Przedpremierowy rozdział nowej powieści Sylwii Zientek „Podróż w stronę czerwieni”

25 kwietnia 2016

podroz-w-strone-czerwieni-fragment
27 kwietnia do księgarń trafi nowa powieść Sylwii Zientek. „Podróż w stronę czerwieni” to porywająca powieść drogi, studium problemów współczesnych czterdziestolatek, a zarazem opowieść o inspirującym życiu i twórczości młodopolskiej poetki Marii Komornickiej, śladem której ruszają bohaterki książki. Poniżej możecie przeczytać przedpremierowo pierwszy rozdział książki.

1.

Wszystko zaczęło się w pewien fatalny poniedziałek na początku maja 2014 roku. Tego dnia spotkało mnie tyle nieprzyjemności, że pomyślałam, iż w spółce Maribell ? polskim oddziale międzynarodowego koncernu w sektorze nowych technologii ? pracuję już od piętnastu lat i dłużej takiego traktowania nie zniosę.

Od siedmiu lat zajmowałam nieźle płatne stanowisko eksperta w komórce compliance, weryfikującej prawidłowość działania kluczowych procesów w spółce. Zajmowaliśmy się najistotniejszymi zagadnieniami w firmie, badaliśmy największe kluczowe projekty, przez co nasz zespół był nieustannie pod presją, traktowany wewnątrz spółki jak niebezpieczny wróg, z powodu działań którego mogą wyjść na jaw różne nieprawidłowości i zaniedbania. Byliśmy groźni, a więc nielubiani. Z naszych raportów korzystały osoby na najważniejszych stanowiskach w firmie oraz zarząd, musieliśmy więc pracować szybko i być wyjątkowo wnikliwi. Efekt był taki, że ilekroć zbliżał się termin przedstawienia prezentacji, ślęczeliśmy dzień w dzień w biurze do późnego wieczora.

Mniej więcej półtora roku temu poczułam, że jestem wypalona. Zaczęłam działać jak automat, wszystko mnie irytowało, choć nie miało to wpływu na jakość mojej pracy, nie przyszło mi też do głowy, że mogłabym tę pracę zmienić. Cierpiałam na bezsenność, wróciła zaleczona po śmierci rodziców nerwica: serce mi waliło, miałam napady lęku, musiałam zażywać środki nasenne, po których rano byłam nieprzytomna.

Coraz częściej popadałam w zadumę nad minionymi latami. Piętnaście lat w jednej firmie, szmat życia, myślałam, cofając się we wspomnieniach do momentu, gdy z dumą i entuzjazmem rozpoczęłam pracę w Maribell. Byłam młodą kobietą, gotową bardzo ciężko pracować, aby tylko móc skorzystać z tego wszystkiego, z czego nie mogły korzystać pokolenia urodzone w latach sześćdziesiątych i wcześniej. Chciałam podróżować, zobaczyć świat i wszystkie te miejsca znane z filmów, chciałam kupić mieszkanie i urządzić je tak, jak lubię, chciałam wreszcie mieć idealną rodzinę i męża, który będzie opiekował się dziećmi, pomagał w domu i umożliwiał mi realizację moich aspiracji.

Właściwie wszystkie te marzenia się spełniły. Przez pierwsze dwa lata pracy w firmie udało mi się zwiedzić nie tylko Europę, lecz także Indie, i spełnić marzenie, które nosiłam w sobie od dziecka ? pojechałam do Ameryki i na własne oczy zobaczyłam znane mi z filmów miejsca w Nowym Jorku.

Potem na świat przyszły dzieci. Wychowywałam córkę i syna, pracowałam, starając się utrzymać pozytywną opinię otoczenia na mój temat. Nastały dni, gdy sukcesem było przetrwanie do wieczora i poradzenie sobie ze wszystkimi obowiązkami.

Lata mijały, moje zaangażowanie w sprawy firmy znacznie osłabło. Dzieci podrosły, a w moim życiu zrobiło się pusto. Ciągle pytałam siebie, kim jestem? Czy określa mnie stanowisko zajmowane w Maribell i to, że jestem matką? Zawsze byłam przekonana, że mam w sobie coś wyjątkowego, coś, co wyróżnia mnie spośród innych ludzi. Ale co to może być i jak miałabym to uzewnętrznić? Owszem, nosiłam odważne kolory ? lubiłam śmiałe połączenia czerwieni z żółtym czy fuksji z oranżem ? często zdecydowanie łamałam zasady dress code?u. Lubiłam muzykę, modę, miałam smykałkę dekoratorską i umiałam urządzić każde wnętrze. Wszystkie nasze mieszkania, a nawet mieszkania znajomych, potrafiłam wykończyć z niebywałym polotem. Wielokrotnie słyszałam, że powinnam się tym zająć profesjonalnie. Interesował mnie design, orientowałam się w polityce, uwielbiałam spędzać czas w restauracjach i kawiarniach, byłam nowoczesną kobietą o otwartym umyśle. Ale tak naprawdę najbardziej szczęśliwa byłam, gdy siedziałam w kinie i oglądałam filmy. Od czasów liceum orientowałam się w bieżącym repertuarze, znałam nagradzane filmy, gwiazdy filmowe i dorobek sławnych reżyserów ? po prostu wiedziałam o filmie więcej niż inni. Ale czy miłość do kina czyniła mnie kimś wyjątkowym?

Pracowałam, żeby uciec od myślenia o tej niezasklepianej, niezrozumiałej pustce wewnętrznej, jaką czułam od lat, i żeby starczyło pieniędzy na realizację kolejnych pomysłów, na spłatę długów, żeby móc kupować różne rzeczy, żeby spłacać karty kredytowe, żeby?

W końcu postanowiłam pójść do mojego bezpośredniego przełożonego, dyrektora Gala, i powiedzieć, co się ze mną dzieje. Nie miałam o nim dobrego zdania. Był typowym, przejętym karierą czterdziestokilkuletnim menedżerem, uważającym się za ważne ogniwo w rozwoju ludzkości. Przypominał mi postać z jednego z opowiadań Czechowa ? małostkowego opryskliwego człowieka, bezwzględnego dla swoich pracowników, za to obrzydliwie lojalnego i usłużnego wobec przełożonego, któremu skwapliwie zdawał sprawę z tego, co dzieje się w firmie. Po dwóch latach był skłócony z większością współpracowników. Na spotkaniach serwował nam gadkę o samorozwoju i potrzebie poszukiwania w życiu kreatywności, które jemu z kolei serwowali ludzie z HR, i często dawał im do zrozumienia, że nic dla niego nie znaczę.

W kwestii wypalenia też musiał przejść jakieś szkolenie, bo słysząc o moich problemach, rozpogodził się i zaproponował, abym złożyła wniosek o indywidualny coaching, który on ? jak zaznaczył ? na pewno zaakceptuje. Odprawiona z kwitkiem stałam się kolejnym zadaniem do rozwiązania dla komórki kadrowej, która zajmowała się motywacją i rozwojem.

Przydzielono mi coacha, starszą ode mnie o kilka lat dyrektor rozwoju z pionu sprzedaży instytucjonalnej. Barbara pracowała w Maribell od chwili, gdy firma rozpoczęła działalność w Polsce, czyli od ponad dwudziestu lat. Dowodem statusu, jaki osiągnęła, było to, że miała osobny gabinet, podczas gdy większość pracowników, a nawet niektórzy dyrektorzy, miała biurka w wielkiej hali open space.

Wkrótce zostałam zaproszona na kawę i croissanty do jej klatki ? pięć metrów kwadratowych powierzchni, przeszklone ściany. Barbara sprawiała wrażenie bardzo pewnej siebie, kompetentnej i przyjaznej. Miała włosy gładko upięte w kok i nosiła jedwabne fulary, przez co wyglądała jak podstarzała stewardesa. W firmie od dawna plotkowano, że ktoś kiedyś zobaczył na portalu erotycznym jej anons i śmiałe zdjęcia ? występowała pod pseudonimem ?Pocahontas?.

Opowiedziałam jej o moich problemach, poczuciu beznadziejności, zmęczeniu i o tym, że wciąż myślę o wojnie, która może wybuchnąć, jeśli Putin się nie opamięta. Barbara była zaszokowana moim ? jak to określiła ? sadomasochizmem.

??Po prostu kiedy pomyślę o tym, co jeszcze rok temu wydawało się absurdem, a teraz stało się realnym zagrożeniem, zaczynam doceniać wszystko, co mam, moje życie takie, jakie jest, i dzięki temu zbieram siły na kolejny dzień ? tłumaczyłam, a ona patrzyła na mnie jak na wariatkę.

Pomijając nieoficjalną część rozmowy (kilka pytań o to, czy mój szef naprawdę jest takim potworem, jak się o nim mówi), Barbara opowiedziała mi o swoich traumatycznych przeżyciach w firmie, o tym, z jakim trudem przedzierała się na szczyt ? była nawet molestowana seksualnie ? jak borykała się z protekcjonalnym nastawieniem szowinistycznych przełożonych, którzy nie traktowali jej poważnie.

??Na przestrzeni lat niewiele się zmieniło, a my, kobiety, jeśli nie pomagamy sobie w karierze, wchodząc w związki z ważnymi osobami w tej firmie, musimy pracować dwa razy ciężej i dwa razy lepiej niż mężczyźni, a i tak zarobimy mniej niż oni? ? stwierdziła.

Ja jednak nie byłam zainteresowana przedzieraniem się na szczyt, chciałam tylko zaczynać dzień pracy bez bólu brzucha i bez mdłości, które czułam, ilekroć pomyślałam o tym, że mam przed sobą co najmniej dziewięć godzin w biurze.

??Zastanawiałaś się nad zmianą pracy? ? spytała Barbara i dała mi wizytówkę znajomego head huntera. Podziękowałam i obiecałam, że przeczytam książkę o efektywności w biznesie, którą mi wręczyła.

??Zobaczysz, ta książka zmieni twoje nastawienie! Kiedy rok temu miałam kryzys, bardzo mi pomogła. Ale przede wszystkim zastanów się nad swoim życiem, może przyczyna wypalenia leży poza pracą? Powiem ci, że nic tak nie pobudza energii życiowej kobiety po czterdziestce jak ciało młodego faceta! Widziałaś nowego baristę w kawiarni na dole?

Po kilku spotkaniach zorientowałam się, że coaching oznacza po prostu, że mam mniej czasu ? teraz nie tylko musiałam pracować, lecz także jeszcze plotkować z Barbarą i realizować jej zalecenia, czyli czytać kolejną książkę dotyczącą psychologii biznesu, podzielić się refleksjami na jej temat i odpowiadać na pytania w rodzaju: ?Jak chciałabyś rozwijać swoje kompetencje?? albo: ?Jakie zastosowałabyś narzędzia, aby wzmocnić umiejętności w zakresie???. Czytałam i produkowałam bełkot, w który nie wierzyłam, a Barbara chwaliła mnie za ?szerokie horyzonty?.

*

podroz-w-strone-czerwieni-fragment2

I wreszcie, na początku czerwca, w trakcie piątkowej burzy mózgów dosyć spektakularnie (jak na obyczaje panujące w korporacji) puściły mi nerwy. Powodem mojego wybuchu był agresywny młody kogucik Sebastian Oczko (w biurze nazywany Kakaowym Oczkiem z powodu służalczej relacji, jaka łączyła go z dyrektorem). Zachowywał się chamsko w stosunku do wszystkich ? siedząc kilka biurek ode mnie (co na open space oznacza cztery, pięć metrów), wysyłał mi protekcjonalne e-maile, żądając natychmiastowych rekomendacji w złożonych, często niemożliwych do rozwikłania przez jedną osobę sprawach. Mówiąc krótko, żądał niemożliwego, i to natychmiast, do tego groził, że pójdzie na skargę do przełożonego.

Oczko był skonfliktowany z większością zespołu, ja miałam jednak wrażenie, że najbardziej lubi dokuczać mnie. Od co najmniej kilkunastu miesięcy walczyłam ze spychologią, którą opanował do perfekcji. Mimo silnej pozycji, jaką gwarantowała mu zażyłość z szefem, przed którym bezwstydnie się płaszczył, nie bałam się z nim kłócić. Kiedy wyczerpywały mu się absurdalne argumenty (nieustannie udowadniał, że coś należy do mojego zakresu obowiązków), atakował mnie stwierdzeniami w stylu: ?Zamiast wygłaszać wypowiedzi o charakterze emocjonalnym, proponuję, abyś skupiła się na merytoryce?. Jego przekaz był prosty: jesteś kobietą, więc jesteś emocjonalna, nie umiesz być rzeczowa. Ot, kolejny przejaw męskiego szowinizmu.

Mimo iż czułam się mobbingowana przez kolegę Sebastiana Oczko, mimo iż zgłosiłam problem przełożonemu (powiedział, żebyśmy poszli na kawę i wszystko sobie wyjaśnili, za drugim razem doprowadził do konfrontacji i tym samym kłótni w jego obecności, po czym stwierdził, że jest zażenowany poziomem dyskusji i widzi, że ?tak jak w małżeństwie, wina nigdy nie leży po jednej stronie?), mimo iż z godnością odpierałam jego ataki, z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej.

Tamtego czerwcowego dnia przyszłam do biura w wyjątkowo dobrym nastroju, ubrana w nową sukienkę, w której doskonale się czułam. Poza tym był piątek i miałam w perspektywie wieczorne spotkanie z Martą i Aśką ? czterdziestolatkami, tak jak ja, które poznałam ponad sześć lat temu, bo nasze dzieci chodziły do jednej klasy w podstawówce. Od kilku lat spotykałyśmy się we trzy w różnych restauracjach i tamtego dnia zamierzałyśmy spędzić miły wieczór na tarasie Quchni Artystycznej w Zamku Ujazdowskim.

Nie zirytował mnie nawet kolega Jurek siedzący naprzeciwko mnie, który znowu zdjął buty i stopami w samych skarpetach wybijał rytm piosenki płynącej z ogromnych słuchawek.

Jednak Oczko szybko wyprowadził mnie z równowagi. Ubrany tego dnia w czerwony sweterek z logo Ralpha Laurena, sprawiał wrażenie nastawionego na konfrontację torreadora. Zaczął od szarżowania e-mailami, aby kilka godzin później, już po standardowym zarzuceniu mi emocjonalnej reakcji, przy sześciu osobach uczestniczących w spotkaniu w agresywny sposób wymagać ode mnie podjęcia decyzji w kwestii analizowanego właśnie procesu dostarczania jednego z produktów. I wtedy nie wytrzymałam. Powiedziałam z hardą miną, że czuję się przez niego mobbingowana i nie pozwolę tak się traktować.

W pierwszej chwili Oczko zamarł.

??Przestań na mnie krzyczeć, ja też się denerwuję! Mam świadków, że na mnie krzyczysz! ? powiedział wreszcie urażony.

??Nie krzyczę, tylko mówię podniesionym głosem. Jestem mobbingowana i nie zamiotę tego pod dywan, nie tym razem. Zgłoszę to do kadr! ? oświadczyłam.

Oczko uśmiechnął się lekceważąco.

??To jest groźba, do tego karalna!

Pozostali uczestnicy spotkania patrzyli na nas zaskoczeni i przerażeni. Pomyślałam, że Oczko jest żałosnym idiotą i niewiele brakowało, a powiedziałabym to na głos.

??Jeśli to jest groźba, to bądź pewny, że ją spełnię, i to zaraz! ? powiedziałam, po czym wzięłam leżący na stole telefon komórkowy Sebastiana Oczko i cisnęłam nim o podłogę z takim impetem, że odpadła klapka i coś wyleciało ze środka. Serce biło mi jak oszalałe.

Oczko wstał. Był przerażony. Zaczął się wydzierać, że zapłacę mu za to, że to pewne, iż rozstanę się z pracą. Nie chciało mi się tego słuchać. Wyszłam z sali, trzaskając drzwiami. Zdawałam sobie sprawę, że rzucenie telefonem było głupie, wszyscy pomyślą, że jestem niezrównoważona.

Na korytarzu trzęsącymi się rękami wybrałam numer męża, żeby na gorąco opowiedzieć mu o tym, co się stało, jednak Paweł wcale mnie nie pocieszył ? powiedział sucho, iż na moim miejscu nie pozwalałby sobie na takie sceny, a awantury na spotkaniach są w każdej korporacji bardzo źle widziane.

Wiedziałam, że teraz liczy się czas, kto prędzej ? ja czy Oczko ? zdoła powiadomić dyrektora o zajściu. Które z nas ustawi się w pozycji ofiary i wypadnie bardziej wiarygodnie? Zadzwoniłam do Gala, lecz numer był zajęty. Byłam przekonana, że gdy telefonowałam do męża, Oczko zdążył już poskarżyć się przełożonemu. Kiedy wróciłam za biurko, zauważyłam postać w czerwonych spodniach, która z telefonem przy uchu krąży po korytarzu. Z daleka słyszałam jego podniesiony głos i słowa kierowane do szefa. Poszłam więc prosto do kadr, mimo że wiedziałam, iż szef będzie wściekły, że opowiadam o sprawach zespołu.

Moim przypadkiem wkrótce zajęła się komisja do spraw mobbingu, rozpoczęto uciążliwe przesłuchania, weryfikację dokumentów i e-maili. Spotkania z przedstawicielami komisji były udręką.

Wszyscy w biurze zastanawiali się, czy zostanę zwolniona albo przesunięta na mniej wymagające stanowisko. Jak mi potem doniesiono, Oczko triumfował, opowiadając każdemu, kogo spotkał, że w najlepszym razie przeniosą mnie do obszaru zakupów, gdzie zajmę się składaniem zamówień na sprzęty biurowe i pilnowaniem terminowych dostaw tonerów do drukarek. Byłam kłębkiem nerwów.

Podroz_w_strone_czerwieniSylwia Zientek „Podróż w stronę czerwieni”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 416

Opis: Fascynująca powieść drogi. Trzy przyjaciółki. Każda znalazła się właśnie na życiowym zakręcie. Zakończenie wieloletniej pracy w korporacji, rozpadające się związki, marzenia o miłości i pytania o własną tożsamość ? z tym muszą się zmierzyć. Na razie postanawiają oderwać się od codzienności i wyruszają w podróż po Europie śladami tajemniczej młodopolskiej poetki Marii Komornickiej. Odwiedzają Grabów nad Pilicą, gdzie się urodziła, spędzają kilka letnich dni w niezwykłej Brugii i docierają do Paryża. W końcu nowo odkryta namiętność prowadzi je aż do gorącego Marakeszu. Tragiczny życiorys genialnej i zapomnianej Marii staje się punktem odniesienia dla współczesnych problemów przyjaciółek i jest dla nich pomocą w poszukiwaniu własnych życiowych ścieżek.

Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek