Przeczytaj fragment powieści „Blady Król” Davida Fostera Wallace’a

29 maja 2019


Polecamy lekturę jednego rozdziału nominowanej do Nagrody Pulitzera powieści „Blady Król” Davida Fostera Wallace’a, którą ukazała się w polskim przekładzie Mikołaja Denderskiego dzięki wydawnictwu W.A.B. W swej książce nieżyjący już pisarz raczy nas piętrowymi refleksjami na temat nudy, bezwładu, młodości czy amerykańskiego systemu finansowego. „Kiedy autor stara się wydobyć znaczenie z każdej mijającej sekundy, nieważne jak pustej, samotnej czy podobnej do sekundy, która ją poprzedziła, 'Blady Król’ nabiera większej mocy niż w przypadku dwóch poprzednich powieści Wallace?a. Jego umiejętność oddawania zawiłości umysłu walczącego z samym sobą przy użyciu jedynie tego tępego, skostniałego narzędzia, jakim jest język, ma niewielu równych w literaturze amerykańskiej, jeśli w ogóle są takowi” ? polecał „Bladego Króla” w magazynie „Time” pisarz Lev Grossman. Sprawdźcie sami, z czego bierze się fenomen Davida Fostera Wallace’a.

§ 6

Siedzieli na stole piknikowym w tym parku nad jeziorem, od strony tego brzegu, gdzie w zasłoniętej do połowy przez skarpę płyciźnie zanurzał się pień zwalonego drzewa. Lane A. Dean Jr. i jego dziewczyna, oboje w niebieskich dżinsach i w koszulach. Siedzieli na blacie stołu, z butami na ławce, na której siadali ludzie urządzający sobie piknik w chwilach wolnych od trosk. Chodzili do innych liceów, ale do tego samego koledżu, gdzie poznali się przy posłudze w duszpasterstwie akademickim. Była wiosna, trawa w parku była bardzo zielona, a powietrze, przesycone jednocześnie kapryfolium i bzem, trudne niemal do zniesienia. Latały pszczoły, a przy tym kącie padania promieni słonecznych woda na płyciźnie sprawiała wrażenie ciemnej. Tydzień obfitował w burze, powalone drzewa i dźwięki pił łańcuchowych na całej ulicy, przy której stał dom jego rodziców. Siedzieli na stole piknikowym w identycznych pozycjach, pochyleni do przodu, ze skulonymi ramionami i łokciami opartymi na kolanach. Siedząc tak, dziewczyna kołysała się nieznacznie i raz ukryła twarz w dłoniach, chociaż nie płakała. Lane trzymał się bardzo sztywno i nieruchomo i spoglądał poza krawędź brzegu, na powalone drzewo na płyciźnie i kulę z odsłoniętych korzeni, sterczących we wszystkich kierunkach, oraz obłok gałęzi, pogrążony do połowy w wodzie. Jedyny człowiek w pobliżu znajdował się o kilkanaście rozdzielonych przerwami stolików od nich; stał sam, wyprostowany. Patrzył na dziurę w ziemi, którą wyrwało padające drzewo. Było ciągle jeszcze wcześnie i wszystkie cienie przesuwały się z wolna na prawo i topniały. Dziewczyna miała na sobie starą cienką flanelową koszulę zapinaną na perłowe zatrzaski, której rękawy nie były podwinięte, i zawsze pachniała bardzo przyjemnie i czysto, jak ktoś komu można zaufać i do kogo ma się naprawdę poważny stosunek, nawet jeśli się go nie kocha. Lane Dean przepadał za jej zapachem od samego początku. Jego matka mówiła o niej, że „stoi twardo na ziemi”, i lubiła ją, uważała, że dobry z niej człowiek, to było widać ? dawała temu wyraz na różne ledwie dostrzegalne sposoby. Fale na płyciźnie omywały drzewo z różnych stron, jakby je nieomal ogryzały. Czasami w samotności, gdy pogrążał się w myślach albo usiłował zawierzyć jakąś sprawę Chrystusowi, łapał się na tym, że zamyka pięść jednej ręki w drugiej dłoni i lekko nią kręci, jakby wciąż stał na boisku i rytmicznie uderzał w rękawicę dla zachowania czujności w środkowym polu. Teraz tego nie robił ? gdyby teraz się tak zachowywał, to byłoby okrutne i nieprzyzwoite. Starszy osobnik stał obok swojego stolika, był przy nim, chociaż nie siedział, i wyglądał też trochę nie na swoim miejscu: w sportowej czy biznesowej marynarce i kapeluszu w stylu tych noszonych przez starszych mężczyzn, takim, jaki miał na głowie dziadek Lane?a na zdjęciach z czasu, gdy był młodym agentem ubezpieczeniowym. Wyglądał, jakby patrzył na przeciwległy brzeg jeziora. Jeżeli w ogóle się poruszył, to Lane tego nie widział. Wyglądał bardziej jak wizerunek niż jak człowiek. W zasięgu wzroku nie było żadnych kaczek.

Lane Dean zapewnił ją raz jeszcze, że z nią pójdzie i będzie tam razem z nią. Była to jedna z niewielu bezpiecznych i przyzwoitych rzeczy, jakie właściwie mógł powiedzieć. Kiedy powtórzył to już drugi raz, pokręciła głową i zaśmiała się boleśnie, co brzmiało bardziej jak wypuszczenie powietrza przez nos. Jej prawdziwy śmiech był inny. On tak naprawdę będzie tylko w poczekalni, powiedziała. Że będzie o niej myślał i jej współczuł, o tym wie, ale nie będzie z nią tam w środku. Była to prawda tak oczywista, że poczuł się jak głupek, że wciąż o tym gada, i teraz rozumiał, co myślała, ilekroć to mówił; nie przynosiło jej to ulgi ani nie zmniejszało balastu. Im gorzej się czuł, tym bardziej nieruchomiał. Miał wrażenie, jakby to wszystko rozgrywało się na krawędzi noża czy na linie; gdyby się poruszył, chcąc unieść ramię albo jej dotknąć, całość mogłaby runąć. Nienawidził siebie za to, że siedzi jak zastygły. Niemal wyobrażał sobie siebie, jak skrada się na palcach, bo coś może wybuchnąć. Jedno wielkie durne skradanie się na palcach, jak z kreskówki. Cały poprzedni czarny tydzień tak wyglądał, i to było złe. Wiedział, że to było złe, wiedział, że czegoś się od niego wymaga, i wiedział, że tym czymś nie jest ta straszna zastygła w bezruchu troska i ostrożność, ale udawał przed sobą, że nie wie, czego się od niego wymaga. Udawał, że to nie ma nazwy. Wmawiał sobie, że nie wypowiada na głos tego, o czym wie, że jest słuszne i prawdziwe, ze względu na nią, bo myśli o jej potrzebach i uczuciach. Poza studiami pracował też w UPS, w magazynie i przy rozwożeniu, ale załatwił sobie dzień wolny po tym, jak wspólnie podjęli decyzję. Na dwa dni przed tym wstał bardzo wcześnie i usiłował się modlić, ale nie był w stanie. Tężał w coraz zimniejszą bryłę, tak czuł, ale nie myślał teraz o swoim ojcu czy o jego obojętnym chłodzie, który przejawiał nawet w kościele, a z powodu którego tak mu kiedyś współczuł. Taka była prawda. Lane Dean Jr. czuł, jak słońce ogrzewa mu ramię, gdy wyobrażał sobie siebie w pociągu, jak mechanicznym ruchem macha czemuś, co maleje, w miarę jak pociąg uwozi go dalej. Jego ojciec i ojciec jego matki obchodzili urodziny tego samego dnia, w Raku. Włosy Sheri miały odcień niemal kukurydziany, były bardzo czyste, a ich przedziałek różowiał w świetle. Siedzieli tu na tyle długo, że teraz tylko ich prawe profile były ocienione. Mógł patrzeć na jej głowę, ale nie na nią. Miał wrażenie, że poszczególnych części jego samego nic ze sobą nie łączy. Była mądrzejsza od niego i oboje o tym wiedzieli. Nie chodziło tylko o szkołę ? Lane Dean studiował rachunkowość i szło mu nieźle, radził sobie. Ona była o rok starsza, miała dwadzieścia lat, ale to było też coś więcej ? zawsze sprawiała na Lanie wrażenie, jakby była na dobrej stopie z własnym życiem, na sposób, którego nie dawało się wytłumaczyć wiekiem. Zdaniem jego matki „wiedziała, czego chce”, a tym czymś było pielęgniarstwo, które w Peoria Junior College nie należało do łatwych studiów, a do tego jeszcze pracowała jako hostessa w Embers i sama zarobiła na swój samochód. Jej powaga podobała się Lane?owi. Miała kuzyna, który zmarł, gdy była trzynasto- czy czternastolatką, którego kochała i z którym była blisko. Opowiedziała mu o tym tylko tamten jeden raz. Podobał mu się jej zapach i drobny puszysty meszek na ramionach, i to, jak wydawała z siebie okrzyk, gdy coś ją rozbawiło. Lane?owi podobało się jej poważne podejście do wiary i wartości, które teraz, gdy siedział z nią tu, na tym stole, wzbudzało w nim lęk. To było potworne. Nabierał podejrzeń, że być może jego wiara nie jest szczera. Że może jest jakby trochę obłudnikiem, jak Asyryjczycy u Izajasza, a to byłoby znacznie cięższym grzechem niż sama wizyta ? zdecydował, że tak właśnie uważa. Tak bardzo zależało mu na byciu dobrym człowiekiem, na tym, by nadal mógł czuć się dobrym. Rzadko kiedy myślał wcześniej o potępieniu i piekle, ten fragment nie przemawiał do jego ducha, tak że na nabożeństwach raczej po prostu wyłączał się i tolerował wzmianki o piekle, tak jak się toleruje robotę, którą trzeba wykonywać, żeby uzbierać na to, co chce się kupić. Jej tenisówki całe były w drobnych różnościach i wypunktowanych spisach z wykładów. Wciąż patrzyła w ziemię. Miniaturowe notatki czy tytuły zadane do przeczytania, zapisane cienkopisem jej starannym okrągłym pismem na białych powierzchniach okalających podeszwę. Lane A. Dean patrzy na spinki trzymające włosy z boku jej schylonej głowy, które mają kształt niebieskich biedronek. Wizyta była umówiona na popołudniu, ale kiedy dzwonek do drzwi rozległ się tak wcześnie i jego matka zawołała na niego z dołu, już wiedział ? i jakaś okropna myślowa pustka zaczęła zapadać się mu w środku.

Powiedział jej, że nie wie, co robić. Że wie, że gdyby był sprzedawcą i kazał jej to kupić, to by było wstrętne i złe. Ale że próbuje zrozumieć, przemodlili to i przedyskutowali od każdej strony. Ona sama przecież wie, jak mu przykro, powiedział Lane, i dodał, że jeśli był w błędzie, sądząc, że naprawdę zdecydowali wspólnie, gdy zdecydowali się na wizytę, może mu to powiedzieć, prosi ją o to, ponieważ chyba wyobraża sobie, jak ona musi się czuć, kiedy to jest coraz bliżej, i jak się boi, ale on nie ma pewności, czy nie chodzi o coś więcej. To było tak, jakby, poza ustami, kompletnie znieruchomiał. Nie odpowiedziała. Że jeśli potrzebują się jeszcze pomodlić w tej intencji i jeszcze to przegadać, to on tu jest, jest gotowy, powiedział. Powiedział, że wizytę można przesunąć; wystarczy, że powie, to zadzwonią i przesuną wizytę, żeby jeszcze poczekać i upewnić się, że to dobra decyzja. Wciąż jest jeszcze wcześnie, oboje o tym wiedzą, powiedział. To była prawda, tak się czuł, a jednak wiedział, że stara się mówić rzeczy, które sprawią, że ona się otworzy i powie mu wystarczająco dużo, żeby zdołał ją przejrzeć i przeczytać jej serce, i on zorientuje się, co ma jej powiedzieć, żeby się zdecydowała to zrobić. Wiedział, że na tym mu właśnie zależy, choć nie przyznawał się do tego przed sobą, bo wtedy wyszedłby na kłamcę i obłudnika. Coś w nim, w jakimś zamkniętym małym zakamarku, mówiło mu, dlaczego nie poszedł z tym do nikogo, żeby się przed nim otworzyć i poprosić o życiową poradę ? ani do pastora Steve?a, ani do towarzyszy modlitwy z duszpasterstw akademickich, ani do znajomych z UPS czy kogoś zajmującego się pomocą duchową, jaką oferowano w dawnym kościele jego rodziców. Nie wiedział za to, dlaczego Sheri nie była u pastora Steve?a ? nie potrafił przeczytać jej serca. Nie pokazywała emocji i chowała się w siebie. Tak żarliwie pragnął, by to się nigdy nie stało. Czuł, jakby wreszcie rozumiał, dlaczego to prawdziwy grzech, a nie po prostu zakurzony przepis dawnego społeczeństwa. Czuł się przez to poniżony i upokorzony, i że teraz już rozumie i wierzy, że przepisy istnieją nie bez powodu. Że przepisy dotyczą go osobiście, jako osoby. Przysiągł Bogu, że odrobił jego lekcję. Ale co, jeśli to także była pusta obietnica, złożona przez hipokrytę, który żałuje już po wszystkim, przyrzeka posłuszeństwo, ale tak naprawdę zależy mu tylko na ułaskawieniu? Może wcale nie zna własnego serca ani nie nauczył się rozumieć i poznawać siebie. Myślał też wciąż o 1 Tm 6 i hipokrycie tamże, który „spiera się o słowa”. Miał wrażenie jakiegoś okropnego wewnętrznego oporu, ale nie wyczuwał, przeciw czemu jest zwrócony. Taka była prawda. Przy żadnej z tych rozmów, w trakcie których spoglądali na to z różnych stron i rozważali, żeby wspólnie podjąć decyzję, nie było o tym mowy, nie padło to słowo ? bo gdyby wypowiedział je choć raz, oświadczył, że on ją kocha, że kocha Sheri Fisher, to wówczas cała rzecz zmieniłaby postać, to byłoby inne stanowisko i spojrzenie z innej strony, tylko że różnica leżałaby właśnie w tym, o czego odpuszczenie się razem modlą i o czym wspólnie zdecydowali. Czasami modlili się wspólnie przez telefon, stosując coś w rodzaju półszyfru, na wypadek gdyby ktoś w ich domach niechcący podniósł drugą słuchawkę. Ona siedziała nadal, jakby nad czymś myślała, w pozie namysłu, w której wyglądała prawie tak samo jak tamta rzeźba. Byli tu oboje na tym stole. On był kimś, kto omija ją wzrokiem i patrzy na drzewo w wodzie. Ale nie mógł powiedzieć, że on to czuje ? to nie była prawda.

Ale też nigdy nie otworzył się przed nią i nie powiedział jej prosto z mostu, że jej nie kocha. To mogło być jego „kłamstwo przez zaniechanie”. To mógł być ten zastygły opór ? gdyby zwrócił się do niej twarzą i powiedział, że jej nie kocha, poszłaby na wizytę i odeszła. Wiedział o tym. Jednak coś w nim, jakaś okropna słabość czy zobojętnienie na wartości, nie pozwalało mu jej tego powiedzieć. To było jak mięsień, którego po prostu mu brakuje. Nie wiedział czemu, ale nie potrafił tego zrobić czy choćby modlić się, żeby się na to zdobyć. Wierzyła, że jest dobry, stały w swoich wartościach. Jakaś jego część wydawała się pragnąć właśnie tego, żeby na dobrą sprawę zwyczajnie okłamać kogoś, kto ma taką wiarę i ufność, a skoro tak, to kim on był? Jak osoba tego pokroju może się w ogóle modlić? Tak naprawdę było mu tak, jakby doświadczał rzeczywistej postaci tego, co mają na myśli ludzie, kiedy mówią o piekle. Lane Dean nigdy nie wierzył w piekło jako jezioro płomieni czy w to, że kochający Bóg wrzuca gości w ogień piekielny ? serce mówiło mu, że to nieprawda. Tym, w co wierzył, był żywy Bóg współczucia i miłości oraz możliwość osobistej relacji z Jezusem Chrystusem, przez którego ta miłość spełnia się w ziemskim czasie. Ale siedząc tutaj, obok tej dziewczyny, która teraz wydawała mu się tak nieznana jak przestrzeń kosmiczna, czekając na cokolwiek, co padnie z jej ust i wyrwie go z odrętwienia, czuł się tak, jakby widział kontur czy zarys tego, czym mogłaby być prawdziwa wizja piekła. Składały się na nią dwie potężne i złowrogie armie, które zgromadziły się w nim samym, stojące niemo jedna naprzeciw drugiej. Stoczą bitwę, ale nie będzie zwycięzcy. Albo nigdy żadnej bitwy ? armie będą tak trwały, nieruchome, wpatrzone jedna w drugą, widząc w drugiej stronie coś tak innego i obcego od siebie samej, że nie będą nawet rozpoznawać jej mowy jako złożonej ze słów ani nie będą w stanie wyczytać czegokolwiek z twarzy drugiej strony, w tym znieruchomieniu, jedna naprzeciw drugiej, obie nierozumiejące, przez całą ludzką rachubę. Człowiek o dwóch sercach, hipokryta przed samym sobą, obojętnie, na co się zdecyduje.

Kiedy podniósł głowę, część jeziora kawałek dalej błyszczała w słońcu; woda bliżej brzegu nie była teraz czarna, tak że dało się coś dostrzec na mieliźnie i było widać, że cała woda porusza się ledwie zauważalnie, wte i wewte, tak jak on, gdy teraz usilnie prosił, by mógł stać się na powrót sobą, w chwili kiedy jej noga drgnęła i Sheri zaczęła się obracać w jego stronę. Widział człowieka w garniturze i popielatym kapeluszu, jak stoi teraz bez ruchu na brzegu jeziora, trzyma coś pod pachą i patrzy ponad wodą na drugą stronę, gdzie niewielkie postacie na składanych krzesłach siedziały w rzędzie w sposób wskazujący na to, że zarzuciły przynętę na okonia, co robią przeważnie tylko czarni z East Side, a ten mały biały kształt na końcu ich rzędu to był styropianowy kosz wędkarski. W tej jego chwili czy momencie decyzji nad jeziorem, od której dzielił go tylko krok, Lane Dean po raz pierwszy poczuł, że doświadcza tego wszystkiego równocześnie; wszystko wydawało się wyraźnie oświetlone, bowiem okrągły cień błotnego dębu odsunął się już daleko od nich, tak że siedzieli teraz w słońcu, ich cień w trawie na lewo przed nimi wyobrażał natomiast coś dwugłowego. Patrzył czy wpatrywał się znowu w miejsce, gdzie gałęzie powalonego drzewa sprawiały wrażenie tak ostro wygiętych tuż pod powierzchnią płycizny, kiedy dano mu znać, że przez całą tę zastygłą ciszę, którą pogardzał, tak naprawdę się modlił albo robiła to jakaś część jego serca, o której istnieniu nie wiedział albo której głosu nie słyszał, ponieważ w odpowiedzi otrzymał coś na kształt wizji, coś, co później będzie nazywał w myślach wizją albo chwilą łaski. Nie jest hipokrytą, jest tylko złamany i rozbity, jak wszyscy ludzie. Później, ilekroć o tym pomyśli, będzie wierzył, że to, co go teraz spotyka, to moment, w którym niemal zobaczył ich oboje tak, jak mógłby ich widzieć Jezus ? jako ślepych, ale szukających po omacku, chcących podobać się Bogu, mimo ich przyrodzonej upadłej natury. Bo właśnie wtedy wejrzał na mgnienie oka w serce Sheri i tym samym dane mu było poznać, co się tu wydarzy, w chwili, w której kończyła obrót w jego stronę, a mężczyzna w kapeluszu spoglądał na wędkujących i na powalony wiąz, który upuszczał do wody swoje kwiatostany. Ta twardo stąpająca po ziemi dziewczyna, która przyjemnie pachnie i chce zostać pielęgniarką, weźmie jedną z jego dłoni w swoje ręce, żeby go odblokować i sprawić, żeby na nią spojrzał, i powie, że ona nie może tego zrobić. Że przeprasza, że wcześniej tego nie wiedziała, nie zamierzała kłamać, zgodziła się, ponieważ chciała wierzyć, że da radę, ale nie może. Że je urodzi, musi. Jej spojrzenie będzie przytomne i opanowane. Że zeszłej nocy całą noc się modliła i robiła rachunek sumienia, i uznała, że tego wymaga od niej miłość. Że Lane powinien, proszę, skarbie, daj mi skończyć. Że, posłuchaj, to jej decyzja, która jego nie zobowiązuje do niczego. Że ona wie, że jej nie kocha, nie tak; że wiedziała o tym przez cały ten czas i że nic nie szkodzi. Że jest, jak jest, i że to nic nie szkodzi. Będzie je nosić i je urodzi, i będzie je kochać, a od Lane?a nie będzie niczego żądać, poza tym, żeby jej dobrze życzył i uszanował to, co ona musi zrobić. Że go uwalnia, zrzeka się wszelkich roszczeń, że ma nadzieję, że skończy PJC i że będzie miał dobre życie, że czeka go radość i wszystko, co dobre. Jej głos będzie przytomny i opanowany i będzie kłamać, bo Lane?owi było dane wejrzeć w jej serce. Zobaczyć ją. Jeden z czarnych po drugiej stronie podnosi rękę w geście, który może oznaczać pozdrowienie albo próby odpędzenia pszczoły. Gdzieś daleko za nimi słychać pracującą kosiarkę. To będzie straszliwy zakład o wszystko, zrodzony z desperacji w duszy Sheri Fisher, ze świadomości, że nie może zrobić tego dzisiaj, ale też nie może nosić dziecka sama i przynieść wstydu rodzinie. Jej wartości blokują oba wyjścia ? Lane to widzi ? i nie ma innej opcji czy wyboru, to kłamstwo nie będzie grzechem. Gal 4:16, „Czy stałem się nieprzyjacielem waszym?”. Ona idzie o zakład, że jest dobry. Tu, na stole, już nie zamarły, ale jeszcze nie ruchomy, Lane Dean Jr. pojmuje to wszystko i czuje, jak ogarnia go litość, a także coś jeszcze, coś, co nie ma żadnej ze znanych mu nazw, co dane mu jest odczuć w formie pytania, które nie przyszło mu do głowy choćby raz w trakcie tego długiego tygodnia poszukiwań i rozterki ? skąd ta pewność, że jej nie kocha? Dlaczego jeden rodzaj miłości miałby być prawdziwszy od innych? A co, jeżeli nie ma najmniejszego pojęcia, czym jest miłość? Co w ogóle zrobiłby Jezus? Bo właśnie teraz poczuł na swoich rękach jej dwie małe, delikatne, silne dłonie, którymi obracała go w swoim kierunku. Co, jeśli zwyczajnie się boi, co, jeśli to jedyna prawda, a tym, o co należy się modlić, nie jest nawet miłość, ale zwykła odwaga, żeby spojrzeć jej w oczy, kiedy ona to powie, i zaufać własnemu sercu?

David Foster Wallace „Blady Król”
Tłumaczenie: Mikołaj Denderski
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 592

Opis: Tematem powieści, której David Foster Wallace poświęcił ostatnich dziesięć lat życia, jest śmiertelna nuda. Dziesięć lat po samobójczej śmierci kultowego amerykańskiego pisarza jego dzieło w końcu trafia do rąk polskich czytelników. Przebłyski, pozornie przypadkowe stop-klatki z życiorysów osób, które łączy jedno ? spotykają się w zasypanym papierami biurze Izby Rozliczeń Skarbowych, gdzie każdy dzień do złudzenia przypomina poprzedni. Setki formularzy zeznań podatkowych przechodzą przez ręce kontrolerów, automatyczna i przeraźliwie nudna praca upodabnia ludzi przekładających dokumenty z miejsca na miejsce do maszyn, posłusznie wykonujących swoje zadania aż do zużycia i zastąpienia nowymi. W tej wszechogarniającej monotonii nawet śmierć przy biurku obok pozostaje niezauważona i nie robi na nikim większego wrażenia. Lecz Wallace potrafi opowiadać o samozatracającym się świecie w taki sposób, jak nikt inny. W 2012 roku ta wyjątkowa książka znalazła się w finale Nagrody Pulitzera.

Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek