Skacowany producent muzyczny trafia w kościele na Śpiewające Rodzeństwo Thorsen – pierwszy rozdział „Pieśni harfy” Leviego Henriksena

21 marca 2016

piesn-harfy-fragment
Nakładem wydawnictwa Smak Słowa ukazała się kolejna po „Śnieg przykryje śnieg” powieść norweskiego pisarza i muzyka Leviego Henriksena. Tym razem autor nie serwuje nam klimatycznego thrillera psychologicznego, lecz słodko-gorzką powieść o biznesie muzycznym, miłości i Bogu, przyjaźni, zdradzie i utraconej nadziejach. Poniżej możecie przeczytać pierwszy rozdział książki w tłumaczeniu Mileny Skoczko.

Rozdział 1

Pierwszy raz zobaczyłem rodzeństwo Thorsen w kościele w Kongsvinger. Przyjechałem do miasta, ponieważ miałem zostać ojcem chrzestnym. Tamten niedzielny poranek był jak uderzenie obuchem w głowę. Wyjątkowo bolesne uderzenie, nawiasem mówiąc. Poprzedni wieczór zakończył się totalną klapą. Zespół lokalnych muzyków, którzy według ojca dziecka przystępującego dzień później do chrztu zrobił więcej dla współczesnego bluesa niż jakakolwiek inna norweska grupa, dawał domowy koncert. A ponieważ jako producent muzyczny poszukuję nieco innych klimatów niż lekko podpity gość pubu, tamta próba zaprezentowania amerykańskiej muzyki folkowej w nowym opakowaniu sprawiła, że zacząłem pić. Co gorsza, doprowadziło mnie to do takiego stanu, że nie mogłem przestać, ja, który zawsze źle się czułem po wysokoprocentowym alkoholu. Gdy w niedzielę rano wleciałem twarzą w zaparowane lustro w łazience, wydawało mi się absolutnie niemożliwe, abym mógł doprowadzić się do stanu używalności, i zająć należne mi miejsce przed chrzcielnicą. Nie mówiąc już o tym, abym mógł spojrzeć pastorowi w oczy i wymówić imię „Hubert” tak, aby nie zabrzmiało jak przekleństwo.

Próbowałem wykrzesać z siebie siły, wyobrażając sobie twarz zmarłego gitarzysty Howlin’ Wolf, po którym dziecko otrzymało imię, ale jedyne, co udało mi się wyobrazić to czarny malstrom1, który zasysał cały świat. Dwa dzbanki kawy później zdołałem stanąć na nogi i dowlec się do kościoła, ale na wysokości przedostatniej ławki dałem znak reszcie towarzystwa, że muszę usiąść i zebrać myśli, zanim byłem w stanie dojść do miejsc zarezerwowanych dla rodziców i chrzestnych.

Nigdy nie byłem szczególnie wierzący, ale gdy siedziałem w przedostatniej ławce Bożej świątyni, nie mogłem przestać myśleć o pewnej historii z Pisma Świętego, którą mój dziadek lubił opowiadać. Tę o Pawle, który spada z konia w drodze do Damaszku, bo musi oślepnąć, by móc przejrzeć na oczy. Gdy wybiegłem z kościoła i drogą na skróty, to znaczy przez cmentarz, pognałem do toalety, zanim katastrofa stałaby się faktem, zdążyła zaświtać mi myśl, czy przypadkiem ja również nie zostałem wystawiony na podobną próbę. Chwilę później szarpnąłem drzwi do kabiny i rzuciłem się na kolana przed porcelanową muszlą.

Gdy wróciłem do kościoła, robiłem, co mogłem, żeby się nie chwiać, i gdy przycupnąłem na brzegu jednej z pierwszych ławek, starałem się nie chuchać prosto na ludzi, ale i tak nowa żona mojego dawnego najlepszego przyjaciela przyglądała mi się podejrzliwie. Wyprostowałem się, próbowałem napiąć mięśnie brzucha, ale siła ciążenia walczyła ze mną w bezwzględny sposób. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Pot szczypał mnie w oczy, a ciarki przechodzące po plecach, jak lodowaty palec wskazujący śmierci, oszukiwały serce, powodując jego niemiarowe bicie.

Tej niedzieli do chrztu przystępowało troje dzieci i kościół był prawie pełny. Hubert Malling był ostatnim, który miał zostać zanurzony w płytkiej wodzie przed ołtarzem, a ja czułem, że nie wysiedzę całego nabożeństwa. Nawa kościoła robiła przytłaczające wrażenie, grubo ciosane deski podłogowe przypominały wnętrze trumny. Już miałem się poddać ? i wtedy uratowało mnie rodzeństwo Thorsen. Po latach porównywałem ich głosy do ręki, która chwyta cię, gdy znikasz pod wodą po raz trzeci. Rodzeństwo Thorsen poruszyło moim zatwardziałym producenckim sercem tak jak żaden inny głos. Nie potrafię inaczej tego wyjaśnić.

W pierwszej chwili nie miałem odwagi się odwrócić. Stałem nieruchomo w obawie, że pocenie i dudnienie w głowie jeszcze bardziej się nasilą, lecz gdy trzecia zwrotka zaczęła się słowami ?Żadne szczęście, żadna trwoga nie oddzieli nas od Boga?2, po prostu musiałem zerknąć do tyłu. Spodziewałem się, że zajrzę prosto w śnieżnobiałe uzębienie piersiastych gospelowych diw, i musiałem odwrócić się dwa razy, żeby dotarło do mnie, kto tak naprawdę śpiewa z takim zaangażowaniem. Mężczyzna był lekko przy kości, a jego cienkie włosy koloru waty leżały przyklejone do czaszki niczym równoleżniki na globusie. Wyższa z kobiet miała kruczoczarne włosy i szczupłą twarz, a róż tak bardzo podkreślał jej kości policzkowe, że wyglądała jak ptak z długim dziobem. Druga z kobiet ukrywała włosy pod staroświeckim kapeluszem, ale nietrudno było się domyślić, że kiedyś mężczyźni wpadali przez nią na latarnie i potykali się o szyldy reklamowe. Siedzieli ramię w ramię, trzy rzędy za mną i daleko na północ w życiu, i chociaż niewiele wskazywało na to, że tych troje śpiewaków w podeszłym wieku ma wspólnych przodków, ich głosy miały korzenie w tym samym muzycznym DNA. Słuchając ich, nie mogłem wyjść z podziwu nad tym, jak niezwykła moc bije z ich śpiewu. W kościele mogło być ze dwieście osób, z czego co najmniej połowa śpiewała psalmy chrzcielne, a mimo to głosy tych trojga wyróżniały się z tłumu, słyszałem je jasno i wyraźnie. Każde słowo wymawiali tak, jakby to były małe fragmenty ich życia. Ich pieśń miała w sobie jakąś niebiańską lekkość, długa wstęga ruchu, która sprawiała, że wszystko, co znajdowało się wokół mnie, stawało się niewyraźne. Uniosła moje słabe ciało z doliny cienia i wypełniła mnie pokorą.

Gdy nadeszła nasza kolej, żeby zająć miejsce wokół chrzcielnicy, poczułem nagle, że żyję. Wyobrażam sobie, że tak może się czuć tylko ten, kto właśnie wyczołgał się z wraku samochodu. Bez problemu, czysto i wyraźnie wymówiłem imię Hubert, a łzy, które napłynęły do oczu ojca dziecka sprawiły, że pochyliłem głowę, czując wdzięczność za to, że mogłem uczestniczyć w czymś, co dla drugiego człowieka jest czystym, niczym nie zmąconym szczęściem.

Po tym jak pani pastor podniosła Huberta do góry, tak aby wszyscy wierni mogli powitać nowego członka kościoła, wróciliśmy do naszych ławek, a kościelny pół śpiewając, pół deklamując, odczytał fragment Pierwszego Listu świętego Piotra. Poczułem, jak ogarnia mnie błogosławiony spokój, i starałem się usiąść możliwie najmniej wygodnie, żeby powieki znowu nie zaczęły mi się kleić. W myślach byłem już na przyjęciu z okazji chrztu i sięgałem po pierwszego budweisera, więc gdy pani pastor poprosiła, abyśmy złączyli się we wspólnej modlitwie, w pierwszej chwili sądziłem, że troje śpiewaków zaczęło mówić językami, ale potem rozpoznałem słowa ?Ojcze nasz?. Z tą różnicą, że słowa przez nich wypowiadane, brzmiały zupełnie inaczej niż te, które wydobywały się z innych pochylonych głów wokół mnie.

? Co się dzieje? ? szepnąłem do Mallinga i odchyliłem głowę do tyłu.

? Protestują przeciwko uwspółcześnionej wersji ?Ojcze nasz? i nie zgadzają się na odmawianie zrewidowanego tekstu modlitwy, który zaczął obowiązywać od dzisiaj ? odpowiedział szeptem Malling, nie odrywając oczu od kartki.

? Kim są ci staruszkowie?

? Rodzeństwo z pobliskiej wsi. W zeszłym stuleciu wydali całkiem sporo płyt i byli bardzo popularni.

? Co śpiewali? – spytałem cicho.

? To są zielonoświątkowcy. Wykonywali pieśni religijne ? odparł Malling, starając się skupić znowu na modlitwie.

Gdy odwróciłem głowę, rodzeństwo wstało z ławki. Ich wygląd przywiódł mi na myśl jedną z najciekawszych fotografii w historii światowego rocka. Zdjęcie zrobione w Oakland w Kalifornii w 1970 roku przedstawia owacyjne przyjęcie przez publiczność zespołu Creedence Clearwater Revival w czasie, gdy grupa święciła największe triumfy. Fotograf, który stał z tyłu sceny zrobił zdjęcie falującego morza ludzkich głów. Spośród wszystkich roześmianych twarzy, wyciągniętych rąk i ciasno splecionych ciał najbardziej przykuwają wzrok trzy dziewczyny. Przewyższają innych o kilka głów, więc najprawdopodobniej siedzą na czyichś ramionach, ale zawsze lubiłem sobie wyobrażać, że zostały wyniesione w górę dzięki temu, że potrafiły oddać się całkowicie muzyce. Rodzeństwo Thorsen nie potrząsało tak entuzjastycznie głowami, ale z ich twarzy bił ten sam blask. John Fogerty jest najwyraźniej w swoim żywiole. Unosi lewą dłoń, jakby chciał pobłogosławić zgromadzone tłumy. W tym samym czasie pani pastor w kościele Vinger wygląda na zakłopotaną. Jej usilne starania, aby przeprowadzić wiernych przez nową wersję ?Ojcze nasz? przypominają program telewizyjny nadawany na żywo, w którym obraz i dźwięk nie pokrywają się ze sobą. Patrzyłem na poruszające się wargi pani pastor, ale słyszałem głosy trojga rodzeństwa.

Po chrzcie staliśmy przez dłuższą chwilę przed ołtarzem, pozując do zdjęć, ale ja nie mogłem oderwać wzroku od trojga śpiewaków, którzy maszerowali do wyjścia. Pierwsze, co mnie zaskoczyło to fakt, że mężczyzna jechał na wózku, i że z daleka wydawali się dużo starsi. Potem zwróciłem uwagę na to, że poruszali się jak rockmani, którzy przez wiele lat schodzili ze sceny w ten sam wyćwiczony sposób: lider zespołu jako pierwszy, a za nim pozostali członkowie idealnie zsynchronizowanym krokiem naprzemianstronnym. Już miałem spytać Mallinga o więcej szczegółów na temat rodzeństwa, gdy nagle błysnęły flesze i przez kilka kolejnych minut musiałem rozciągać wargi w uśmiechu gwiazdy filmowej.

Wychodząc z kościoła, podszedłem do pani pastor. Podziękowałem jej za piękne kazanie i spytałem, kim jest tych troje, którzy śpiewali jak anioły.

? To Maria, Timoteus i Tulla Thorsen ? odparła.

? Zrobili na mnie niesamowite wrażenie ? przyznałem. Starałem się nie pokazać po sobie, jak bardzo się niecierpliwiłem, by móc rzucić ostatnie spojrzenie na rodzeństwo, zanim zniknie mi z oczu.

? Zawsze rzucali ludzi na kolana ? przytaknęła.

? To znaczy, że pani ich zna?

Wzruszyła ramionami.

? Powiedziałabym raczej, że wiem dobrze, kim są.

? Wydawało mi się, że zielonoświątkowcy nie chodzą do kościoła ? powiedziałem.

? Ich dom modlitwy spłonął. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak często się tam spotykali. Jeszcze przed pożarem słyszałam, że chętnie odwiedzali inne parafie w mieście.

? Dlaczego?

Pani pastor znowu wzruszyła ramionami.

? Może dlatego, że mają bardzo jasno sprecyzowane wyobrażenie na temat tego, jak należy praktykować wiarę.

? To znaczy, że są konserwatystami?

? Nie, absolutnie tak bym ich nie nazwała. Pod wieloma względami są pełni sprzeczności, jeśli chodzi o wielkie i te nieco mniejsze pytania teologiczne. Jedna z tych pań jest stałym gościem na tutejszym cmentarzu. Wcześniej bywała tu przynajmniej kilka razy w tygodniu. Wiele lat starałam się namówić ich, żeby zaśpiewali w kościele. Zgodzili się jeden jedyny raz. Przyszło więcej ludzi niż w wigilię, kościół dosłownie pękał w szwach. Jeden z dziennikarzy stwierdził, że rodzeństwo potrafi śpiewem sprawić, że zmarli powstają z grobów. Ja sama nie użyłabym takiej metafory, ale prawda jest taka, że kiedyś rodzeństwo Thorsen było najlepiej sprzedającym się zespołem muzycznym pochodzącym z Hedmarku3.

Wiosenne słońce wycisnęło łzy z moich oczu, gdy tylko wyszedłem na schody kościoła i znowu poczułem się tak, jakbym zstąpił do piekieł. Dopiero, gdy nałożyłem okulary przeciwsłoneczne, byłem w stanie podnieść wzrok na cmentarz, i zobaczyłem ich troje stojących wokół nagrobka tuż obok murów kościoła. Ale zanim zdołałem przecisnąć się między fotografami rodzinnymi, musiałem jeszcze uścisnąć kilka rąk i przyjąć gratulacje w imieniu Huberta. W tym czasie siostry Thorsen zdążyły zniknąć wśród zaparkowanych samochodów, na szczęście udało mi się dogonić Timoteusa, zanim opuścił cmentarz.

? Przepraszam! ? zawołałem, zatrzymując go. ? Chciałem tylko powiedzieć, że to było fantastycznie przeżycie słyszeć państwa śpiew. To było… jak magia.

? Czy pan jest nietrzeźwy? ? spytał, wbijając we mnie wzrok, tak że musiałem spuścić oczy.

? Słucham? ? powiedziałem. Czułem, że moje uszy robią się gorące.

? Czy pan jest pijany? Czuć od pana alkohol.

? Wypiłem wczoraj kilka kieliszków ? przyznałem i przełknąłem ślinę.

? Wie pan, co mówią o alkoholu?

Potrząsnąłem głową.

? Że to wymysł szatana ? powiedział jasnym, zdecydowanym głosem, który z powodzeniem mógłby należeć do mężczyzny młodszego o dwadzieścia lat. Potem uruchomił wózek i obrał kurs na siostry.

? Przepraszam ? powtórzyłem i położyłem dłoń na jednym z uchwytów. ? Mówiłem serio. Chyba jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak mną wstrząsnął swoim śpiewem.

? W takim razie wypada mieć nadzieję, że nie doznał pan wstrząśnienia mózgu.

? Jestem producentem muzycznym ? odparłem.

Wtedy po raz pierwszy poczułem, że spojrzał na mnie, a nie przez mnie. Jego oczy zabłyszczały jak u zwierzęcia, które nagle wyczuło jakiś podstęp.

? Producent muzyczny? ? powtórzył.

Skinąłem głową z uśmiechem.

? Skoro już mowa o diable, wie pan, co mówi się o nim w moich rodzinnych stronach? ? spytał.

Starałem się wymyślić jakąś błyskotliwą odpowiedź, ale skończyło się na tym, że potrząsnąłem głową.

? Nie wiadomo, czy warto podejmować walkę z szatanem. Nawet jeśli wygrasz, paskudnie się poparzysz. Siostry już na mnie czekają. Niech pan uważa na harleya ? dodał, a ja spojrzałem na niego zaskoczony.

? Na harleya?

Timoteus Thorsen nie odpowiedział, tylko przejechał wózkiem po mojej stopie.

? Przepraszam! ? zawołałem za nim i zacząłem szukać portfela.

– Przeprasza pan częściej niż kwakrowie – odparł, nie zatrzymując się nawet na chwilę.

? Czy mógłbym dać panu swój numer telefonu? Chętnie porozmawiałbym z panem i pańskimi siostrami ? powiedziałem i, biegnąc kłusem obok jego wózka, skupiłem się na tym, żeby wydobyć wizytówkę z przegrody portfela.

Timoteus zdawał się nie słyszeć, co do niego mówię. Ignorując mnie całkowicie, jechał dalej w stronę parkingu. Dopiero wtedy zauważyłem, że jego niższa siostra czeka na niego przed ogromnym biało-niebieskim amerykańcem. Druga siostra siedziała już za kierownicą.

? Wsunę panu wizytówkę do kieszeni marynarki, dobrze? ? powiedziałem, zawieszając głos, a ponieważ staruszek nie odpowiedział, po postu to zrobiłem.

? Okej. Miłej niedzieli ? rzuciłem i zawahałem się. ? A może woli pan, żebym to ja do pana zadzwonił? Ma pan jakiś numer telefonu, pod którym pana zastanę?

Nie spodziewałem się, że odpowie. Odwracałem się, gdy nagle Timoteus wymówił kilka cyfr. Już miałem zamiar go przeprosić, ale w porę ugryzłem się w język.

? Może pan powtórzyć? ? zawołałem i tym razem zdążyłem zapisać jego numer telefonu w swoim kalendarzu.

? Wspaniale! Dziękuję za spotkanie ? odparłem i patrzyłem za nim, dopóki nie dojechał do samochodu. Siostra złożyła jego chodzik, wsiedli do środka i biało-niebieski amerykaniec ruszył powoli z parkingu, by po chwili włączyć się do ruchu. Mimo ostrego słońca nie było zbyt ciepło i dlatego pomyślałem, że Timoteus Thorsen sporo ryzykuje, jadąc z opuszczoną szybą. Wtedy zobaczyłem, że coś wypada z wnętrza auta. Zaczekałem, aż samochód zniknie w dole ulicy prowadzącej do centrum miasta, i poszedłem zobaczyć, co to jest. Nie potrzebowałem się schylać, żeby rozpoznać moją wizytówkę.
_
Przypisy:
1 Malstr?m ? silny prąd morski na Morzu Norweskim, któremu towarzyszą wiry wodne.
2 Tryggare kan ingen vara ? pieśń powstała około 1850 roku autorstwa Caroliny Vilhelminy Sandell-Berg, szwedzkiej poetki, pisarki i teolog; pieśń śpiewana w Skandynawii podczas chrztów.
3 Hedmark ? jeden z 19 okręgów, na które podzielona jest Norwegia.

piesn-harfyLevi Henriksen „Pieśń harfy”
Tłumaczenie: Milena Skoczko
Wydawnictwo: Smak Słowa
Liczba stron: 336

Opis: Dowcipna, ciepła i niezwykle zajmująca opowieść o miłości i Bogu, przyjaźni, zdradzie i utraconej nadziejach. Cierpiący z powodu kaca producent muzyczny Jim Gystad odwiedza kościół w Vinger i słyszy anielski śpiew. Głosy dobiegające z ławki za Jimem praktycznie unoszą go do wieczności i uwalniają od przygnębiającej rzeczywistości. Po raz pierwszy od lat jego egzystencja nie wydaje mu się całkowicie pozbawiona sensu. Głosy, które słyszy, należą do Śpiewającego Rodzeństwa Thorsen. Przed wieloma laty trio składające się z dwóch braci i siostry koncertowało po Stanach Zjednoczonych i sprzedało setki tysięcy płyt z singlami zatytuowanymi ?To krzyż, który mam dźwigać? czy ?Trzydzieści srebrników na Biblii naszego Ojca?. Każde z rodzeństwa odnalazło po drodze miłość swojego życia. I każde ją utraciło. Od tej pory Jim myśli tylko o jednym: postanawia namówić Śpiewające Rodzeństwo Thorsen do powrotu na scenę. Czeka na niego wiele poważnych przeszkód, z czego najtrudniejszą okaże się przywrócenie miłości z powrotem do ich życia.

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek