Premiera wyróżnionej National Book Award powieści „Zbieranie kości” Jesmyn Ward! Przeczytaj fragment książki

11 marca 2020


11 marca nakładem Wydawnictwa Poznańskiego do sprzedaży trafiła najsłynniejsza powieść autorki bestsellerowego „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie” i zarazem pierwszej kobiety, która dwukrotnie otrzymała prestiżową nagrodę National Book Award. „Zbieranie kości” Jesmyn Ward to zainspirowana m.in. dziełami Williama Faulknera i osobistymi przeżyciami autorki historia czarnoskórej robotniczej rodziny z Mississippi, która musi zmierzyć się z huraganem Katrina. Fragment książki możecie przeczytać poniżej.

DZIEŃ JEDENASTY
Katrina

Kiedy Mama tłumaczyła mi po raz pierwszy, czym jest huragan, wyobrażałam sobie, że wszystkie zwierzęta wtedy uciekają, że uchodzą przed wichurą, zanim ta nadejdzie, że węszą powietrze i wiatry wiele dni naprzód i wszystko wiedzą z góry. Albo może wystawiają różowe ciepłe języki, żeby posmakować wiatr i mieć absolutną pewność. Że jelenie zerkają na towarzyszy i pędzą przed siebie w podskokach. Że lisy poszczekują do siebie, kulą się w sobie i ruszają w drogę. I że to samo robią większe zwierzęta. Ale teraz wydaje mi się, że nie wszystkie zwierzęta tak robią, wiewiórki i króliki zostają i w ogóle nie uciekają. Może są za małe, żeby uciec. Może te małe zamierają na gałęziach, na przysypanej sosnowym igliwiem ziemi, zadzierają nosy, wyczuwają nadchodzący huragan, który pachnie solą ? solą i żywym ogniem ? i przygotowują się do jego nadejścia jak my. Wiewiórki zbierają ptasie piórka, zbierają sosnowe igliwie, zbierają cudze wylinki i żołędzie z dębów w trzewiach swoich drzew i układają warstwa na warstwie, żeby zakopać się głęboko w pniach, i są tak bezpieczne, że ledwo słyszą siejącą spustoszenie wichurę wokół siebie. Króliki stają słupka, łapka w łapkę, wąchają wichurę, wąchają to, co w nie uderzy z grzmotem pioruna, i zaczynają kopać tunele w czerwonej glinie i piasku tak głęboko, póki nie trafią na czarną, chłodną ziemię, nie miną korzeni, póki nie wykopią komnat tak wielkich, że siedzą nad podziemnymi zbiornikami wody, do których drążymy studnie, a gdy nadejdzie huragan, wsłuchują się w chlupoczącą na ziemi i pod ziemią wodę i czują się bezpieczne w garści ziemi.

Poprzedniego wieczoru rozłożyliśmy posłanie w salonie, gdzie wcześniej zabiliśmy okna niespasowaną sklejką. Ja z Randallem spaliśmy obok siebie na podłodze, a Juniorowi dostała się sofa. Przynieśliśmy wymięte poduszki, wyleżane prześcieradła i kołdry, a nawet przepalone dawno temu elektryczne koce. Ułożyliśmy z nich materace tak cienkie, że siadając, czuliśmy na podłodze frotowy dywan. Umyliśmy wszystkie naczynia. Nalaliśmy wody do wanny, do zlewów w łazience i kuchni, żeby móc używać i spłukiwać toaletę. Zjedliśmy kilka jajek na twardo, a Randall ugotował nam makaron. Trzymaliśmy gorące talerze na kolanach i oglądaliśmy telewizję. Na zmianę wybieraliśmy programy. Randall wybrał audycję o remontowaniu domu, w której świeżo poślubiona para przerabiała gabinet na jasnozielony pokoik dla dziecka. Ja wybrałam film dokumentalny o gepardach. Junior ? jako ostatni ? wybrał filmy rysunkowe, a choć szybko zasnął, nie wyłączyliśmy pastelowych kolorów na ekranie. Tata został u siebie w pokoju, ale nie zamknął drzwi. Skeet siedział w sypialni z Chiną i młodymi, ale drzwi były zamknięte.

Zanim zasnęłam, czytałam w mrugającym świetle z telewizora i zakurzonej lampy. W starożytnej Grecji z jej wszystkimi herosami, Medeą, porąbanym bratem i zdruzgotanym ojcem woda oznaczała śmierć. W łazience, kiedy siedziałam na toalecie, usłyszałam na dworze brzęk metalu o metal ? jakaś zepsuta maszyna przechyliła się na drugą niczym zmurszały nagrobek ? i wiedziałam już, że to wiatr pchający przed sobą ulewę.

W dniu przed uderzeniem huraganu dzwoni telefon. Gdy Mama żyła, podnosiła słuchawkę. Dzwoniła administracja stanowa i powiadamiała wszystkich, którym groziło niebezpieczeństwo. Odkąd Mama umarła, telefony odbierał Randall. Puszczał te nagrania każdego lata. Raz telefon odebrał Skeet i rozłączył się po pierwszym „halo”. Junior nigdy nie odbierał takich telefonów, podobnie jak Tata. Ja odebrałam po raz pierwszy wczoraj. W słuchawce odezwał się męski głos, jak z komputera, jakby miał tchawicę z żelaza. Nie pamiętam za dobrze szczegółów, choć pamiętam ogólną wymowę: „Obowiązkowa ewakuacja. Uderzenie huraganu w kontynent spodziewane jest jutro. Jeśli postanowicie zostać w domach i nie ewakuujecie się do jutra, nie możemy wziąć za was odpowiedzialności. Zostaliście ostrzeżeni. Konsekwencje waszego zaniechania mogą wyglądać następująco?”. I wymienia całą listę. Nie pamiętam, czy to mówi, ale sprawia takie wrażenie: „Możecie zginąć”.

Wtedy huragan staje się rzeczywisty.

Pierwszy huragan, jaki zapamiętałam, nadszedł, gdy miałam dziewięć lat ? i był najgorszy ze wszystkich dwóch czy trzech wiejących u nas każdego roku. Mama pozwoliła mi uklęknąć przy krześle, które postawiła pod oknem. Już wtedy deski i sklejka, którymi zabijaliśmy okna, były niedopasowane i wszędzie były szpary, przez które mogliśmy wyglądać i śledzić przechodzący w ciemności cyklon. Radio na baterie niewiele nam powiedziało, za to podwórko bardzo wiele: drzewa gięły się i prawie łamały, naprężały łukowato jak wędziska, puste beczki łomotały po całym podwórku, woda płynęła czystymi strugami, żłobiąc kaniony w glinie. Mama miała już wielki brzuch od Juniora, położyłam jej na tym brzuchu dłoń i patrzyłam. Junior był niespodzianką, szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Ja, Skeetah i Randall rodziliśmy się rok po roku, a potem nic przez dziewięć lat. Uklękłam obok niej i przystawiłam ucho do brzucha, usłyszałam szum wód Juniora w środku, a na dworze wichura wyrywała drzewo z korzeniami jakieś dziesięć stóp od domu. Mama przyglądała się temu, przykładając oko do szpary między deskami w oknie. Kołysała się przy tym na boki, jakby dziecko w jej łonie nie pozwalało jej wysiedzieć na miejscu. Głaskała mnie po głowie.

Tamten huragan, Elaine, miał trzecią kategorię. Katrina, jak powiedzieli wczoraj późnym wieczorem w telewizji, powtarzając słowa Taty, osiągnęła już kategorię piątą. Obozowaliśmy w salonie.

Randall i Tata przespali Elaine. Skeet siedział naprzeciw mnie po drugiej stronie Mamy, a ona opowiedziała nam o wielkim huraganie, który przeżyła w dzieciństwie: legendarnej Camille. Mówiła, że wichura zerwała dach z chatki Mamci Lizbeth i Tatki Josepha. Mówiła, że najlepiej zapamiętała smród po przejściu Camille: smród gnijących śmieci, rojących się w gorącym słońcu od czerwi. Mówiła, że świeże trupy i stare trupy walały się po plażach, ulicach i w lesie. Mówiła, że Tatko Joseph znalazł na podwórku lśniący szkielet wymyty do czysta z ciała i ubrania, ale śmierdzący jak zepsuty ząb. Mówiła, że Tatko Joseph nigdy nie zanosił szczątków do kościoła, ale wkładał je do worka na ostrygi i szedł z nimi do lasu. Pewnie je tam zakopywał. Mówiła, że szły z Mamcią Lizbeth przez wiele mil po wodę ze studni artezyjskiej. Mówiła, że się pochorowała jak niemal wszyscy, bo nawet ta woda nie była czysta, i przyśniło się jej wtedy, że ma jej w sobie całe beczki, bo srała wodą, sikała wodą i wodą wymiotowała. Mówiła jeszcze, że nie będzie już takiego huraganu jak Camille, a gdyby miał nadejść, to ona woli go nie dożyć.

Usnęłam wczoraj najpóźniej ze wszystkich, a teraz budzę się pierwsza. Tata chrapie tak głośno, że słyszę go przez korytarz. Randall śpi zwrócony twarzą do sofy, na której leży Junior. Śpi odwrócony do mnie plecami i zwinięty w kłębek, jakby coś ukrywał. Jedna ręka i jedna noga Juniora zwisają z sofy, a kołdra zwisa z niego. Telewizor nie gra. W domu panuje taka cisza jak nigdy, nie szumi żadna elektryka. Kiedy spaliśmy, nadciągający huragan zdusił dom. Wyłączyli prąd. Przez szparę w oknie salonu poranek jest szarobury i nieprzejrzysty jak brudne pomyje. Deszcz łomocze w pordzewiały blaszany dach. A wiatr, który wczoraj ledwo się pokazał, dziś wzdycha i mówi „fiu, fiu”. Leżę w ciemności, naciągam cienką kołdrę po szyję, gapię się w sufit i nie odpowiadam.

Mama rozmawiała z Elaine. Przegadała huragan. Wciągnęła nas w tę rozmowę, żebyśmy czuli się bezpieczni. Ten sekret, który już nie jest sekretem i który w sobie noszę: czy zdołam go ocalić? Czy będę umiała zagadać Katrinę, jak Medea uczynić ją bezsilną, i czy usłyszy to moje dziecko wielkości paznokcia, paznokcia małego palca? Czy mówienie sprawi, że będzie mnie znało, kiedy się urodzi, że przypomni sobie mój głos? Spojrzy na mnie twarzyczką Manny?ego o złocistej cerze, okoloną moimi włosami? Czy wyciągnie do mnie różowe paluszki i chwyci mnie za rękę?
(…)

Jesmyn Ward „Zbieranie kości”
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Liczba stron: 366

Opis: Nad Zatoką Meksykańską formuje się huragan, który już wkrótce zagrozi życiu setek tysięcy ludzi. W przybrzeżnym miasteczku Bois Sauvage w stanie Missisipi czternastoletnia Esch i jej trzej bracia próbują zebrać zapasy jedzenia, na próżno szukając przy tym pomocy u ojca alkoholika, którego nigdy nie ma w pobliżu. W młodej dziewczynie narasta strach, zwłaszcza gdy dowiaduje się, że zaszła w ciążę. Dwanaście dni, podczas których rozgrywa się akcja powieści, stanowi bolesną próbę spojrzenia na samotność oraz brutalną codzienność, która w obliczu Huraganu Katrina pokazuje nam swoje najbrudniejsze barwy.

Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek