Premiera „Instytutu” Stephena Kinga. Przeczytaj jeden rozdział książki i dowiedz się więcej o głównym bohaterze, Luke’u Ellisie

11 września 2019


Nakładem wydawnictwa Albatros ukazała się nowa powieść Stephena Kinga zatytułowana „Instytut”. Podobnie jak to było w kultowym horrorze „To”, książka opowiada o grupie dzieci, które jednoczą się, aby walczyć z potężnym złem. Różnica polega na tym, że młodzi bohaterowie mają moce telekinetyczne lub psychiczne, a dorośli zarządzający tytułowym instytutem zmuszają ich do brania udziału w eksperymentach medycznych.

„Chciałem napisać książkę jak 'Szkolne lata Toma Browna'” – mówi King, nawiązując do klasycznej powieści Thomasa Hughesa z 1857 roku rozgrywającej się w brytyjskiej szkole z internatem. „Tyle że dziejącą się w piekle” – dodaje.

Pomysł na stworzenie tajemniczej placówki, w której siłą przetrzymywane są niezwykle uzdolnione dzieci, może kojarzyć się z serialem „Stranger Things”, stworzonym m.in. z fascynacji książkami Kinga. Pisarz reaguje na te porównania w następujący sposób: „Bardzo lubię 'Stranger Things’, ale 'Instytut’ zawdzięcza coś raczej powieści 'To’. To kolejna książka o dzieciach, które same są słabe i bezradne, ale razem mogą stanowić coś bardzo silnego”.

King przyznaje, że o ile kiedyś wiedzę o dzieciach czerpał z obserwacji własnych synów i córki, teraz inspiracji dostarczają mu wnuki.

Powieść „Instytut” w przekładzie Rafała Lisowskiego jest już dostępna w księgarniach. Poniżej możecie przeczytać premierowo jeden rozdział, z którego dowiecie się więcej o głównym bohaterze książki Luke’u Ellisie.

Bystry chłopak
1

Pewnego pięknego ranka w kwietniu tego samego roku – parę miesięcy przed przybyciem Tima Jamiesona do DuPray – Herberta i Eileen Ellisów wprowadzono do gabinetu Jima Greera, jednego z trzech szkolnych psychologów w Szkole dla Wyjątkowych Dzieci imienia Brodericka w Minneapolis.

– Luke nie wpakował się w jakieś kłopoty, prawda? – zapytała Eileen, gdy usiedli. – Bo jeśli tak, to nic nam nie mówił.

– Bynajmniej – powiedział Greer. Miał trzydzieści parę lat, przerzedzone ciemne włosy i poważną twarz. Był w sportowej koszuli rozpiętej pod szyją i wyprasowanych dżinsach. – Proszę posłuchać, wiedzą państwo, jak w naszej szkole wszystko działa, prawda? Jak musi działać, biorąc pod uwagę możliwości umysłowe naszych uczniów. Są oceniani, ale nie za pomocą stopni. To niemożliwe. Mamy tu dziesięciolatków z lekkim autyzmem, którzy rozwiązują zadania matematyczne dla szkół średnich, ale czytają na poziomie trzeciej klasy. Mamy dzieci biegle mówiące w czterech językach, ale nieradzące sobie z mnożeniem ułamków. Uczymy ich wszystkich przedmiotów, a dziewięćdziesiąt procent dzieci u nas mieszka… to konieczne, bo pochodzą z całych Stanów Zjednoczonych, a kilkanaście osób jest z zagranicy. Ale skupiamy uwagę na ich szczególnych talentach, wszelkiego rodzaju. Z tego powodu tradycyjny system, w którym dzieci, począwszy od przedszkola, zdają do kolejnych klas, aż do dwunastej, jest dla nas właściwie bezużyteczny.

– Rozumiemy – przyznał Herb. – I wiemy, że Luke to bystry chłopak. Dlatego tu jest.

Nie dodał (a Greer z pewnością to wiedział), że w życiu nie byłoby ich stać na tutejsze astronomiczne czesne. Herb pracował jako brygadzista w fabryce pudełek, Eileen – jako nauczycielka w podstawówce. Luke był jednym z niewielu uczniów dochodzących i jednym z bardzo nielicznych stypendystów.

– Bystry? Niezupełnie – rzucił Greer.

Spuścił wzrok na otwartą teczkę leżącą na jego nieskazitelnie czystym biurku, a Eileen nagle miała przeczucie: albo poproszą ich o wypisanie syna ze szkoły, albo odbiorą mu stypendium, co i tak zmusiłoby ich do wypisania syna ze szkoły. Rok nauki w Brodericku kosztował plus minus czterdzieści tysięcy dolarów, mniej więcej tyle samo co na Harvardzie. Greer powie, że to jedna wielka pomyłka, że Luke wcale nie jest taki bystry, jak wszyscy myśleli. Jest normalnym dzieckiem, które czyta wyjątkowo dobrze jak na swój wiek i jakimś cudem wszystko zapamiętuje. Eileen wiedziała z własnych lektur, że u małych dzieci pamięć ejdetyczna nie jest bynajmniej taka rzadka. Zdolność zapamiętywania niemal wszystkiego wykazuje od dziesięciu do piętnastu procent zwyczajnych dzieci. Haczyk polegał na tym, że ten talent zazwyczaj znika w wieku dojrzewania, a Luke właśnie się do niego zbliżał.

Psycholog się uśmiechnął.

– Powiem wprost. Szczycimy się tym, że mamy pod opieką wyjątkowe dzieci, ale nigdy dotąd nie było w tej szkole ucznia takiego jak Luke. Jeden z naszych emerytowanych nauczycieli, pan Flint, dziś już po osiemdziesiątce, zorganizował dla Luke’a kurs historii Bałkanów. To skomplikowany temat, który rzuca dużo światła na aktualną sytuację geopolityczną. Tak przynajmniej twierdzi pan Flint. Po tygodniu przyszedł do mnie i powiedział, że czuje się przy państwa synu tak, jak musieli się czuć żydowscy uczeni, kiedy Jezus nie tylko ich nauczał, ale też upominał, że nie to ich czyni nieczystymi, co wkładają do ust, lecz co z nich wychodzi.

– Nie rozumiem – powiedział Herb.

– Czyli zupełnie jak Billy Flint. I właśnie to mam na myśli. – Greer pochylił się nad biurkiem. – Proszę mnie posłuchać. Luke w ciągu tygodnia przyswoił dwa semestry trudnego materiału na poziomie studiów doktoranckich i wyciągnął wiele takich samych wniosków jak te, które pan Flint zamierzał przedstawić Luke’owi po wcześniejszym zapoznaniu go z solidnym tłem historycznym. W odniesieniu do części z nich chłopiec argumentował, i to przekonująco, że odzwierciedlają „raczej powszechnie panującą opinię niż oryginalną myśl”. Chociaż, jak zaznaczył pan Flint, Luke zrobił to niezwykle uprzejmie. Niemal ze skruchą.

– Nie bardzo wiem, co powiedzieć – odparł Herb. – Syn mało opowiada o szkole. Mówi, że byśmy nie zrozumieli.

– I właściwie ma rację – przyznała Eileen. – Kiedyś wiedziałam coś o dwumianie Newtona, ale to było dawno temu.

– Kiedy Luke wraca do domu, jest taki sam jak inne dzieci. Po odrobieniu lekcji i wykonaniu domowych obowiązków włącza xboxa albo gra w kosza na podjeździe ze swoim kolegą Rolfem. Nadal ogląda SpongeBoba. – Herb zastanowił się, po czym dodał: – Chociaż zwykle z książką na kolanach.

Tak, pomyślała Eileen. Ostatnio były to Zasady socjologii. Wcześniej William James. Jeszcze wcześniej Wielka Księga AA, a przedtem dzieła wszystkie Cormaca McCarthy’ego. Czytał w taki sposób, w jaki pasą się krowy na pastwisku, które swobodnie chodzą tam, gdzie trawa jest najzieleńsza. Tę kwestię mąż Eileen postanowił ignorować, bo przerażała go jej dziwność. Eileen również była tym przerażona i pewnie dlatego nie wiedziała o kursie z historii Bałkanów. Luke o tym nie wspominał, bo nie zapytała.

– Mamy tu geniuszy – powiedział Greer. – Określiłbym tak dobrze ponad połowę wszystkich uczniów Brodericka. Ale oni mają swoje ograniczenia. Luke jest inny, bo u niego to jest globalne. Nie chodzi o jedną rzecz, ale o wszystko. Wątpię, żeby kiedykolwiek zawodowo grał w baseball albo koszykówkę…

– Jeżeli odziedziczy wzrost po mojej rodzinie, będzie za niski na zawodowego koszykarza. – Herb się uśmiechał. – No, chyba że zostanie drugim Spudem Webbem.

– Cicho – skarciła męża Eileen.

– Mimo to gra z entuzjazmem – ciągnął Greer. – Lubi sport, nie uważa go za stratę czasu. Na boisku nie jest ofermą. Dogaduje się z kolegami. Nie jest introwertykiem i nie ma żadnych zaburzeń emocjonalnych. Luke to zwyczajny, stosunkowo wyluzowany amerykański dzieciak, który nosi koszulki zespołów rockowych i czapkę daszkiem do tyłu. Może w normalnej szkole nie byłby tak wyluzowany, bo doprowadzałoby go do szału powolne tempo, ale myślę, że tam również by sobie poradził, po prostu uczyłby się na własną rękę. Oczywiście nie powinni państwo tego sprawdzać – dodał pośpiesznie.

– Nie, cieszymy się, że jest tutaj – powiedziała Eileen. – Bardzo. I wiemy, że to dobry chłopak. Kochamy go do szaleństwa.

– A on państwa. Kilka razy z nim rozmawiałem i nie pozostawia co do tego wątpliwości. Tak genialne dziecko trafia się niezwykle rzadko. A takie, które zarazem jest dobrze przystosowane do życia i twardo stąpa po ziemi, takie, które świat zewnętrzny postrzega równie wyraźnie co ten wewnątrz własnej głowy, jeszcze rzadziej.

– Skoro wszystko w porządku, to dlaczego tu jesteśmy? – zapytał Herb. – Nie żebym nie lubił słuchać, jak wychwala pan naszego syna, nic z tych rzeczy. A tak na marginesie, dalej ogrywam go w króla, chociaż ma niezły rzut hakiem.

Greer odchylił się na oparcie fotela. Jego uśmiech zniknął.

– Są państwo tutaj, ponieważ zbliżamy się do granicy tego, co możemy zrobić dla Luke’a, i on o tym wie. Wyraził zainteresowanie dość niezwykłymi studiami. Chciałby iść na inżynierię w Massachusetts Institute of Technology w Cambridge i jednocześnie na anglistykę w Emerson College w Bostonie po drugiej stronie rzeki.

– Co takiego? – zapytała Eileen. – Jednocześnie?!

– Tak.

– A egzaminy SAT? – Nic innego nie przyszło jej do głowy.

– Podejdzie do nich za miesiąc, w maju. W szkole średniej North Community. I pozamiata.

Będę musiała spakować mu lunch, pomyślała Eileen. Słyszała, że w stołówce w North Comm dają okropne jedzenie.

Po chwili milczenia odezwał się oszołomiony Herb:

– Proszę pana, nasz syn ma dopiero dwanaście lat! I to zaledwie od miesiąca. Może rozkminił, o co chodzi w Serbii, ale miną jeszcze trzy lata, zanim puści mu się wąs. Pan… to…

– Rozumiem, co państwo czują, ale nie prowadzilibyśmy tej rozmowy, gdyby nie to, że reszta psychologów szkolnych i ciała pedagogicznego również uważa, że Luke jest do tego gotowy pod względem osiągnięć w nauce, społecznym i emocjonalnym. Owszem, na obu uczelniach.

– Nie wyślę dwunastolatka na drugi koniec kraju, żeby mieszkał wśród studentów, którym wolno legalnie pić i chodzić do klubów – oświadczyła Eileen. – Może gdyby miał tam jakichś krewnych, u których mógłby się zatrzymać, byłoby inaczej, ale…

Greer z aprobatą kiwał głową.

– Rozumiem, w pełni się z panią zgadzam. I Luke sam wie, że nie jest gotowy żyć samodzielnie, nawet pod opieką. Podchodzi do tego bardzo trzeźwo. Ale z powodu obecnej sytuacji zaczyna być sfrustrowany i nieszczęśliwy, ponieważ jest głodny wiedzy. Wręcz jej złakniony. Nie wiem, jakie cudowne gadżety tkwią w jego głowie… nikt z nas tego nie wie, a najbliżej był pewnie stary Flint, gdy mówił o Jezusie nauczającym żydowską starszyznę… ale kiedy próbuję to sobie wyobrazić, widzę wielką, lśniącą maszynę, która pracuje na zaledwie dwa procent możliwości. Góra pięć. Ponieważ jest to jednak ludzka maszyna, Luke czuje się… głodny.

– Sfrustrowany i nieszczęśliwy? – powtórzył Herb. – Hm… My nie widzimy go od tej strony.

Ja widzę, pomyślała Eileen. Nie zawsze, ale czasami. Tak. Właśnie wtedy szczękają talerze albo drzwi same się zatrzaskują.

Pomyślała o wielkiej, lśniącej maszynie Greera, takiej, która wypełniłaby trzy albo i cztery budynki wielkości magazynu i zajmowała się… czym właściwie? Niczym ambitniejszym niż produkcja papierowych kubków albo wytłaczanie aluminiowych tac do fast foodu. Rodzice byli Luke’owi winni coś więcej, ale czy to?

– A może Uniwersytet Minnesoty? – zapytała. – Albo Concordia w Saint Paul? Gdyby tam studiował, mógłby mieszkać w domu.

Greer westchnął.

– Równie dobrze mogliby go państwo wypisać z Brodericka i przenieść do zwykłej szkoły średniej. Mówimy o chłopcu, wobec którego skala ilorazu inteligencji jest bezużyteczna. On wie, gdzie chce się uczyć. Wie, czego mu potrzeba.

– Nie mam pojęcia, co możemy na to poradzić – powiedziała Eileen. – Nawet jeśli dostałby stypendium, żeby tam studiować, to my pracujemy tutaj. I nie jesteśmy bogaci.

– No dobrze, porozmawiajmy o tym – rzekł Greer.
(…)

Stephen King „Instytut”
Tłumaczenie: Rafał Lisowski
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 672

Opis: Zjawiają się w nocy. W ciągu dwóch minut eliminują wszystkie przeszkody. I uprowadzają obiekt. Interesują ich dzieci. Wyjątkowe dzieci… Luke Ellis budzi się w pokoju do złudzenia przypominającym jego własny, tyle że bez okien. Wkrótce orientuje się, że trafił do tajemniczego Instytutu i nie jest jedynym dzieciakiem, którego tu uwięziono. To miejsce odosobnienia dla nastolatków obdarzonych zdolnościami telepatii lub telekinezy. W Instytucie zostaną poddani testom, które wzmocnią ich naturalną, choć nadprzyrodzoną moc. Opiekunowie nie mają skrupułów – grzeczne dzieci są nagradzane, nieposłuszne – są surowo karane. Wszyscy jednak, prędzej czy później, trafią do drugiej części Instytutu, a stamtąd nikt już nie wraca. Gdy kolejne dzieci znikają w Tylnej Połowie Luke jest coraz bardziej zdesperowany. Musi uciec i wezwać pomoc. Bo jeśli komuś miałoby się udać, to właśnie jemu. Tylko że nikt dotąd nie uciekł z Instytutu.

Wypowiedzi Stephena Kinga pochodzą z wywiadu udzielonego magazynowi „Rolling Stone”.

Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek