„Skrzypek na dachu” spotyka braci Coen. Przeczytaj fragment powieści „Córka rzeźnika” Yaniva Iczkovitsa

29 listopada 2021

Opublikowana przez Wydawnictwo Poznańskie „Córka rzeźnika” Yaniva Iczkovitsa to pikarejska powieść rozgrywająca się w ostatnich latach Imperium Rosyjskiego. W strefie osiedlenia żydowscy mężczyźni porzucają rodziny, szukając szczęścia w Ameryce, czy chociażby uciekając do Odessy. Kiedy matka dwojga dzieci po zniknięciu męża rzuca się do rzeki, jej siostra Fanny stwierdza, że znajdzie tego nicponia. Uzbrojona w rzeźniczy nóż wyrusza w podróż. W „Córce rzeźnika” rodzinny dramat przeradza się w komedię omyłek, która postawi armię carską przeciwko tajnej policji rosyjskiej i zagrozi samym fundamentom Imperium Rosyjskiego. Poniżej możecie przeczytać początek książki.

1

Z gazety „Ha-Magid”, numer 6, czwartek, drugi dzień miesiąca adar 5654 roku (8 lutego 1894):

ROZPACZ NIESZCZĘSNEJ KOBIETY

Błagam szanownych czytelników o współczucie dla mnie, kobiety samotnej i nieszczęśliwej, którą mąż zostawił z trójką zdrowych dzieci w święto Pesach, zaledwie pięć lat po ślubie. Gdy szedł do Pińska, żeby zarobić na chleb dla naszej rodziny, posłał po mnie i podążałam za nim aż do święta Sukot. A teraz zniknął bez śladu. Powiedziano mi, że widziano go w hotelu w Mińsku, a następnie w wagonie kolejowym jadącym do Kijowa, podczas gdy ja zostałam sama, rozgoryczona i nękana kłopotami, w wielkiej biedzie, i nie ma nikogo, kto mógłby mnie ocalić. Dlatego też, Szanowni Czytelnicy, może ktoś z Państwa wie, gdzie znajduje się mój mąż? Zmiłujcie się nade mną i przynajmniej uzyskajcie od niego prawidłowo podpisany list rozwodowy. Jestem gotowa przekazać do stu pięćdziesięciu rubli temu, kto uwolni mnie od jarzma mojego męża. Oto jego opis: nazywa się Meir-Jankiel Hirsz, z miasta Drohiczyn, ma teraz dwadzieścia cztery lata, jest średniego wzrostu, włosy ma brązowe i kręcone, jasną brodę i zielone oczy, jego matka i brat mieszkają w Uzlanach. Ja nazywam się Ester Hirsz, córka Szloma Wajzelfisza, błogosławionej pamięci.

2

Biedna kobieta z tej Ester Hirsz, myśli leżąca na plecach Minda Szpajzman i chowa pod materac pognieciony wycinek ze starego wydania „Ha-Magid”. Ma trójkę zdrowych piskląt? Sama tak powiedziała. Sto i pięćdziesiąt rubli w kieszeni? Co najmniej! Więc po co się tak spieszyć i publikować ogłoszenie w gazecie? Po co podawać publicznie nazwisko swoje i swojej rodziny? Za takie pieniądze można zatrudnić spośród gojów jakiegoś detektywa, nieustraszonego brutala, który będzie ścigał jej Meira-Jankiela i nie da mu chwili spokoju, nawet we śnie, wybije mu wszystkie zęby poza jednym, żeby nie zapomniał, jakiego bólu mogą przysporzyć.

Minda ponownie wyciąga wycinek, ostrożnie, żeby nie poruszyć ramieniem, na którym śpi jej syn Jankele, i delikatnie kręci głową, żeby rozluźnić szyję, w którą jej córka Mirl dźga łokciem. Z pokoju obok dobiegają ciężkie oddechy jej teściów, niech żyją jak najdłużej. Minda wie, że wkrótce będzie musiała wstać, napalić w piecu, ubrać na wpół śpiące dzieci i podać im w blaszanej misce trochę mleka z orkiszowymi płatkami. Zapewne będą narzekać na zleżały smak, więc poprosi Ruchlę, teściową, o łyżeczkę cukru, jedną dla nich obojga. A Ruchla podniesie na nią swoją pomarszczoną twarz i powie z przyganą: „Żadnego cukru! Nit! Koniec świętowania!”, lecz po kilku chwilach westchnie z rezygnacją. Każdego ranka ta jedna łyżeczka cukru podawana jest z taką samą niechęcią.

Ale co takiego jest w tej informacji o stracie, która dotknęła biedną Ester Hirsz, że Minda już od dwóch tygodni ciągle ją sprawdza i w kółko czyta?

Mimo że trudno jej to przyznać, to ogłoszenie sprawia jej przyjemność, tak jak i dwa poprzednie, w innym numerze „Ha-Magid” – pierwsze nosiło tytuł „Wołanie o pomoc!”, a drugie „Wielka prośba!!!” – a także kilkanaście podobnych zawiadomień pojawiających się codziennie z każdego zakątka strefy osiedlenia. Porzucone kobiety, kobiety pozostające w małżeństwie bez mężów – aguny, nieszczęsne kobiety, pechowe kobiety; kobiety zwodzone przez mężów fałszywymi obietnicami i iluzjami: jeden pojechał do Ameryki, di goldene medine, obiecując sprowadzić rodzinę do Nowego Jorku, inny popłynął do Palestyny, żeby spalić się na słońcu; mąż obiecuje żonie, że jedzie do miasta, żeby nauczyć się zawodu, a zakochuje się w intelektualnych kręgach Odessy; ojciec przysięga córkom, że wróci z pokaźnym posagiem, a nagle okazuje się, że całuje mezuzy kijowskich burdeli. Minda wie, że tylko głupcy znajdują pocieszenie w świadomości, że inni też cierpią z takich samych powodów jak oni, a jednak ogarnia ją zadowolenie, przezwyciężające wszelkie poczucie kobiecej solidarności. Nie jest taka jak one i nigdy nie będzie. Nie chce zamieścić ogłoszenia, ani skarżyć się przywódcom społeczności, ani też rozpowszechniać opisu Cwiego-Meira Szpajzmana, człowieka, który zniszczył jej świat. Nie i nie.

Kończyny bolą ją, nawet gdy odpoczywa, jakby sen wymagał zbyt wiele wysiłku. Kwaśny zapach potu wydobywa się z pokoju teściów, niech żyją w zdrowiu. Nawet smród rodziców męża jest powodem, by dziękować Błogosławionemu i Świętemu. To prawda, że ich dom jest biedny: stara, rozklekotana, czarna buda, zbudowana z próchniejącego drewna, z dwoma małymi pokojami i kuchnią. Ale ma uszczelnione ściany i glinianą podłogę, dach pokryty gontami i okna o grubych szybach. Czasami niewielka przestrzeń do życia jest zaletą, zwłaszcza gdy kuchenny piec ma ogrzewać cały dom. To prawda, że nigdy nie podaje się tu kurczaka, a szabatowe kotlety rybne zawierają niewielką ilość ryby, za to dużo cebuli. Ale na obiad zawsze jest barszcz z żytnim chlebem, a sobotni czulent bez kawałka mięsa też nie jest najgorszy.

Szpajzmanowie z łatwością mogliby odwrócić się od Mindy, w końcu swojego syna, Cwiego-Meira, też nie znosili. Gdy był młody, wysłali go do sławnej jesziwy w Wołożynie z nadzieją, że zostanie jednym z najlepszych uczniów i przysporzy im dumy. Ale po roku usłyszeli, że ich syn publicznie oświadczył, iż wszyscy tamtejsi rabini są hipokrytami i sam Gaon z Wilna by się za nich wstydził. „Banda próżniaków – mówił o nich – nieuczciwi intryganci udający mędrców”. Dlatego też Cwi-Meir opuścił Wołożyn, oznajmiwszy, że woli prowadzić obnośną sprzedaż niż zostać uczonym w Torze, jeśli bycie uczonym wiąże się z intryganctwem, chciwością i zaślepieniem.

I tak, z własnego wyboru, Cwi-Meir został handlarzem, ale nawet wtedy znajdował powody, by obwiniać wszystkich poza sobą samym i narzekać. Miał osobliwy zwyczaj: stawał ze swoim wozem na targu, lecz nie namawiał przechodniów do kupna swoich towarów. Ktoś mógłby sobie pomyśleć: „Jeśli on nie zachowuje się jak sprzedawca, czemu ja miałbym zachowywać się jak klient?”, i pójść dalej. Cwi-Meir stał na targu niczym rabin i myślał, że ludzie będą tłumnie przychodzić do jego wozu, tak jak przychodzą w szabat do synagogi. Jednakże „wyznawcy” myśleli inaczej, więc Szpajzmanowie byli jedną z najbiedniejszych rodzin w Motolu. Zanim odszedł, sięgnęli dna. Zamiast świec palili olej i jedli żytni chleb z nieobranymi kartoflami. Za każdym razem, kiedy Minda próbowała przemówić mężowi do rozsądku i poradzić mu w kwestiach związanych z jego pracą, mówił jej: „Kiedy kura zaczyna piać jak kogut, należy zaprowadzić ją do rzeźni”. Co oznaczało: Nie wtrącaj się, Pan nas ochroni, nie ma o czym więcej mówić.

Dzieci przywierają do Mindy na pojedynczym łóżku i utrudniają jej oddychanie. Leży nieruchomo jak kamień, żeby ich nie obudzić, a jej dusza krzyczy: „A co ze mną i z tymi dziećmi?”. I natychmiast ma wyrzuty sumienia – Niech Bóg strzeże! Jej pisklęta! Niech złe oko ich nie dosięgnie! – modli się do Władcy całego świata, żeby pozostawił jej tylko ciało, by mogła utrzymać swoje dzieci i zapewnić im miejsce do złożenia głowy, i żeby zabrał od niej te heretyckie myśli, wypełniające ją i wzbierające niczym rzeka Jasiołda, która co roku, na wiosnę, podnosi się i zalewa ziemie Polesia, zmieniając je w czarne mokradła.

U bram nowego dnia czai się na nią i jej dzieci kolejny nieszczęsny poranek. Jankele pójdzie do chederu, a Mirl pomoże jej w sprzątaniu domu rodziny Goldszmitów przy ulicy Targowej, gdzie mieszkają bogacze Motolu. Razem będą szorować kafelki na podłodze wspaniałego, murowanego domu i kolejny raz zachwycać się perłowym naszyjnikiem pani Goldszmit, wartym trzy tysiące rubli, tyle co całe życie tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Stamtąd pójdą „prowadzić” dom rodziny Tabaksmanów, a potem przejdą do gospody, może tam też potrzebują kogoś do pomocy, a może Israel Tajt, właściciel, podaruje jej stare wydanie „Ha-Magid”, którego nikt już nie chce czytać.

Ścierki i szmaty, druciaki i wiadra, podłogi i piece, cynowe misy i umywalki. I tak ich paznokcie zdzierają czas, jeden dom za drugim, a zapach środków do czyszczenia przywiera do skóry i duszy. Dzień się kończy z zachodem słońca, aby mogła zebrać siły przed kolejnym. Cykl zamyka się, nim jeszcze się otworzył, a wody Jasiołdy występują z brzegów.

3

Raz w tygodniu młodsza siostra Mindy, Fania Kajzman, przyjeżdża ze wsi Upirów, położonej siedem wiorst od Motolu, i zastępuje Mirl w pracach porządkowych, żeby siostrzenica mogła wziąć udział w lekcjach hebrajskiego i rachunków z jej córkami. Praca sprzątaczki jest upokarzająca, tym bardziej dla żony i matki, i Mindę przepełnia poczucie winy za wciąganie siostry od lat w to uwłaczające zajęcie, którym sama musi się zajmować, by uniknąć głodu. A ponieważ nie wie, jak podziękować Fani, zachowuje się wobec niej niegodziwie. Wszystko, co Fania robi lub mówi, spotyka się z naganą Mindy: tak się nie sprząta, dlaczego zapomniałaś wypolerować okiennej ramy, nie można zużywać tyle mydła, żeby nie zmarnować na nie całej pensji.

Minda wie, że jej siostra nie potrzebuje tych marnych groszy, które dostaje za sprzątanie. Kiedyś widziała, jak Fania wkłada zarobione przez siebie pieniądze do kieszeni Mirl. Minda udała, że tego nie widzi, ale narosła w niej złość. Jak śmiała? Przyjeżdża taka jiszuwnice, wiejska Żydówka, zadziera nosa, oddaje przysługi tylko po to, żeby pokazać, że jest od nich lepsza? A co powiedzą o niej, o Mindzie, że pożycza pieniądze od młodszej siostry? Boże broń!

Już i tak Fania posunęła się za daleko, gdy niecałe dwa miesiące po odejściu Cwiego-Meira zaproponowała starszej siostrze, aby ta zamieszkała z nią na wsi: „Dzieci ucieszą się z bycia razem, siostro, a i nam będzie miło”. Urażona Minda odpowiedziała, że życie na wsi absolutnie nie jest dla niej, nie mówiąc już o Jankelem i Mirl, i wymruczała pod nosem słowo wajt, oznaczające coś odległego, dalekiego, a wręcz oddzielonego.

Fania milczała, ale Minda miała poczucie, że siostra dobrze wie, o co jej chodziło. Jacy Żydzi mieszkają teraz na wsiach? Tylko szaleńcy lub samotnicy. Odkąd to, co dobre dla większości Żydów, im nie wystarcza? Co złego jest w takim miejscu jak Motol, w porządnym mieście z synagogą i cmentarzem, łaźnią oraz mykwą? Czego chcą między gojami, pośrodku pól i bagien? Kto obroni ich dom przed atakami antysemickich zbirów?

Wajt – powiedziała znowu Minda, a Fania udawała, że nie słyszy, więc Minda dodała: – Czasami nie rozumiem Natana Berla. Czemu naciska na mieszkanie na wsi?

Wspomnienie Natana Berla w rozmowie było poważnym błędem, niepotrzebnym szarpnięciem już i tak przeciążonej liny. Fania popatrzyła na nią zimnym, pozbawionym wyrazu spojrzeniem kobiety zdolnej do ścięcia siostrze głowy bez mrugnięcia okiem. Przez chwilę Minda była tak wystraszona, że musiała sprawdzić, czy ręce Fani są na swoim miejscu, a nie zaciskają się na nożu. Minda wiedziała, że pod sukienką siostra ukrywa nóż, otrzymany w dzieciństwie od ojca, który sam je wychowywał po tym, jak ich matka została pilnie wezwana do Najwyższego.

– Natan Berl wie, co robi – stwierdziła Fania i umilkła.

Minda nigdy nie mogła zrozumieć sziduchu* swojej siostry, nie mówiąc już o jego powodzeniu. Natan Berl Kajzman był zwalistym mężczyzną, bliższym Goliatowi niż Dawidowi, którego milczenie uznawane było za oznakę mądrości przez jego bliskich, a za słabość umysłu przez mu dalekich. Był opalony niczym goj, a ciało miał napuchnięte jak pijak; czarne, kędzierzawe włosy rozchodziły się od karku, gęstniały na ramionach i skręcały się na palcach. Natan Berl wstawał codziennie o świcie, żeby zająć się kozami i owcami, a z ich mleka robił sery sławne w całym regionie. Gdy Minda i Cwi-Meir odwiedzali ich na wsi, nie mogli się doczekać chwili, gdy Natan Berl wyniesie trójkątną drewnianą tacę z kawałkami serów, rozpływających się w ustach i osłabiających umysł. Żółte, zielone i niebieskie, gorzkie i pikantne, tłuste i fermentowane, zbyt smakowite, by pochodziły z tego świata, za dobre dla żydowskiego podniebienia.

Minda nie ma odwagi powiedzieć Fani o plotkach, jakie można o nich usłyszeć. W szabaty i święta Kajzmanowie przyjeżdżają do synagogi w Motolu, bez względu na śnieg i mróz, i mimo że są chłodno przyjmowani przez społeczność, zawsze pytają o zdrowie znajomych i rozdają uśmiechy. Lecz plotki wciąż krążą. O tym, że przyjaźnią się z gojami, i to nie tylko ze względów handlowych, ale że przychodzą do nich z dziećmi, cieszą się swoim towarzystwem przy winie i serach, rozmawiają w mieszaninie jidysz, polskiego i rosyjskiego. Mówi się, że ich dom zbudowano z cegieł i pokryto deskami tylko po to, żeby nie wywoływać zazdrości. Mówi się, że Kajzmanom pieniądze wychodzą z uszu. Mówi się, że na podwórzu urządzili pomieszczenie do załatwiania potrzeb, z pięcioma otworami wentylacyjnymi i beczką wpuszczoną w ziemię, którą wyciągają raz w roku, a jej zawartością nawożą ogródek warzywny. Mówi się, że Fania już nauczyła się miejscowego języka i mówi płynnie po polsku oraz rosyjsku, a jej mąż, powiadają, nie zna ani słowa po hebrajsku: w bożnicy kołysze się jak łodyga pszenicy na wietrze, prawdziwy golem. Mówi się, że…

Minda stawia czoła tym nikczemnym opowieściom, niczym mur odgradza od nich młodszą siostrę: jak żydowska dusza miałaby się łączyć z duszą goja? Ale tak właśnie mówią ludzie w społeczności: Kajzmanowie mają podwójną lojalność, są prawdziwymi kameleonami. A gdyby mieszkali w Berlinie lub Mińsku, już dawno podążaliby za potomkami Mendelssohna i przeszli na chrześcijaństwo.

Minda wie, że czasami to, co mówią, jest ważniejsze od tego, co dzieje się naprawdę, więc grzecznie odrzuciła zaproszenie Fani do zamieszkania z nią na wsi.

– Cwi-Meir – powiedziała młodszej siostrze z pełnym przekonaniem – wróci do domu. Znasz go dobrze. Zadowoli go tylko to, co najlepsze. Nawet jeśli jest skazany na bycie kupcem, a nie uczonym, to naturalne, że chce rozszerzyć swoją działalność. Co by powiedział, gdyby usłyszał, że jego dzieci wyprowadziły się na wieś i zostały jiszuwnikes?

Dziwnie przyjemne uczucie rozchodziło się po ciele Mindy, gdy wyrażała swoje zaufanie do męża. I nawet teraz dziesięć miesięcy nieobecności Cwiego-Meira nie wydaje się tak długim czasem, czytała już w „Ha-Magid” o agunach, które czekały ponad pięć lat i straciły już wszelką nadzieję, gdy w końcu, bez żadnego ostrzeżenia, ich mężowie wrócili do domu.

A dzisiaj – co za doskonałe wyczucie czasu – Mindę czeka niespodzianka. Pochłonięta zgiełkiem dnia codziennego zapomniała, że jest piętnasty dzień miesiąca siwan roku 5654. Tego ranka skończy dwudziestą szóstą wiosnę, a za jej plecami siostra i córka naradziły się, jak świętować ten dzień. Dzisiaj Fania zastępuje nie Mirl, ale Mindę, tak by starsza siostra miała wolny dzień i mogła robić to, na co ma ochotę. Pomyślały już o wszystkim, te dwie intrygantki, a Opatrzność też współpracowała i zapewniła piękną pogodę. Po pracy jej siostra i córka pójdą na targ i kupią smakołyki, a wieczorem przygotują królewską ucztę. Uzyskały nawet obietnicę rabina Mojszego-Lejzera Halperina, że udzieli błogosławieństwa. W międzyczasie Minda może odpoczywać w domu, a nawet, jeśli zechce, zostawić gwar i zgiełk miasta i przejść się do lasu za rzeką. Rabin Mojsze-Lejzer Halperin kazał jej przekazać, że urodziny są okazją do ponownych narodzin.

Minda jest nieco wystraszona kwestią ponownych narodzin. Wątpliwości zalęgły się w jej głowie: jak można odpoczywać, gdy one pracują tak ciężko? I dlaczego Błogosławiony stworzył niebo i ziemię w sześć dni, a nie w siedem? Przecież ma już jeden dzień na odpoczynek w tygodniu. Ale Fania i Mirl są przygotowane i odpierają każdy argument: „Szabat jest królową, świętym dniem, a urodziny są uroczystością świecką”.

– Po co mam świętować urodziny, jakby to było jakieś osiągnięcie? A co, jeśli zgubię się w lesie? – oponuje Minda.

– Cudowne powietrze! Jagody! Jeżyny! Czarne porzeczki! Wyjdź i naciesz się trochę tym światem.

– Tym światem? Ten świat jest… – Minda chce powiedzieć „okropny”, „przeklęty”, lecz zaczyna się jąkać przed córką. – A poza tym – dodaje – nawet nie wiem, jak przejść przez rzekę.

Fania i Mirl chichoczą.

– Wiedziałyśmy, że będziesz wymyślać przeszkody. Przemyślałyśmy wszystko i rozmawiałyśmy już z Żiżkiem.

Minda jest zaskoczona.

– W jednej łodzi z tym łajdakiem gojem?

– Żiżek nie jest gojem.

Ale Minda się upiera.

– Biedny Żiżek sam nie wie, kim jest, niech Pan ma go w swojej opiece.

Fania i Mirl naśmiewają się z niej.

– W oczach Mindy wszyscy są biedni i nieszczęśni.

Minda patrzy na siostrę krzywo i odwraca się, żeby zbesztać córkę.

– A co z lekcjami?

Oczy Mirl wypełniają się łzami, a Fania szepcze Mindzie do ucha: „Pozwól jej, siostro, to był jej pomysł. Skończymy lekcje później, dopilnuję tego”. A Minda irytuje się, że gdy Fania zwraca się do niej, nazywa ją „siostrą”, jakby to nie było oczywiste i za każdym razem wymagało podkreślenia. Tak czy owak, zdaje sobie sprawę, że obie przyparły ją do muru i że powinna świętować już nie dla siebie, lecz dla nich. Sprawa jest załatwiona.
(…)
_
Przypis:
*Sziduch – swaty, bardzo stara i niezwykle poważna w ortodoksyjnych kręgach żydowskich tradycja.

Yaniv Iczkovits „Córka rzeźnika”
Tłumaczenie: Anna Halbersztat
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Liczba stron: 528

Opis: Obsypana nagrodami – w tym prestiżowymi Wingate Literary Prize, Agnon Prize oraz Ramat Gan Prize – pikarejska powieść o kobiecie, która uzbrojona w rzeźniczy nóż, wyrusza w niebezpieczną podróż, by przywrócić spokój swojej rodzinie. Fania Kajzman – oddana żona i matka pięciorga dzieci – szokuje mieszkańców Motolu i sąsiednich wsi, gdy w środku nocy opuszcza swój dom i rozpływa się w mroku. Wprawdzie mężczyźni znikają w tej okolicy od wielu lat, ale żeby żona i matka? Czy ma to coś wspólnego z zaginionym szwagrem Fani, który zostawił jej siostrę już niemal rok temu i uciekł do Mińska? A może Fania dała się uwieść tajemniczemu Żiżkowi Breszowowi, który również zniknął tej samej nocy? Z pewnością ta ucieczka nie ma związku z osobliwym morderstwem na skraju drogi prowadzącej do miasteczka Telechany. Bynajmniej nie może tutaj chodzić o Fanię Kajzman, choć przecież mieszkańcy Motolu od lat nazywają kobietę a wilde chaje, dziką bestią… To by jednak było aż nazbyt niesamowite. Prawda?

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek