Przeczytaj fragment powieści „Żywopłot” Dorit Rabinyan

2 września 2016

zywoplot-fragment
„Żywopłot” – głośna powieść izraelskiej pisarki Dorit Rabinyan nagrodzona prestiżową nagrodą literacką Bernstein Award od połowy sierpnia jest dostępna w księgarniach. Poniżej prezentujemy fragment książki, która ukazała się w Polsce nakładem oficyny Smak Słowa.

Ktoś był za drzwiami. Grzeczny świergot dzwonka nie zdołał przedrzeć się przez jazgot panujący w mieszkaniu i dopiero gdy stracił cierpliwość i stał się dłuższy i bardziej agresywny, wyrwał mnie z rozmyślań.

Przyczyną hałasu była ogłuszająca, wręcz druzgocąca kombinacja pracy odkurzacza i odtwarzanej bardzo głośno płyty Nirvany. Była połowa listopada, sobotnie popołudnie. Od rana zdążyłam załatwić kilka spraw, a teraz odkurzałam w salonie kanapy i drewnianą podłogę, a moje uszy wypełniał głuchy ryk powietrza i echo muzyki.

I właśnie ta biała monotonna ściana hałasu z jakiegoś powodu napełniła mnie spokojem. Na kilka minut pogrążyłam się w jakimś zapomnieniu, goniąc ssącym wężem kurz i kocią sierść, która zagnieździła się między włóknami dywanu. Wyzbyta myśli i bardzo spokojna, skupiona całą sobą wyłącznie na czerwono-niebieskich barwach, które jeżyły się i wnikały raz po raz w powierzchnię tkaniny.

Przebudziłam się ze snu wraz z gasnącym wyciem odkurzacza. W tym samym momencie zamruczały ostatnie tony piosenki. I właśnie wtedy, w trzy- albo czterosekundowej przerwie między utworami, kiedy byłam jeszcze zdumiona ciszą i dudniącą w uszach pustką, dał się słyszeć ostry świergot zza drzwi. Byłam jak głuchy, któremu w jednej chwili wrócił słuch, i z trudem odzyskiwałam zdolność mówienia.

? Mm…oment ? jęknęłam po hebrajsku w stronę drzwi. ? Jedna chwilka…

I natychmiast poprawiłam się, zerkając podejrzliwie na ścienny zegar.

? Just a moment…

Było wpół do drugiej po południu, ale patrząc na przygnębiającą szarzyznę na dworze, można było odnieść wrażenie, że niebawem zapadnie wieczór. Za gęstniejącą parą, która spowiła okna na dwunastym piętrze, wychodzące na róg Dziewiątej Ulicy i University Place, malowały się we mgle szacowne budynki przy Piątej Alei i pasek niskiego nieba lśniący jak stal, wciśnięty nad kopcącymi kominami.

Chrapliwe brzęczenie rozległo się ponownie, przecięło wnętrze mieszkania i urwało się w kilka chwil po tym, jak ściszyłam muzykę.

? One minute please… ? obejrzałam pobieżnie swoją postać w lustrze przy wejściu: przekrzywiony kucyk, zakurzony T-shirt i spodnie od dresu, sportowe buty. Z rozmachem otworzyłam drzwi.

Na progu stało dwóch na oko czterdziestoletnich mężczyzn w wizytowych garniturach i ciemnych krawatach. Ten z prawej trzymał pod pachą czarną aktówkę i był wyższy o głowę od tego po lewej stronie, który stał jak kowboj przed pojedynkiem lub jakby trzymał w każdej ręce niewidzialną walizkę. Zniecierpliwienie, które ten z prawej wystukiwał kościstymi palcami na skórzanej aktówce, i ulga dostrzegalna na pucołowatej twarzy kowboja mówiły o długich minutach oczekiwania za drzwiami.

? Dzień dobry ? powiedziałam niemal bezgłośnie, zaskoczona.

? Dzień dobry pani. Bardzo przepraszamy za najście. Jestem agent Rogers, a to mój wspólnik agent Nelson. Jesteśmy z Federalnego Biura Śledczego Stanów Zjednoczonych. Czy nie ma pani nic przeciwko temu, żebyśmy weszli na kilka minut i zadali pani parę pytań?

Mówił ten po lewej ? rewolwerowiec. Na jego korpulentnym i napiętym ciele garnitur wydawał się o dwa numery za mały, a w jego głosie rozbrzmiewał śliski akcent. Rozciągał wyrazy i przedłużał końce sylab, jakby żuł w ustach język. Skamieniała, nie byłam w stanie przyswoić rzucanych przez niego nazw i tytułów. Również sens wypowiedzianych słów pojęłam dopiero po tym, jak jego wysoki wspólnik z demonstracyjnym rozdrażnieniem, z szarym, suchym i pozbawionym wyrazu spojrzeniem, skierował dłoń do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął stamtąd coś, co do tej pory widywałam tylko w filmach i serialach sensacyjnych: złoconą, wypukłą odznakę policyjną.

Wyjąkałam coś w zadziwieniu, mrugając ze skruchą. Widząc moje głuchonieme osłupienie, musieli pomyśleć, że nie znam dobrze angielskiego. Wysoki powiódł wzrokiem nad moją głową i rozejrzał się w pośpiechu po mieszkaniu. Z niepokojem pomyślałam, że biorą mnie za sprzątaczkę lub pomoc domową. Obawa ta wróciła ze wzmożoną siłą, gdy bandzior odezwał się ponownie, podnosząc nieco głos.

? Bardzo proszę. Tylko kilka pytań. Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań ? wymawiał słowo po słowie, nadmiernie je akcentując, tak jak się mówi do małego dziecka. ? Czy-możemy-wejść-do-środka?

Pod wpływem konsternacji, a może i zniewagi ochrypłam. Słyszałam drżenie w swoim głosie, które tylko podkreślało mój akcent.

? Czy mogłabym… ? odkaszlnęłam. ? Ale czy można wiedzieć dlaczego?

W oczach kowboja dostrzegłam cień ulgi.

? Niebawem pani zrozumie ? ton jego głosu był znowu autorytarny. ? To nie zajmie więcej niż kilka minut.

***

W kuchni nalałam sobie szklankę letniej wody i wypiłam ją duszkiem. Nie było najmniejszego powodu do zdenerwowania, moja wiza była ważna. A jednak fakt, że oni siedzieli tam w salonie i czekali, aż wyjdę i będą mogli zacząć mnie przesłuchiwać, był wystarczająco stresujący. Wyjęłam z szafki jeszcze dwie szklanki, zastanawiając się przy tym, do kogo zadzwonić ? do Andrew czy do Joy. Oboje są Amerykanami, prawymi obywatelami, wieloletnimi mieszkańcami Nowego Jorku. Wybrałam Andrew ? jest przyjacielem jeszcze z Izraela, poznałam go, gdy miałam dziewiętnaście lat. Najlepiej będzie, jeśli on przyjdzie i zaświadczy, że mnie zna. Od samego wymyślania słów, które mu powiem, znowu poczułam się spragniona.

Gdy wróciłam do salonu, zdążyli już zdjąć ze stołu położone do góry nogami krzesła i odstawić je na podłogę. Wysoki zrzucił z siebie płaszcz i siedział tyłem do kuchni. Bandziora zobaczyłam nieopodal milczącego odkurzacza, jak przeczesywał wzrokiem mój pokój.

? Mieszka tu pani sama?

Zadygotała mi ręka, wprawiając w drżenie szklanki na tacy.

? Tak. To mieszkanie moich przyjaciół ? odrzekłam i wskazałam ruchem głowy zdjęcie Dudiego i Charlene z dnia ich ślubu. ? Są na długiej wycieczce na Dalekim Wschodzie. Opiekuję się ich domem i kotami. ? Nigdzie nie można było dostrzec Franny i Zooeya.

Jego spojrzenie zatrzymało się na talerzyku z wodą i karmą pod szafką z książkami.

? A skąd pani zna tę parę? ? spojrzał ponownie na fotografię. ? Wynajmują mieszkanie czy są jego właścicielami?

? Należy do nich ? odparłam, nadal stojąc jak wryta. ? Z Dudim znamy się bardzo długo, jeszcze z Izraela. To przyjaciel z dzieciństwa. A jego żona jest Amerykanką…

Wymamrotał coś i rozejrzał się dokoła.

? Jest pani z Izraela?

? Tak, proszę pana.

Oddalił się w stronę okna. Przyglądałam mu się jeszcze przez chwilę i wykorzystałam ten moment, aby podejść do stołu.

? A jak długo pani tu mieszka? ? zapytał.

? Około dwóch miesięcy ? z ulgą pozbyłam się tacy. ? Mają wrócić na wiosnę… ? Przypomniałam sobie ze smutkiem, że skończyły mi się papierosy. ? Ale mam tutaj jeszcze jednego przyjaciela ? szukałam spojrzeniem bezprzewodowego telefonu, gotowa w tej chwili zadzwonić do Andrew. ? Jego może pan zapytać…

? Zapytać?

? Nie wiem ? mój głos stracił pewność. ? O mnie…

Odwrócił się do mnie plecami i podążył znów w stronę okna.

? Na razie nie ma takiej potrzeby.

? Dziękuję bardzo ? odrzekł wysoki niespodziewanie basowym, dźwięcznym i niemalże radiowym głosem.

? Słucham?

? Dziękuję za wodę ? uśmiechnął się znad butelki. Jego perfekcyjne i równe zęby lśniły jak w reklamach preparatów wybielających.

Skinęłam nerwowo głową i podałam wyjęty z portfela paszport, otwarty na stronie z wizą. W kuchni jeszcze raz sprawdziłam daty, choć wiedziałam, że wiza jest ważna jeszcze przez pięć miesięcy.

Obrócił w ręku dokument, zerknął przelotnie na jego niebieską obwolutę i wrócił na otwartą stronę.

? Więc jest pani obywatelką Izraela, pani Bin-ja-mi…

? Binjamini ? pospieszyłam z pomocą, podpowiadając właściwą wymowę, tak jakby miało to teraz jakieś znaczenie. ? Liat Binjamini…

W jego bystrych szarych oczach dało się zobaczyć przezroczyste otoczki szkieł kontaktowych, wędrujące od mojej napiętej teraz twarzy do tej samej twarzy jaśniejącej w uśmiechu na zdjęciu paszportowym. Wskazał ręką pobliskie krzesło.

? Proszę usiąść.

? Tak ? wymamrotałam, posłusznie odsuwając krzesło. Jego nogi zaskrzypiały po podłodze. ? Jestem Izraelką…

***

W zasadzie przesłuchanie trwało krócej niż kwadrans. Większość pytań zadawał bandzior. Jego wysoki kolega wyjął ze skórzanej aktówki plik formularzy. Na całej zadrukowanej kartce widniał bladozielony, niewyraźny emblemat FBI. W lewym górnym rogu zanotował niebieskim długopisem dzisiejszą datę. Przepisał dużymi, rozstrzelonymi drukowanymi literami moje nazwisko z paszportu. A następnie sześcioma starannymi cyframi zapisał datę moich urodzin. Jego elegancki, gładki i imponujący charakter pisma był jak jego głos, gdy poprosił mnie, abym powtórzyła swój adres, tutejszy numer telefonu i nazwiska właścicieli mieszkania. Zanotował jeszcze kilka niejasnych skrótów, stawiając iks i kolejny iks w kwadratach na końcu linijek, po czym przeszedł do kolejnego druczku, podniósł na mnie oczy i uważnie badał moją twarz. Odwróciłam od niego wzrok i spojrzałam na stół. Udało mi się zobaczyć, że zapisał słowo „black” i jeszcze raz „black” ? z pewnością kolor moich włosów i oczu ? a odcień mojej skóry określił jako „dark olive”.

Teraz przyłączył się do nas bandzior. Wziął do ręki paszport i otworzył go od końca, z lewej do prawej. Po krótkim wahaniu, kartkując dokument z boku na bok, przekręcił go i dopiero teraz zrozumiał, jak należy właściwie go trzymać.

? Widzę, że urodziła się pani w Izraelu w siedemdziesiątym trzecim roku.

? Tak ? odparłam, prężąc się na krześle.

? To znaczy, że ma pani teraz dwadzieścia…

? Dwadzieścia dziewięć lat…

? Mężatka?

Paznokcie nerwowo wpijały się w zaciśnięte mocno dłonie.

? Nie.

? Dzieci?

Wcisnęłam pięści głęboko pod uda.

? Nie mam.

? Gdzie pani mieszka?

? W Izraelu?

? Tak, proszę pani. W Izraelu.

? Hmm… w Tel Awiwie.

? A czym się pani zajmuje?

Uwolniłam ręce i napiłam się nieco wody.

? Jestem na studiach magisterskich na Uniwersytecie w Tel Awiwie.

? Na jakich studiach?

Przypomniałam sobie, że wcześniej sądził, że jestem pomocą domową.

? Zrobiłam licencjat z anglistyki i językoznawstwa. Tłumaczę prace naukowe.

? Ach, językoznawstwa. Tłumaczy pani prace ? powtórzył moje słowa, zdumiony. ? To wyjaśnia pani świetny angielski.

? Dziękuję. Jestem tutaj na stypendium Fulbrighta ? mówiłam dalej bezbarwnym, rzeczowym głosem. ? Oni załatwili mi wizę.

Ponownie zajrzał do paszportu.

? Na prawie pół roku ? wskazał na dokument. ? Rzeczywiście, widzę, że pani wiza jest ważna do maja 2003 roku.

? Tak ? opanowałam nerwowe machanie nogą pod stołem i zapragnęłam całą sobą papierosa. ? Do dwudziestego maja.

? Ciekawe, bardzo ciekawe ? odparł, opróżniwszy do połowy szklankę. ? Tłumaczy pani z angielskiego na hebrajski?

Przytaknęłam bez wyrazu. I pożałowałam, że w ogóle o tym wspomniałam. Przecież mogłam powiedzieć, że jestem studentką z Izraela, i na tym poprzestać, ale najwyraźniej miałam potrzebę, aby się czymś popisać, ratując w jego oczach swój wizerunek.

? To tyle ? podsumowałam półgębkiem.

Wyraz jego twarzy nie uległ zmianie. Jego różowawe paznokcie stukały delikatnie o ściankę szklanki.

? Zakładam, że hebrajski jest pani językiem ojczystym?

? Tak. To znaczy nie ? kontynuowałam niezadowolona. ? Moi rodzice są irańskimi imigrantami, ale wraz z siostrą dorastałyśmy, mówiąc po hebrajsku.

Stukot ustał i zamienił się w mruczenie.

? Irańskimi imigrantami?

? Moi rodzice są Żydami z Teheranu. Wyemigrowali do Izraela w połowie lat sześćdziesiątych.

Upewniwszy się, że jego partner notuje te słowa, zwrócił się do mnie raz jeszcze.

? Więc oboje rodzice są Żydami?

Ponownie skinęłam głową. A specjalnie dla wysokiego, który podniósł na mnie pytające spojrzenie, dodałam donośnie i wyraźnie.

? Tak, zgadza się.

? W istocie to ciekawe ? mówił dalej bandzior, marszcząc brwi. ? A czy ktoś z pani krewnych, czy ktoś z nich nadal mieszka w Iranie?

? Nie ? odrzekłam. Nowy kierunek rozmowy dodał mi pewności. ? Wszyscy wyemigrowali do Izraela. Od tamtej pory są jego obywatelami.

? A pani odwiedzała Iran w ostatnich latach?

? Nigdy.

? Nie pojechała tam pani ? próbował raz jeszcze ? powiedzmy, w poszukiwaniu korzeni?

? Iran nie należy do najbardziej polecanych kierunków podróży, gdy ma się to ? wskazałam swój paszport, który trzymał w ręku. ? Może nawet pozwoliliby mi na wjazd do swojego państwa, ale nie jestem pewna, czy mogłabym stamtąd wyjechać.

Spodobała mu się ta odpowiedź. Posłał w stronę paszportu delikatny uśmiech i otworzył znów w miejscu, gdzie znajdował się jego palec.

? Więc mówi pani, że nigdy nie odwiedzała Iranu ? sprawdzał strony z pieczątkami.

? Właśnie tak.

? Ale za to, zgodnie z tym, co tutaj widzę, w ostatnich latach odbyła pani niemało podróży do Egiptu.

? Ach tak, na Synaj. Kiedyś jeździliśmy tam częściej, ale ostatnio stało się to trochę niebezpieczne. To znaczy niebezpieczne dla Izraelczyków…

Dotarł na koniec paszportu i kiedy zobaczyłam, co wyjmuje z plastikowej kieszonki, zamknęłam oczy. Domyślałam się, co się teraz wydarzy.

? A to co, przepraszam?

Było to moje pozwolenie na wyjazd z Izraela, dokument schowany tam od czasu mojego wyjścia z wojska, mimo iż od dawna nie był potrzebny.

? To od izraelskiej armii ? odrzekłam. ? Informuje, że mam prawo opuścić Izrael, kiedy tylko zechcę.

Chcąc uniknąć serii dodatkowych pytań, ubiegłam go i zaczęłam wyjaśniać.

? W Izraelu służba wojskowa jest obowiązkowa. Kobiety służą dwa lata, a mężczyźni trzy ? nie ograniczyłam się do tych informacji, ale tłumaczyłam dalej, tak jakby również o to miał mnie zapytać. ? Służyłam w jednostce zajmującej się pomocą socjalną dla żołnierzy. Do wojska poszłam w 1990 roku, a opuściłam je w 1992.

Nagły potok słów, a zwłaszcza wysiłek włożony w nadawanie głosowi tonu obojętności i swoistej beztroski ? jakby z każdą chwilą ta scena wydawała mi się zabawniejsza ? bardzo mnie wyczerpały.

? A proszę mi powiedzieć ? jego głos stał się teraz lekki i odprężony, niemal serdeczny. ? W jaki sposób zapisuje pani swoje tłumaczenia? ? zamknął paszport i podał mi go. ? Długopisem na papierze czy na komputerze?

Takiego pytania naturalnie się nie spodziewałam.

? Na komputerze.

? Na laptopie?

Nie wierzyłam, że to się dzieje.

? Tak, ja…

Zaplótł dłonie i położył je na stole.

? Tutaj, w domu?

? Tutaj albo w bibliotece na uniwersytecie.

? A w kawiarniach? Pracuje pani na komputerze w kawiarni?

? Tak. Czasami.

? Jest jakieś jedno konkretne miejsce, gdzie pani zwykle siedzi?

? Konkretne miejsce? ? zawahałam się. Nie wiedziałam, do czego zmierza. ? Przepraszam, ale ja nie rozumiem…

? Proszę pani, czy odwiedziła pani ostatnio kawiarnię znajdującą się niedaleko stąd, na rogu Dziewiątej Ulicy i Szóstej Alei?

Jego partner podał mu długopis, a ten podpisał się na dole formularza.

? „Café Akwarium”?

? Tak. „Akwarium”.

? Czy możliwe, że była tam pani w zeszłym tygodniu? We wtorek wieczorem?

? We wtorek? Możliwe.

Zamknął oczy na znak, że daje za wygraną.

? Dziękuję pani.
(…)

zywoplotDorit Rabinyan „Żywopłot”
Tłumaczenie: Agnieszka Olek
Wydawnictwo: Smak Słowa
Liczba stron: 246

Opis: To, co zaczyna się w chłodzie wczesnej zimy w Nowym Jorku, kończy się w szczycie oślepiającego słońcem lata na plaży w Jaffie. Przypadkowe spotkanie łączy ze sobą losy dwojga obcych ludzi: Liat, młodej Izraelki z Tel Awiwu i Hilmiego, Palestyńczyka urodzonego w Hebronie. Podczas pewnej mroźnej zimy z dala od domu, na zaśnieżonych ulicach Nowego Jorku, stęsknieni za bliskowschodnim słońcem, Liat i Hilmi znajdują sobie miejsce zarezerwowane tylko dla nich, ich własny, intymny świat. W mrocznych zakątkach oraz w szczelinach życia czai się jednak rzeczywistość, która dopada ich pod postacią ich izraelskich rówieśników i warczy na nich groźnie. Ich skomplikowana historia, pełna zwrotów i namiętności, podąża za nimi nawet wtedy, gdy każdy z nich próbuje pójść własną drogą – Liat wraca do Tel Awiwu, a Hilmi do wsi Dżifna, na północ od Ramallah. To historia, która nigdy się nie kończy.

Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek