Ukraińska migrantka w Hiszpanii. Przeczytaj fragment powieści „Przemieszczenie” Margaryty Jakowenko

7 lipca 2022

Wydawnictwo ArtRage opublikowało autobiograficzną powieść „Przemieszczenie” Margaryty Jakowenko. Autorka urodziła się w Ukrainie, ale w wieku siedmiu lat przeprowadziła się z rodziną do hiszpańskiej Murcji. Obecnie pracuje jako dziennikarka w gazecie „El País”. „Przemieszczenie” to historia poszukiwania swojej tożsamości, z czym borykają się całe pokolenia migrantów. Opowieść o Darii Kowalenko Petrowej, pochodzącej z Mariupola, a mieszkającej w Hiszpanii bohaterce, to kronika rozpadu miłości w erze sieci społecznościowych, rekonstrukcja historii rodzinnej naznaczonej wojną i wygnaniem oraz świadectwo pokolenia, które żyje w stanie permanentnego kryzysu. Poniżej możecie przeczytać fragment książki.

Jest sobota, mama musi iść do pracy. Nie wykłada już towaru na półki w supermarkecie, teraz ma trzy prace. Od poniedziałku do piątku sprząta po domach, zatrudniona przez agencję sprzątającą. W soboty rano sprząta i szykuje domki letnie dla rosyjskich turystów, którzy przyjeżdżają na wakacje do naszego miasteczka. W soboty po południu i w niedziele pracuje w lodziarni przy plaży. Mama nigdy nie bierze wolnego, bo nikt nie wie, że pracuje w trzech różnych miejscach. Składki odprowadza tylko z jednej. Tej soboty proponuje, żebym poszła z nią do domu, w którym sprząta. Mówi, że to dom w dobrej dzielnicy, z basenem, będę mogła pobawić się z dziećmi. Stresuję się, za dwa tygodnie skończę dwanaście lat i teraz pierwszy raz mam założyć nowe bikini, w którym – jak mi się wydaje – widać, że rosną mi cycki. Przymierzam kostium przed lustrem w łazience i zbliżam do siebie nieistniejące piersi, żeby zrobił się rowek na środku. Bikini jest w kolorowe paski, czerwone, pomarańczowe i zielone, uważam, że jest mi w nim do twarzy. Sądzę, że wyglądam ładnie i dorośle.

Kiedy docieramy do domu, połowy piętrowego bliźniaka z wiklinowymi meblami na tarasie, okazuje się, że spędza tu wakacje nie jedna rodzina, ale dwie. Myślałam, że poznam nowe koleżanki, ale jest tu dwóch chłopców w moim wieku i ośmioletnia dziewczynka, która nie jest dla mnie interesująca, a poza tym mówi nosowym i zbyt wysokim głosem. Chłopcy też mówią dziwnie, z obcą mi intonacją. Okazuje się, że pochodzą z Moskwy; nigdy nie poznałam prawdziwych Rosjan, więc z początku jestem ciekawa, jak im się tam żyje. Kiedy pytam, czy jeżdżą do szkoły metrem, wybuchają śmiechem i mówią, że mają szofera. Pytam, co to jest szofer. Śmieją się jeszcze głośniej.

– Gdzie się nauczyłaś rosyjskiego? – pyta mnie ten ciemnowłosy, kiedy pluskamy się w czwórkę w basenie. Odpowiadam, że w moim domu mówi się po rosyjsku.

– To nawet nie jest rosyjski – komentuje blondyn. Parska śmiechem. Brunet też się śmieje i uderza płaską dłonią w wodę, tak że pryska mi w oczy.

– Masz złą wymowę. Nie chodziłaś do szkoły? – pyta ze śmiechem dziewczynka.

Mówię, że oprócz rosyjskiego znam też hiszpański, a oni nie.

– Przetłumaczysz mi jedno zdanie? – pyta blondyn. Jest przystojniejszy od bruneta, mówi z dużą pewnością siebie. Chcę, żeby mnie polubił, żeby zauważył, jak świetnie leży na mnie nowiutkie bikini, więc mówię, że jasne, mogę mu coś przetłumaczyć. – To jak się mówi po hiszpańsku „jesteś głupia”? – rzuca. Brunet znowu wybucha głośnym śmiechem. Nienawidzę ich. Nie chcę tam być, ale mama jeszcze nie skończyła pracy, więc obracam się i podpływam do drabinki, żeby wyjść z basenu. Oni jeszcze coś za mną krzyczą.

Wycieram się ręcznikiem i wchodzę do domu, żeby poszukać mamy. Jest na górze, myje właśnie wielką łazienkę z jacuzzi. Pytam, czy długo jej jeszcze zejdzie, mówi, że jakieś czterdzieści minut.

– Dobrze się bawisz? – pyta. Odpowiadam twierdząco. W łazience śmierdzi chlorem, zauważam, że mama ma czerwone oczy. Zaczynam kichać, więc każe mi wyjść, wrócić na dół i się bawić. Na schodach spotykam tę wstrętną dziewczynkę. Pyta, czy chcę loda.

– A możemy? – pytam.

– Pewnie, to mój dom – odpowiada.

W kuchni wyciąga dla mnie z zamrażarki migdałowe magnum, a sama bierze truskawkowego rożka. Mam jeszcze nadzieję, że ten dzień się poprawi.

– Nie przejmuj się nimi, to głupole – mówi, oblizując loda, który zaczyna się roztapiać i spływać różowymi strużkami, kapiącymi na brązowe kafelki podłogi.

– Strasznie nakapałaś – mówię. Ona patrzy na małą kałużę i wzrusza ramionami.

– Twoja matka posprząta.

Mówię, że moim zdaniem mama nie powinna tego sprzątać, bo to ona przed chwilą nabrudziła, więc sama powinna wziąć serwetkę i zetrzeć plamę. Dziewczynka przestaje lizać loda i patrzy na mnie dziwnie.

– Pewnie, że twoja matka posprząta, za to jej przecież płacimy.

Złość to po rosyjsku złost′.
(…)

Widzę jakieś światło, ale nie mogę zidentyfikować, skąd się bierze. Jestem na środku betonowych schodów. Są szare i zimne. Wiem, że są zimne, chociaż nie czuję zimna ani ciepła, niczego nie czuję. Orientuję się, że schody unoszą się w powietrzu, nie przylegają do żadnej ściany. Nie ma barierki, której mogłabym się złapać. Wiem, że muszę się po nich wspiąć, tak samo jak wiem, że są zimne, ale nie udaje mi się, bo trzęsą mi się nogi, jestem przerażona, że nie mogę tego zrobić. Kręci mi się w głowie. Strach mnie paraliżuje, a schody zaczynają się ruszać, stopnie oddzielają się od siebie. Tracę równowagę, potykam się i zaczynam spadać w tył, aż uderzam plecami w miękki materac. Obudziłam się. Kawowa plama na suficie jest nadal w tym samym miejscu. Przegniła belka wciąż się trzyma. Tamte schody nie istnieją. Zimne betonowe schody, szare, brudne od kurzu i niedopałków, nie są prawdziwe.

Sprawdzam godzinę na telefonie, jest czwarta po południu. Usnęłam po powrocie z supermarketu, nic jeszcze nie zjadłam. Dostałam wiadomość od Carlosa: „Będę w domu od piątej”. Carlos nadal nazywa „domem” miejsce, które kiedyś było naszym mieszkaniem, mimo że ja już tam nie mieszkam i teraz to już tylko jego dom. Zapomniałam, że umówiliśmy się na dzisiaj. Nie mam ochoty tam iść. Nie chcę się z nim widzieć. Nie dzisiaj. Carlos pisze: „Chcesz zjeść razem kolację?”. Odpisuję, że nie mogę się dziś spotkać. Że boli mnie brzuch. Umówmy się na inny dzień. „Wstaw kartony z książkami do gabinetu, żeby Ci nie przeszkadzały. Dzięki”. Postanawiam zamówić sushi i pierożki gyoza, bo nie czuję się na siłach, żeby podjąć kolejną próbę zrobienia zakupów.

Czytałam kiedyś, że pełna integracja następuje dopiero w chwili, kiedy osoba migrancka zakochuje się w kimś, kto urodził się w kraju docelowym. To kłamstwo. Carlos nie był moim kołem ratunkowym. Nie zdołał wyplenić ze mnie chęci ucieczki. Przez te wszystkie lata ucieczka była dla mnie jedynym stałym elementem życia. Marzenie o powrocie przy pełnej świadomości, że kiedy tam dotrzemy, natychmiast będziemy chcieli znowu wyjechać. Nasz związek rozpadł się nie dlatego, że niewystarczająco się staraliśmy, ale dlatego, że ja zawsze chciałam być gdzie indziej. Carlos nie miał tego problemu. Carlos mówił, że idzie „do domu”, i dokładnie wiedział, o jakim miejscu mówi. Ja przeprowadzałam się szesnaście razy.

Nagle doznaję olśnienia: schody z mojego snu istnieją, znajdują się kilka tysięcy kilometrów od łóżka Celii, na którym teraz leżę. To schody z bloku, w którym mieszkaliśmy z rodzicami, we trójkę na czterdziestu metrach kwadratowych i z jedną sypialnią. Blok zbudowano z betonowych płyt połączonych ciemnym, prawie czarnym spoiwem, pękającym i przepuszczającym wodę, kiedy padał deszcz albo śnieg, tak że przemakała kwiecista tapeta w dużym pokoju. Kwiatki rozpływały się w wielkie plamy i mama ciągle powtarzała: „Na wiosnę zrobimy remont”, a tata wzdychał ciężko, bo wiedział, że do wiosny nie damy rady odłożyć dosyć pieniędzy i wielka plama wciąż będzie rozlewała się na ścianie tuż za telewizorem. Schody z mojego snu są zbudowane z tego samego taniego betonu, z którego wznoszono socjalistyczne sny o potędze. Nawet w moich snach nie ma majestatycznych schodów z białego marmuru. Nawet w snach dobrze wiem, gdzie jest moje miejsce.
(…)

Margaryta Jakowenko „Przemieszczenie”
Tłumaczenie: Agata Ostrowska
Wydawnictwo: ArtRage
Liczba stron: 448

Opis: Historia Darii Kowalenko Petrowej, która urodziła się w 1992 roku w Mariupolu, lecz w dzieciństwie wyemigrowała z rodzicami do Hiszpanii, to opowieść o współczesnej miłości, problemach ekonomicznych, rodzinie naznaczonej emigracją, a zarazem świadectwo pokolenia, które żyje w trwałym kryzysie. To także historia dwóch rozczarowań – Związkiem Radzieckim w XX wieku i społeczeństwem Zachodu w wieku XXI. U Margaryty Jakowenko, hiszpańskiej pisarki ukraińskiego pochodzenia, można odnaleźć ślady prozy Zadie Smith, tekstów Anne Carson czy reportaży Swietłany Aleksijewicz, ale jej debiut wyróżnia przede wszystkim umiejętność wplecenia osobistej historii w złożony społeczno-polityczny krajobraz, a także wyjątkowa narratorka, która potrafi ująć czytelnika zarówno swą delikatnością, jak i siłą.


Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek