Trzymający w napięciu fragment „Ofiary” Pierre?a Lemaitre?a

25 czerwca 2014

Ofiara_fragment
Prezentujemy trzymający w napięciu fragment „Ofiary” autorstwa francuskiego mistrze kryminału i laureata zeszłorocznej Nagrody Goncourtów, Pierre?a Lemaitre?a. Powieść ukazała się na początku czerwca pod patronatem Booklips.pl.

Dla Camille?a właściwa historia zaczyna się od tego pióra. Czy też od faktu, że akurat tego właśnie, a nie innego poranka Anne postanowiła wybrać się do tej właśnie, a nie innej galerii itd. Suma zbiegów okoliczności niezbędnych, by doszło do nieszczęścia, jest wręcz zdumiewająca. Ale nie narzekajmy ? podobnej sumie zbiegów okoliczności Camille zawdzięcza również to, że pewnego dnia spotkał Anne.

Tak więc to pióro ? Camille dobrze je pamięta. Na naboje z atramentem, zupełnie zwyczajne, lecz cieknące. Ciemnoniebieskie i bardzo małe. Anne jest leworęczna, pisząc, układa dłoń w bardzo specyficzny sposób, nie wiadomo, jak to robi, w dodatku stawia bardzo duże litery; wygląda to jak długi ciąg zamaszystych podpisów, a, co dziwne, Anne wybiera zawsze malutkie pióra, przez co widok jej piszącej jest jeszcze bardziej osobliwy.

Anne wyjmuje z torebki rękę ubrudzoną atramentem i od razu z niepokojem myśli o zniszczeniach. Zastanawia się, co robić, po prawej stronie zauważa drewnianą donicę z jakąś rośliną. Stawia torebkę na brzegu donicy i zaczyna wszystko wyjmować.

Jest trochę zdenerwowana, ale szczęśliwie na strachu się kończy. Zresztą znając ją, nie bardzo wiadomo, o co mogłaby się bać, gdyż nie posiada nic. Ani w torebce, ani w życiu. Ubiera się w rzeczy, na które stać każdego. Nie kupiła mieszkania ani samochodu, wszystko, co zarabia, wydaje, nigdy więcej, ale zawsze co do grosza. Nie oszczędza, gdyż jest to obce jej wychowaniu ? ojciec Anne był sklepikarzem. Na krótko przed bankructwem ulotnił się z kasą blisko czterdziestu stowarzyszeń, których był świeżo wybranym skarbnikiem, i słuch o nim zaginął. To zapewne tłumaczy dość powściągliwy stosunek Anne do pieniędzy. Jedyne jej troski finansowe datują się z dziś odległych już czasów, kiedy samotnie wychowywała swoją córkę Agathe.

Pióro od razu wyrzuca do kosza na śmieci, komórkę wsuwa do kieszeni kurtki. Portfel jest poplamiony i też do wyrzucenia, ale dokumentom w środku nic się nie stało. Podszewka torebki jest mokra, ale atrament nie przesiąkł na zewnątrz. Możliwe, że Anne postanawia kupić tego ranka nową torebkę, galeria handlowa to idealne po temu miejsce, ale tego akurat nigdy się nie dowiemy, bo to, co zaraz nastąpi, przekreśli wszelkie jej plany. Na razie wykłada dno torebki chusteczkami higienicznymi. Teraz jedynym jej zmartwieniem są palce poplamione atramentem, i to już obu rąk.

Mogłaby wrócić do kawiarni, lecz perspektywa natknięcia się na kelnera trochę ją zniechęca. Niemniej jednak gotowa jest już to zrobić, kiedy nagle dostrzega przed sobą tabliczkę z napisem ?toaleta?, co w tego typu miejscach nieczęsto się zdarza. Toaleta znajduje się tuż za cukiernią Cardona i sklepem jubilerskim Desfossés.

Od tej chwili akcja nabiera przyspieszenia.

Od toalety dzieli ją trzydzieści metrów, Anne podbiega, otwiera drzwi i staje twarzą w twarz z dwoma mężczyznami.

Mężczyźni dostali się do środka przez wyjście awaryjne od strony ulicy Damiani.

Wystarczyła sekunda? Tak, to głupie, ale taka jest prawda: gdyby Anne weszła pięć sekund później, zdążyliby już naciągnąć kominiarki i wszystko potoczyłoby się inaczej.

Tyle że potoczyło się właśnie tak, a nie inaczej: Anne wchodzi, wszyscy troje zamierają zaskoczeni.
Anne przenosi wzrok z jednego na drugiego, zdumiona ich obecnością, strojem, a zwłaszcza ich czarnymi kombinezonami.

Oraz ich bronią. Strzelbami powtarzalnymi. Nawet na kimś, kto kompletnie nie zna się na broni, robią wrażenie.

Jeden z mężczyzn, ten niższy, wydaje jakiś pomruk, może okrzyk. Anne patrzy, widzi, że faceta zatkało, potem przenosi wzrok na drugiego. Ten jest wyższy, ma bezwzględną, kanciastą twarz. Scena trwa ledwie kilka sekund, cała trójka stoi bez słowa, nieruchomo, wszyscy jednakowo zdziwieni, wzięci z zaskoczenia. Mężczyźni w pośpiechu naciągają kominiarki. Wyższy unosi broń, wykonuje półobrót i niczym człowiek z siekierą w ręku biorący zamach, żeby zrąbać dąb, kolbą strzelby wali Anne prosto w twarz.

Z całej siły.

Dosłownie miażdży jej głowę z gardłowym stęknięciem tenisisty odbijającego piłkę.

Anne leci do tyłu, próbuje się czegoś przytrzymać, ale nie ma czego. Cios był tak nagły i tak gwałtowny, że wydaje jej się, iż mężczyzna odrąbał jej głowę. Odrzuca ją ponad metr do tyłu, czaszką uderza o drzwi i z rozpostartymi ramionami osuwa się na ziemię.

Drewniana kolba rozpłatała jej twarz od szczęki aż po skroń, zmiażdżyła lewą kość policzkową, która pękła jak owoc, rozorała policzek na długości dziesięciu centymetrów, momentalnie trysnęła krew. Na zewnątrz odgłos tego ciosu zabrzmiał jak uderzenie rękawicy bokserskiej o worek treningowy. Ale dla Anne był jak walnięcie młotkiem, i to młotkiem dwudziestocentymetrowej szerokości, cios celnie wymierzony i zadany oburącz.

Drugi mężczyzna ze wściekłą miną podnosi wrzask. Anne słyszy go, ale jak przez mgłę, bo umysł ma w całkowitej rozsypce.

Wyższy, jakby nigdy nic, podchodzi do Anne, przytyka jej lufę do głowy, z suchym trzaskiem odwodzi kurek i już ma nacisnąć spust, kiedy jego wspólnik znowu zaczyna krzyczeć. Teraz jeszcze głośniej. Być może podbiegł, złapał tamtego za ramię. Ogłuszona Anne nie jest w stanie otworzyć oczu, poruszają się tylko jej dłonie, ruchem spazmatycznym i instynktownym otwierają się i zaciskają, jakby chciała schwytać w nie powietrze.

Trzymający broń mężczyzna przerywa w pół gestu, odwraca się, waha; fakt, że strzały z broni palnej to najpewniejszy sposób ściągnięcia glin jeszcze przed rozpoczęciem akcji, każdy profesjonalista to powie. Przez sekundę zdaje się zastanawiać, co teraz, po czym podejmuje decyzję, z powrotem odwraca się do Anne i zaczyna ją kopać. W twarz i w brzuch. Anne próbuje się uchylać, ale gdyby nawet wystarczyło jej siły, i tak nic by to nie dało, bo blokują ją drzwi. Sytuacja bez wyjścia. Z jednej strony drzwi, do których jest przyparta, z drugiej mężczyzna, który stojąc na lewej nodze, z całej siły kopie ją czubkiem buta. Między jedną a drugą serią kopniaków Anne próbuje złapać oddech; facet na moment przerywa i, zapewne rozczarowany brakiem spodziewanego efektu, postanawia uciec się do metody bardziej radykalnej: chwyta lufę strzelby, unosi ją i kolbą zaczyna okładać Anne po głowie. Z całej siły, z impetem.

Jakby usiłował wbić kołek w zamarzniętą ziemię.

Anne zwija się, próbuje się osłaniać, ślizga się w kałuży własnej krwi płynącej obficie, splata dłonie na karku. Pierwszy cios trafia w potylicę. Drugi, staranniej wymierzony, miażdży jej palce.
Brak jest jednomyślności co do zmiany metody, gdyż drugi mężczyzna, ten niższy, podbiega do wspólnika i uwiesiwszy się z krzykiem jego ramienia, uniemożliwia mu dalsze bicie. Skoro tak, facet rezygnuje i wraca do prostszej metody. I znów zaczyna kopać Anne swoim wielkim ciężkim buciorem, takim, jakie noszą wojskowi. Celuje w głowę. Anne wciąż próbuje zasłaniać się ramionami, kopniaki trafiają w jej głowę, w kark, w przedramiona, w plecy, nie wiadomo, ile ich było, lekarze orzekną, że co najmniej osiem, lekarz sądowy będzie raczej zdania, że dziewięć, trudno je zliczyć, padają zewsząd.

W tym momencie Anne traci przytomność.

Mężczyźni uznają sprawę za załatwioną. Ale ciało Anne blokuje dostęp do drzwi prowadzących do galerii handlowej. W niemym porozumieniu obaj się pochylają, niższy chwyta Anne za ramię i ciągnie do siebie, jej głowa uderza i obija się o posadzkę. Kiedy drzwi można wreszcie otworzyć, wypuszcza jej ramię, które opada na ziemię ciężko, acz w pozycji niepozbawionej wdzięku; takie zmysłowe i omdlałe ręce malowano niektórym madonnom. Gdyby Camille uczestniczył w tej końcowej scenie, z pewnością od razu dopatrzyłby się dziwnego podobieństwa opadłej ręki Anne do ręki Zaczadzonej ofiary z obrazu Fernanda Peleza, co fatalnie wpłynęłoby na jego samopoczucie.

I na tym mogłaby się zakończyć ta historia. Historia pechowego spotkania. Ale wyższy z mężczyzn ma inne zdanie. Najwyraźniej on jest szefem i szybko ocenia sytuację.

Co będzie teraz z tą dziewczyną?

Czy ocknie się z omdlenia i podniesie krzyk?

Albo pojawi się w galerii Moniera?

Albo jeszcze gorzej: niepostrzeżenie wydostanie się przez wyjście awaryjne i wezwie pomoc?

Ukryje się w którejś z kabin w toalecie, wyciągnie komórkę i zadzwoni na policję?

Wysuwa więc stopę, żeby przytrzymać otwarte drzwi, pochyla się, chwyta Anne za prawą nogę w kostce i wychodzi z toalety, wlokąc jej ciało po ziemi ze trzydzieści metrów, niczym dziecko ciągnące za sobą zabawkę, z równą łatwością, z równą obojętnością, nie oglądając się na nic.

Ciało Anne obija się, ramieniem zawadza o narożnik toalety, biodrem uderza w ścianę korytarza, głowa przetacza się na boki, trafia to w listwę przypodłogową, to w róg jednej z donic z roślinami ustawionych wzdłuż pasażu. Anne jest już tylko ludzkim łachmanem, workiem, kukłą bez życia, bezwładnym manekinem, który wykrwawia się, zostawiając za sobą szeroką, krzepnącą z minuty na minutę czerwoną smugę; krew szybko zastyga.

Jest jak martwa. Kiedy mężczyzna ją w końcu puszcza, na ziemię opada bezwładne ciało, na które nawet nie patrzy, to już nie jego sprawa. Pewnym, kategorycznym ruchem, wymownie zaświadczającym o determinacji, odwodzi kurek broni.

Mężczyźni wpadają do sklepu jubilerskiego Desfossés, wykrzykując rozkazy. Sklep dopiero co został otwarty. Obserwatora tej sceny ? gdyby się taki znalazł ? uderzyłaby zapewne dysproporcja pomiędzy brutalnością ich poczynań a niewielką liczbą osób znajdujących się w środku. Wyszczekują polecenia pod adresem personelu (to raptem dwie kobiety), natychmiast popierając je ciosami w brzuch, w twarz, wszystko dzieje się bardzo szybko. Słychać brzęk tłuczonego szkła, krzyki, jęki, przerażone dyszenie kobiet.

Nie wiadomo, czy to z powodu szorowania głową przez trzydzieści metrów po ziemi, czy związanych z tym wstrząsów, czy nagłego impulsu życia? ale w tym momencie Anne próbuje odzyskać kontakt z rzeczywistością. Jej umysł niczym oszalały radar rozpaczliwie szuka jakiegoś sensu w całej sytuacji, ale na próżno, wszystko jej się miesza, od ciosów, od tempa, w jakim się wszystko odbywa, jest jak w narkozie. Ogłuszona bólem, niezdolna poruszyć najmniejszym nawet mięśniem.

Ten spektakl z ciałem Anne ciągniętym po ziemi, leżącym w kałuży krwi przed wejściem do jubilera będzie miał jeden pozytywny skutek: spowoduje znaczne przyspieszenie wydarzeń.

W środku obecne są tylko właścicielka oraz praktykantka, szesnastoletnie dziewczę szczupłe jak patyk, które uczesaniem w kok jak u starszej pani próbuje dodać sobie nieco powagi. Ujrzawszy dwóch zamaskowanych i uzbrojonych mężczyzn wpadających do sklepu i zrozumiawszy, że to napad rabunkowy, rozdziawia usta jak ryba, zahipnotyzowana, pogodzona z losem, bierna niczym ofiara gotowa na rzeź. Nogi się pod nią uginają, musi przytrzymać się lady. Nim kolana do reszty odmówią jej posłuszeństwa, obrywa lufą na odlew w twarz i miękko osuwa się na ziemię, opada jak suflet. Resztę czasu spędzi w tej pozycji, z ramionami splecionymi nad głową, jakby spodziewała się lawiny kamieni, licząc uderzenia własnego serca.

Na widok bezwładnego ciała Anne w spódnicy podkasanej do pasa, wleczonego za nogę po ziemi i zostawiającego za sobą szeroką smugę krwi, właścicielce sklepu jubilerskiego odbiera mowę. Próbuje coś powiedzieć, lecz słowa grzęzną jej w gardle. Wyższy z mężczyzn stanął w drzwiach sklepu i obserwuje najbliższe otoczenie, niższy podbiegł do niej z wyciągniętą bronią, brutalnie wpakował jej lufę w brzuch na wysokości przepony. Mało nie zwymiotowała. Mężczyzna nic nie mówi, nie musi, bo ona już trzyma w ręku automatycznego pilota. Niezbornym ruchem wyłącza alarm, szuka kluczy do witryn wystawowych, ale nie ma przy sobie wszystkich, musi iść na zaplecze sklepu i wtedy, robiąc pierwszy krok, stwierdza, że się posiusiała. Drżącą dłonią podaje napastnikowi komplet kluczy, szepcząc ? do czego nie przyzna się w żadnym z późniejszych zeznań: ?Proszę, niech mnie pan nie zabija??. Oddałaby wszystko za dwadzieścia sekund życia. Przez nikogo niezmuszana, kładzie się na ziemi, splata dłonie na karku, a potem słychać już tylko jej gorączkowy szept: modli się.

Zważywszy na brutalność napastników, należałoby zapytać, czy modlitwy, choćby i najżarliwsze, są w tym momencie praktycznym rozwiązaniem. Nieważne, w czasie jej modłów tamci nie próżnują, otwierają kolejne witryny i wrzucają ich zawartość do wielkich brezentowych worków.

Napad jest świetnie zorganizowany, trwa niespełna cztery minuty. Pora została dobrze wybrana, dostanie się do pasażu przez toalety było przemyślanym posunięciem, role rozdzielono profesjonalnie: jeden z mężczyzn kosi towar z wystawy, drugi, twardy i zdecydowany, stoi pod drzwiami, mając z jednej strony oko na sklep, z drugiej na galerię.

Zainstalowana wewnątrz sklepu kamera wideo pokaże, jak pierwszy z napastników otwiera witryny i szuflady i zgarnia ich zawartość. Zasięg drugiej kamery obejmuje wejście do sklepu oraz niewielki fragment galerii handlowej. Na tym właśnie nagraniu widać leżącą w pasażu Anne.

Ale od tego momentu organizacja napadu zaczyna szwankować. Od chwili, kiedy na nagraniu widać, że Anne się porusza. Prawie niedostrzegalnie, to nie tyle ruch, ile bezwiedny odruch. Camille w pierwszej chwili zawahał się, nie był pewny, czy mu się nie przywidziało, ale tak, na pewno, Anne się rusza? Bardzo powoli obraca głowę w prawo, w lewo. Camille zna ten gest, czasami w ciągu dnia, chcąc się odprężyć, Anne porusza mięśniami szyi i karku, nazywa je ?mostkowo-sutkowatymi?, nawet nie wiedział, że coś takiego istnieje. Oczywiście tym razem w jej geście nie ma nic z miarowości ani spokoju ćwiczenia relaksacyjnego. Anne leży na boku, prawą nogę ma zgiętą, kolanem dotyka piersi, lewa jest wyciągnięta, tors ma skręcony, wygląda, jakby chciała przetoczyć się na drugi bok, spod wysoko podkasanej spódnicy widać białe majtki. Twarz ma całą we krwi.

Ona nie leży, rzucono ją tam.

Na początku napadu stojący w pobliżu na czatach mężczyzna rzucił kilka szybkich spojrzeń w jej stronę, ale ponieważ już się nie poruszała, skupił całą uwagę na obserwacji najbliższej okolicy. Kobieta przestała go obchodzić, stoi tyłem do niej i nawet nie zauważa, że strużka jej krwi dotarła do jego prawego obcasa.

Anne z trudem przytomnieje, próbuje pojąć, co się wokół niej dzieje. W chwili gdy unosi głowę, kamera na moment rejestruje jej twarz. Przejmujący widok.

Ujrzawszy to, Camille przeżywa taki wstrząs, że nie trafia w klawiaturę, dopiero przy drugiej próbie zatrzymuje i cofa nagranie: prawie jej nie poznaje. Ta twarz zalana krwią, obrzmiała, o pustym zagubionym spojrzeniu, wydaje się dwa razy większa i pozbawiona rysów, nie ma nic wspólnego z Anne, z jej świetlistą karnacją, z jej śmiejącymi się oczami.

Camille zaciska palce na brzegu stołu i momentalnie zbiera mu się na płacz, bo Anne leży na wprost obiektywu, zwrócona w jego stronę, jakby chciała mu coś powiedzieć, jakby prosiła go o pomoc, to właśnie od razu podpowiada mu wyobraźnia, a to bardzo niebezpieczne podejście. Wyobraźmy sobie kogoś bliskiego, kogoś, kto liczy na naszą opiekę, wyobraźmy sobie, że ten ktoś cierpi, jest umierający, a obleją nas zimne poty. Ale rozszerzając perspektywę, wyobraźmy sobie, że ta osoba przyzywa nas na pomoc w chwili, gdy nie potrafi opanować strachu, a zapragniemy umrzeć. W takiej właśnie sytuacji jest Camille; tkwi przed ekranem w poczuciu absolutnej bezsilności, nie może zrobić nic innego, jak tylko wpatrywać się w te obrazy, kiedy dawno już jest po wszystkim?

To nie do zniesienia, naprawdę nie do zniesienia.

Dziesiątki razy będzie przeglądał te nagrania.

Anne natomiast zachowa się tak, jakby nic wokół niej nie istniało. Nawet gdyby napastnik stanął nad nią i ponownie przyłożył jej lufę do karku, zrobiłaby to samo. Powoduje nią niesamowity instynkt samozachowawczy, choć gdy się spojrzy na to z drugiej strony, przypomina to raczej samobójstwo: w tym położeniu, w odległości niespełna dwóch metrów od uzbrojonego mężczyzny, który kilka minut wcześniej pokazał, że gotów jest bez zmrużenia oka wpakować jej kulę w głowę, Anne szykuje się, by zrobić coś, co nikomu innemu nie przyszłoby na myśl. Będzie próbowała się podnieść. Nie bacząc na konsekwencje. Będzie próbowała uciec. Anne jest kobietą z charakterem, ale żeby z gołymi rękami stawić czoło obrzynowi Mossberga?

To, co zaraz nastąpi ? konfrontacja dwóch przeciwstawnych energii ? jest niemal automatycznym wynikiem tej sytuacji. Któraś z nich będzie musiała zwyciężyć. Nie ma innego wyjścia. Sęk w tym, że jedna z tych sił dysponuje wsparciem kalibru 12. A to bezsprzecznie pomaga w zyskaniu przewagi. Lecz Anne nie jest w stanie ocenić układu sił, trzeźwo obliczyć swoich szans, zachowuje się tak, jakby była sama. Zebrawszy w sobie resztkę energii ? a na taśmie widać, że ma jej naprawdę niewiele ? unosi nogę, mozolnie podpiera się rękami, jej dłonie ślizgają się w kałuży krwi, już ma z powrotem paść jak długa, ale znowu próbuje, powolność, z jaką usiłuje się podnieść, nadaje tej scenie aurę nierzeczywistości. Jest straszliwie ociężała, odrętwiała, niemal słychać, jak dyszy, chciałoby się pospieszyć jej z pomocą, podźwignąć ją, pomóc jej wstać.

Chociaż Camille wolałby raczej ją błagać, żeby nic nie robiła. Bo nawet gdyby facet odwrócił się dopiero po upływie minuty, Anne w tym stanie oszołomienia, otępienia, w jakim się znajduje, nie zdążyłaby przebiec trzech metrów, a już pierwszy strzał skosiłby ją wpół. Ale Camille siedzi przed ekranem kilka godzin po fakcie i to, co sobie teraz myśli, nie ma żadnego znaczenia, jest już za późno.

Postępowaniem Anne nie kieruje żadna myśl; to decyzja w stanie czystym, decyzja, której obca jest wszelka logika. Na wideo wyraźnie to widać; jedyną przyczyną jej determinacji jest chęć przeżycia. Można powiedzieć, że to nie kobieta trzymana na muszce strzelby, lecz pijaczka po zakończonej imprezie: chce zabrać swoją torebkę ? której od początku nie wypuściła z ręki, a która ocieka jej krwią ? chwiejnym krokiem dobrnąć do wyjścia i wrócić do domu. Przysiąc by można, że jej głównym wrogiem nie jest broń kalibru 12, tylko własne zamroczenie.

Nie zastanawia się ani chwili, z wielkim trudem wstaje. Udaje jej się stanąć na nogach, spod wciąż podkasanej spódnicy widać całą nogę aż po pachwinę? Jeszcze nawet nie wstała, a już zaczyna uciekać.

Odtąd wszystko potoczy się na opak, wszystko jest jednym ciągiem błędów, przypadków i potknięć. Tak jakby Bóg, którego sytuacja przerosła, sam już nie wiedział, co robić, więc aktorzy zaczynają improwizować, co siłą rzeczy jest fatalne?

OfiaraPierre Lemaitre „Ofiara”
Tłumaczenie: Joanna Polachowska
Wydawnictwo: Muza SA
Liczba stron: 352

Opis: Nowa książka francuskiego mistrza kryminału, autora, który nie lubi happy endów i pisze tylko takie książki, które chciałby sfilmować Alfred Hitchcock. Mierzący zaledwie 145 cm wzrostu paryski komisarz Camille Verhoeven jest diabelnie inteligentny, odważny i bezkompromisowy. Cztery lata po tragicznej śmierci żony w życiu komisarza niespodziewanie pojawia się nowa kobieta i nowa miłość. Niestety, wkrótce zostaje brutalnie pobita, gdy przypadkowo staje się świadkiem napadu rabunkowego. By móc samodzielnie prowadzić śledztwo, Verhoeven używa podstępu, łamiąc przy tym wszelkie zasady, za co grozi mu komisja dyscyplinarna i usunięcie z policji. Choć ofiara rozpoznaje sprawców, ich ujęcie wcale nie jest proste. Komisarz ze zdziwieniem odkrywa, że wskazani przestępcy nie są faktycznymi sprawcami, a sama ofiara nie jest osobą, za którą się podaje. Dlaczego kobieta pojawiła się w życiu komisarza? Jaką rolę odegrała w całej sprawie? (więcej o książce)

Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek