kieszenie marynarki. – Zresztą ty chyba zawsze nosisz papierosy w torebce? Pomyślałbym, że sknerzysz i nie stać cię na własne, gdybym nie wiedział, że jest inaczej.

– Znacznie zabawniej, gdy dżentelmen częstuje damę papierosem.

– Dzisiaj nie mogę poczęstować cię nawet miętówką. Myślisz, że mogłem zostawić portfel w domu?

Nie odpowiedziała. Hugo biedził się z końskim łbem pod pachą. Już prawie go wyrzucił, kiedy dotarli do alei. Noemí uniosła smukłą rękę, by przywołać taksówkę. Gdy zajęli miejsca w środku, Hugo mógł wreszcie odłożyć kłopotliwy łeb na siedzenie.

– Mogłaś mi powiedzieć, że nie muszę targać tego barachła – wymamrotał, widząc uśmieszek na twarzy kierowcy i uznając, że mężczyzna świetnie się bawi jego kosztem.

– Wyglądasz rozkosznie, kiedy się irytujesz – odparła, otwierając torebkę, aby wyjąć papierosy.

Hugo wyglądał też jak młody Pedro Infante, co w dużej mierze stanowiło o jego uroku. Jeśli idzie o resztę – osobowość, pozycję społeczną i inteligencję – Noemí nie zaprzątała sobie tym głowy. Gdy czegoś chciała, nie zastanawiała się nad tym, a ostatnio zapragnęła Hugona, choć teraz, kiedy już przyciągnęła jego uwagę, można było się spodziewać, że go rzuci.

Gdy dotarli pod jej dom, mężczyzna ujął dłoń Noemí.

– Pocałuj mnie na dobranoc.

– Muszę lecieć, ale masz tu trochę mojej szminki – odpowiedziała i włożyła mu do ust swojego papierosa.

Hugo wychylił się przez okno, marszcząc brwi, a Noemí wbiegła do domu, przeszła przez wewnętrzny dziedziniec i ruszyła prosto do gabinetu ojca. Tak jak i reszta domu, jego gabinet miał nowoczesny wystrój, co zdawało się odzwierciedlać nuworyszostwo mieszkańców. Ojciec Noemí nigdy nie był biedny, ale na barwnikach chemicznych dorobił się fortuny. Wiedział, co mu się podoba, i nie bał się tego demonstrować: odważne kolory i wyraźne linie. Krzesła kazał obić tapicerką w żywej czerwieni, a bujne rośliny zdobiły zielenią każdy pokój.

Drzwi do gabinetu stały otworem i Noemí, nie trudząc się pukaniem, śmiało wkroczyła do środka, stukając wysokimi obcasami o podłogę z twardego drewna. Końcami palców musnęła jedną z orchidei we włosach i z głośnym westchnieniem usiadła na krześle przed biurkiem ojca, rzuciwszy torebkę na podłogę.

Ona też wiedziała, co jej się podoba, a nie podobało jej się ściąganie jej do domu tak wczesnym wieczorem.

Ojciec skinieniem zaprosił córkę do środka – głośny stukot szpilek obwieścił jej przybycie równie wyraźnie jak pozdrowienie – ale nie podniósł głowy, by na nią spojrzeć, zbyt zajęty studiowaniem jakiegoś dokumentu.

– Nie do wiary, że zadzwoniłeś do Tuñónów – powiedziała, zdejmując białą rękawiczkę. – Wiem, że nie byłeś zachwycony tym, że Hugo…

– Nie chodzi o Hugona – przerwał jej ojciec.

Noemí zmarszczyła brwi. Trzymała jedną rękawiczkę w prawej dłoni.

– Nie?

Kiedy prosiła o pozwolenie wyjścia na przyjęcie, nie wspomniała, że pójdzie z Hugonem Duartem, a dobrze wiedziała, co myśli o nim jej ojciec. Obawiał się mianowicie, że Hugo się jej oświadczy, a ona zgodzi się go poślubić. Noemí nie miała takiego zamiaru i to też powiedziała rodzicom, ale ojciec jej nie uwierzył.

Noemí, jak każda szanująca się gwiazda socjety, robiła zakupy w El Palacio de Hierro, malowała usta szminką Elizabeth Arden, posiadała kilka wytwornych futer, mówiła po angielsku z niezwykłą swobodą – a to dzięki zakonnicom z Monserrat, prywatnej szkoły, rzecz jasna – w wolnym czasie zaś miała się bawić i polować na męża. Dlatego w pojęciu jej ojca każda przyjemna aktywność córki musiała łączyć się z poszukiwaniem małżonka. Innymi słowy, rozrywka nigdy nie powinna być samą rozrywką, lecz także sposobem na zdobycie męża. Co nie byłoby takie złe, gdyby ojciec polubił Hugona – Hugo był jednak tylko młodszym architektem, a od Noemí oczekiwano wyższych aspiracji.

– Nie, choć i o tym później porozmawiamy – odrzekł ojciec, wprawiając Noemí w konsternację.

Akurat tańczyła wolny taniec, kiedy służący poklepał ją po ramieniu i spytał, czy przyjmie telefon od pana Taboady w pracowni, co w rezultacie zepsuło jej cały wieczór. Przypuszczała, że ojciec odkrył, iż umówiła się z Hugonem, i chciał wyrwać mu ją z objęć, a potem skarcić. Jeśli nie to było jego zamiarem, po co to całe zamieszanie?

– Chyba nie stało się nic złego? – spytała zmienionym tonem. Gdy się złościła, jej modulowany, doskonalony latami głos robił się piskliwy i dziecinny.

– Nie wiem. Nie możesz nikomu powtórzyć tego, co zaraz ci powiem. Ani matce, ani bratu, ani żadnej ze swoich przyjaciółek, zrozumiano? – Ojciec nie spuszczał z niej oka, dopóki nie przytaknęła.

Odchylił się w swoim fotelu, złożył dłonie przed twarzą i również skinął głową.

– Kilka tygodni temu otrzymałem list od twojej kuzynki Cataliny. Wypisywała w nim szalone rzeczy o swoim mężu. Zwróciłem się do Virgila, próbując dotrzeć do sedna sprawy. Virgil potwierdził, że Catalina zachowywała się w sposób osobliwy i niepokojący, lecz według jego opinii jej stan się poprawia. W kolejnych listach nalegałem, aby Catalina, jeśli istotnie jest tak strapiona, jak się wydaje, wróciła do stolicy i porozmawiała ze specjalistą. Odpowiedział, że to niepotrzebne.

Noemí zdjęła drugą rękawiczkę i położyła ją na kolanach.

– Znaleźliśmy się w impasie. Nie sądziłem, że ustąpi, lecz dziś otrzymałem telegram. Proszę, możesz go przeczytać.

Sięgnął po leżący na biurku świstek i podał go Noemí. Było to zaproszenie dla niej, aby odwiedziła Catalinę. Pociąg nie przejeżdżał przez miasteczko codziennie, jedynie w poniedziałki, a o stosownej porze na stacji będzie czekał na nią kierowca.

– Chcę, żebyś pojechała, Noemí. Virgil twierdzi, że ona o ciebie pyta. Poza tym uważam, że z tą sprawą najlepiej poradzi sobie kobieta. Być może się okaże, że to wszystko przesada, zwykłe kłopoty małżeńskie. Twoja kuzynka miewa skłonności do melodramatyzmu. Może chce tylko zwrócić na siebie uwagę.

– W takim razie dlaczego kłopoty małżeńskie Cataliny bądź jej melodramaty miałyby nas obchodzić? – spytała, choć uważała, że ojciec niesłusznie uznał jej kuzynkę za melodramatyczną. Straciła oboje rodziców w młodym wieku. Po czymś takim można się spodziewać pewnego rozchwiania.

– Jej list był bardzo dziwny. Twierdziła, że mąż ją truje, pisała, że miała jakieś wizje. Nie znam się na medycynie, ale to wystarczyło, abym zaczął dowiadywać się o dobrych psychiatrów w mieście.

– Masz ten list?

– Tak, oto on.

Noemí niełatwo było odcyfrować te słowa, a jeszcze trudniej dostrzec sens w zdaniach. Pismo zdawało się chwiejne, niedbałe.

…on próbuje mnie otruć. Ten dom trawi choroba, cuchnie tu zgnilizną, roi się od wszelkiego zła, tchnie okrucieństwem. Próbuję pozostać przy zdrowych zmysłach, odtrącić to plugastwo, ale nie potrafię i zdarza się, że tracę poczucie czasu, rwą mi się myśli. Proszę. Proszę. Są okrutni i podli, nie pozwalają mi odejść. Rygluję drzwi, ale przychodzą mimo to, szepczą nocami, a ja drżę przed tymi niespokojnymi zmarłymi, tymi duchami, bezcielesnymi bytami. Wąż połykający swój ogon, nieczysty grunt pod naszymi stopami, fałszywe twarze i fałszywe języki, pajęczyna, po której pełznie pająk, aż wibrują jej nitki. Jestem Catalina Catalina Taboada. CATALINA. Cata, Cata, chodź się pobawić. Tęsknię za Noemí. Modlę się, by Cię jeszcze zobaczyć. Musisz po mnie przyjechać, Noemí. Musisz mnie ocalić. Nie mogę ocalić siebie, choć bardzo bym chciała, jestem spętana, nici jak kajdany krępują mój umysł i skórę, a to tam jest. W ścianach. Nie rozluźnia uścisku, więzi mnie, więc muszę Cię prosić, wyrwij mnie stąd, wytnij to ze mnie, powstrzymaj ich. Na miłość boską…

Spiesz się.

Catalina

Na marginesach listu jej kuzynka nagryzmoliła więcej słów, jakieś liczby, okręgi. Było to bardzo niepokojące.

Kiedy Noemí ostatnio rozmawiała z Cataliną? Chyba wiele miesięcy temu, może niespełna rok. Młoda para spędzała miesiąc miodowy w Pachuca, a Catalina zadzwoniła i przysłała jej kilka pocztówek, ale potem było niewiele więcej, choć wciąż przychodziły telegramy z życzeniami urodzinowymi do członków rodziny, zawsze w odpowiednim czasie. Przed Bożym Narodzeniem też musiał przyjść list, bo dostali prezenty. A może to Virgil go napisał? Tak czy inaczej był zupełnie nijaki.

Wszyscy doszli do wniosku, że Catalina zażywa uroków życia młodej żony i nie ma ochoty na pisaninę. Podobno też nie mieli tam telefonu, co na prowincji nie było aż takie niezwykłe, a Catalina nie lubiła pisać. Noemí, zajęta swoimi obowiązkami towarzyskimi i szkołą, uznała po prostu, że kuzynka z mężem w końcu przyjadą z wizytą do stolicy.

List, który trzymała w ręku, był zatem nietypowy pod każdym względem. Napisany odręcznie, choć Catalina wolała maszynę do pisania; chaotyczny, choć Catalina wyrażała się zwięźle.

– Bardzo dziwne – przyznała Noemí. Wcześniej była skłonna sądzić, że ojciec przesadza lub wykorzystuje tę sprawę jako pretekst, by rozdzielić ją z Duartem, ale wyglądało na to, że tak nie jest.

– Mało powiedziane. Teraz zapewne rozumiesz, dlaczego napisałem do Virgila, domagając się wyjaśnień. I dlaczego tak mnie zaskoczyło jego oskarżenie, że się naprzykrzam.

– Co dokładnie mu napisałeś? – spytała, obawiając się, że ojciec zachował się nieuprzejmie. Był człowiekiem surowym i zdarzało mu się urażać ludzi niezamierzoną szorstkością.

– Musisz zrozumieć, że nie cieszyłoby mnie umieszczenie siostrzenicy w miejscu takim jak La Castañeda…

– Tak mu napisałeś? Że zamknąłbyś ją w zakładzie dla obłąkanych?

– Wspomniałem o takiej możliwości – odparł, wyciągając rękę. Noemí zwróciła mu list. – To nie jedyne miejsce, ale znam tam ludzi. Być może Catalina potrzebuje profesjonalnej opieki, jakiej nie znajdzie na prowincji. I obawiam się, że to właśnie od nas zależy, czy jej najlepsze interesy zostaną zabezpieczone.

– Nie ufasz Virgilowi.

Prychnął ironicznie.

– Twoja kuzynka wyszła za mąż pospiesznie, Noemí, można by rzec: bezmyślnie. Pierwszy przyznam, że Virgil Doyle jest człowiekiem czarującym, lecz kto wie, czy jest odpowiedzialny.

Miał słuszność. Zaręczyny Cataliny były niemal skandalicznie krótkie, a rodzina miała niewiele okazji, by porozmawiać z panem młodym. Noemí nie była nawet pewna, jak para się poznała, wiedziała tylko, że po kilku tygodniach Catalina już rozsyłała zaproszenia na ślub. Do tego momentu Noemí nie zdawała sobie sprawy, że kuzynka ma ukochanego. Gdyby nie poproszono jej, aby została świadkową na ślubie cywilnym, wątpiła, czy w ogóle dowiedziałaby się o zamążpójściu Cataliny.

Taka tajemniczość i pośpiech nie spodobały się jej ojcu. Wydał śniadanie weselne na cześć młodej pary, ale Noemí wiedziała, że uraziło go zachowanie Cataliny. To był jeszcze jeden powód, dla którego Noemí nie martwiła skąpa komunikacja Cataliny z rodziną. Obecnie ich relacje były chłodne. Przypuszczała, że ocieplą się za kilka miesięcy, że w listopadzie Catalina przyjedzie do stolicy na świąteczne zakupy i będzie wesoło. Czas, to była tylko kwestia czasu.

– Pewnie uważasz, że napisała prawdę i że on się nad nią znęca – podsumowała, próbując przypomnieć sobie wrażenie, jakie wywarł na niej pan młody. Do głowy przyszły jej dwa określenia: przystojny i uprzejmy, ale przecież zamienili ze sobą ledwie kilka zdań.

– W tym liście twierdzi nie tylko, że mąż ją truje, ale też że duchy przechodzą przez ściany. Powiedz, czy to brzmi wiarygodnie?

Ojciec Noemí wstał i z założonymi rękami podszedł do okna, by wyjrzeć na zewnątrz. Gabinet miał widok na ukochane bugenwille jej matki, barwny gąszcz, w tej chwili pogrążony w ciemności.

– Nie jest z nią dobrze, tyle wiem. Wiem też, że gdyby doszło do rozwodu, Virgil zostałby z niczym. Kiedy się pobierali, było jasne, że jego rodzinie skończyły się pieniądze. Ale dopóki są małżeństwem, on ma dostęp do jej konta. Dla niego byłoby korzystniej zatrzymać Catalinę w domu, nawet gdyby czuła się lepiej w mieście albo u nas.

– Sądzisz, że jest aż tak wyrachowany? Że przedłożyłby pieniądze nad dobro własnej żony?

– Nie znam go, Noemí. Nikt z nas go nie zna. W tym właśnie problem. Jest obcy. Twierdzi, że Catalina ma dobrą opiekę i czuje się coraz lepiej, ale z tego, co wiem, w tej chwili jest przykuta do łóżka i karmiona kleikiem.

– I to ona ma być tą melodramatyczną? – Noemí poprawiła przypięty do sukienki bukiecik orchidei i westchnęła.

– Wiem coś o chorych krewnych. Moja matka miała udar i całymi latami nie ruszała się z łóżka. Wiem też, że czasem rodzina niezbyt dobrze znosi takie sprawy.

– Więc co chcesz, żebym zrobiła? – spytała, z gracją kładąc dłonie na kolanach.

– Chcę, żebyś oceniła sytuację. Zdecyduj, czy twoją kuzynkę należy przenieść do miasta, a jeśli tak, spróbuj przekonać jej męża, że to najlepsze dla niej rozwiązanie.

– Jak miałabym to zrobić?

Jej ojciec uśmiechnął się znacząco. Właśnie w tym uśmiechu i bystrym spojrzeniu ciemnych oczu wyrażało się ich rodzinne podobieństwo.

– Jesteś kapryśna. Ciągle zmieniasz zdanie na każdy temat. Najpierw chciałaś studiować historię, potem teatr, teraz antropologię. Próbowałaś wszystkich możliwych sportów i przy żadnym nie wytrwałaś. Umawiasz się z chłopakiem dwa razy, a potem przestajesz oddzwaniać.

– To nie ma nic wspólnego z moim pytaniem.

– Dotrę do niego. Jesteś kapryśna, ale i uparta w sprawach zupełnie niewłaściwych. Cóż, nadszedł czas, aby ten upór i energię wykorzystać do czegoś użytecznego. Nigdy do niczego się nie przykładałaś z wyjątkiem lekcji gry na fortepianie.

– I lekcji angielskiego – poprawiła go Noemí, ale nie protestowała przeciwko pozostałym oskarżeniom, bo istotnie zmieniała wielbicieli jak rękawiczki i potrafiła paradować w czterech różnych kreacjach jednego dnia.

„Ale przecież w wieku dwudziestu dwóch lat nie musisz mieć wyrobionego zdania na każdy temat”, pomyślała. Nie było jednak sensu mówić tego ojcu. On przejął rodzinne interesy, gdy miał dziewiętnaście lat. Mierząc jego miarą, Noemí powoli dążyła donikąd. Ojciec rzucił jej znaczące spojrzenie, a ona westchnęła.

– Cóż, chętnie złożę jej wizytę za kilka tygodni…

– W poniedziałek, Noemí. Dlatego przerwałem ci przyjęcie. Musimy poczynić pewne przygotowania, żebyś zdążyła na pierwszy pociąg do El Triunfo w poniedziałek rano.

– Ale przecież niedługo mam recital – zaoponowała.

Była to kiepska wymówka i oboje o tym wiedzieli. Brała lekcje gry na fortepianie od siódmego roku życia i dwa razy w roku występowała z krótkim recitalem. Obecne bywalczynie salonów nie musiały już grać na instrumencie jak za czasów matki Noemí, ale było to jedno z tych uroczych zajęć, które wciąż doceniano w jej kręgach towarzyskich. Poza tym lubiła fortepian.

– Recital. Raczej planujesz wybrać się tam w towarzystwie Hugona Duartego i nie chcesz, żeby umówił się z inną kobietą, a może żal ci stracić szansę na włożenie nowej sukienki. Trudno, to jest ważniejsze.

– Dla twojej wiadomości: nawet nie kupiłam żadnej nowej sukienki. Miałam zamiar pójść w spódnicy, którą włożyłam na koktajl party u Grety – oznajmiła Noemí, co było prawdą tylko w połowie, bo rzeczywiście planowała wybrać się tam z Hugonem. – Masz rację, rzeczywiście nie chodzi o recital. Za kilka dni zaczynam zajęcia na uczelni. Nie mogę teraz tak po prostu zniknąć. Obleją mnie – dodała.

– Więc niech cię obleją. Powtórzysz zajęcia.

Już miała zaprotestować wobec tak niefrasobliwego stwierdzenia, kiedy jej ojciec odwrócił się od okna i wbił w nią wzrok.

– Noemí, od dawna mówisz o Uniwersytecie Narodowym. Jeśli to zrobisz, będziesz się mogła zapisać.

Rodzice pozwolili Noemí uczęszczać na Żeński Uniwersytet Meksykański, ale odmówili zgody, kiedy oznajmiła, że chciałaby kontynuować studia. Pragnęła zdobyć magisterium z antropologii. W tym celu musiałaby dostać się na Uniwersytet Narodowy. Jej ojciec uznał, że byłaby to zarówno strata czasu, jak i niestosowność, zważywszy na wszystkich tych młodych mężczyzn włóczących się po korytarzach i nabijających głowy dam głupimi i lubieżnymi myślami.

Matka Noemí również nie była zachwycona nowomodnymi pomysłami córki. Dziewczęta powinny rozwijać się zgodnie z prostym cyklem życiowym, od debiutantki do żony. Dalsze studia oznaczałyby opóźnienie tego cyklu, pozostanie poczwarką w kokonie. Sprzeczały się o to nieraz, a matka zawsze przebiegle stwierdzała, że ostateczna decyzja należy do ojca, który jednak nie był zbyt skory do jej wydania.

Dlatego deklaracja ojca tak ją zaszokowała, stwarzając przy tym nieoczekiwaną okazję.

– Mówisz serio? – spytała ostrożnie Noemí.

– Tak. To poważna sprawa. Nie chcę, aby rozwód wzbudził sensację w gazetach, ale nie mogę też pozwolić, żeby ktoś wykorzystywał naszą rodzinę. A przecież mówimy o Catalinie – powiedział ojciec, przyciszając głos. – Spotkało ją już dość nieszczęść i przyda jej się życzliwa twarz. Koniec końców może się okazać, że nie potrzeba jej niczego więcej.

Catalinę kilkakrotnie dosięgło nieszczęście. Pierwszym z nich była śmierć ojca, a drugim ponowne zamążpójście matki, bo ojczym często doprowadzał ją do łez. Jej matka zmarła kilka lat później i wtedy dziewczynkę przygarnęli rodzice Noemí: ojczym opuścił ją już wcześniej. Mimo serdecznego przyjęcia przez Taboadów te śmierci odcisnęły na niej głębokie piętno. Później, gdy była już młodą kobietą, kolejnych udręk przysporzyły jej zerwane zaręczyny.

Był też pewien fajtłapowaty młodzieniec, który przez wiele miesięcy zalecał się do Cataliny, a którego ona zdawała się bardzo lubić. Nie zrobił jednak wrażenia na ojcu Noemí, który przepędził adoratora. Z tego przerwanego romansu Catalina najwidoczniej wyciągnęła naukę, bo jej związek z Virgilem Doyle’em był już wzorem dyskrecji. A może to Virgil okazał się dość przebiegły, by skłonić Catalinę do utrzymania ich związku w tajemnicy do czasu, aż było za późno, żeby zapobiec ślubowi.

– Chyba mogłabym uprzedzić uczelnię, że wyjeżdżam na kilka dni – powiedziała Noemí.

– Dobrze. Zadepeszujemy do Virgila i zawiadomimy ich, że jesteś w drodze. Dyskrecja i pomyślunek, tego właśnie potrzebuję. On jest jej mężem i ma prawo podejmować decyzje w jej imieniu, ale nie możemy siedzieć z założonymi rękami, jeśli lekceważy zagrożenie.

– Tej zgody w sprawie studiów powinnam zażądać od ciebie na piśmie.

Jej ojciec wrócił za biurko.

– Jakbym kiedykolwiek złamał dane słowo. Idź, powyjmuj z włosów te kwiatki i zacznij się pakować. Wiem, że miną wieki, zanim zdecydujesz, co na siebie włożyć. A przy okazji: za kogo niby się przebrałaś? – spytał, wyraźnie niezadowolony z kroju jej sukienki i odkrytych ramion.

– Za Wiosnę – odparła.

– Na dworze jest zimno. Jeśli zamierzasz paradować w czymś takim, to lepiej włóż sweter – skwitował oschle.

Choć normalnie Noemí rzuciłaby jakąś ciętą ripostę, tym razem odpowiedziała milczeniem. Zgodziwszy się na tę wyprawę, uświadomiła sobie, jak niewiele wie o miejscu, do którego się wybiera, i o ludziach, których ma tam spotkać. To nie był rejs ani wycieczka dla przyjemności. Szybko jednak przypomniała sobie, że ojciec wybrał do tej misji właśnie ją, i ona to zadanie wykona. Kapryśna? Też coś! Pokaże mu zaangażowanie, jakiego od niej oczekiwał. A kiedy już odniesie sukces – bo nigdy nie dopuściłaby do siebie myśli o porażce – być może ojciec spojrzy na nią inaczej, uzna ją za godną podziwu i dojrzałą.
(…)

„Mexican Gothic” Silvia Moreno-Garcia
Tłumaczenie: Ryszard Oślizło
Wydawnictwo: Mova
Liczba stron: 376

Opis: Hipnotyzująca wariacja na temat klasycznej powieści gotyckiej, w której suspens splata się z meksykańskim folklorem i czarem lat pięćdziesiątych XX wieku. Wciągająca powieść grozy wyróżniona GOODREADS CHOICE AWARD 2020. W odpowiedzi na dramatyczny list od kuzynki Noemí porzuca swobodne światowe życie i wyjeżdża na prowincję do miejscowości El Triunfo. To tu, w owianym złą sławą Wysokim Dworze, mieszka Catalina, która odkąd wyszła za mąż za Virgila Doyle’a, stała się cieniem samej siebie. Twierdzi, że słyszy głosy dochodzące ze ścian i widzi martwych ludzi. Za murami Wysokiego Dworu czai się niejeden sekret. Dawne bogactwo uzyskane z górniczego imperium chroniło dotąd Doyle’ów przed wścibskimi spojrzeniami mieszkańców El Triunfo. Jednak gdy Noemí zaczyna kopać głębiej, natrafia na obfite pokłady przemocy i szaleństwa. Zaczyna doświadczać niepokojących wizji i krok po kroku odkrywać przerażającą historię, która, jak się okazuje, sięga kilkuset lat wstecz.

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek