Od punkrockowego dziennikarza „NME” do autora kryminałów. Fragment „Krwawej wyliczanki”

27 kwietnia 2016

krwawa-wyliczanka-fragment
Nakładem wydawnictwa Albatros ukazał się pierwszy tom trylogii kryminalnej Tony’ego Parsonsa z detektywem Maxem Wolfem. Na kartach „Krwawej wyliczanki” były punkrockowy dziennikarz „New Musical Express” i autor popularnej powieści obyczajowej „Mężczyzna i chłopiec” próbuje zmierzyć się z gatunkiem powieści kryminalnej. Jak sobie poradził? Lee Child twierdzi, że „spektakularnie”. Własne zdanie możecie wyrobić sobie, czytając poniższy fragment książki.

PROLOG

1988

Kiedy skończyli, zostawili ją leżącą na brzuchu na materacu i wyglądało to tak, jak gdyby już nie żyła.

Zgraja chłopaków w piwnicy, chłopaków silnych jak mężczyźni i okrutnych jak dzieci. Wzięli wszystko, co chcieli, więc wyglądało to tak, jak gdyby nie zostało nic więcej.

Nie słyszała już ich głosów tuż przy swojej twarzy, dyszących pożądaniem, napierających na jej ucho. Teraz dobiegały od długiego stołu, przy którym palili, śmiali się i gratulowali sobie nawzajem tego, co zrobili.

Obok leżał jej T-shirt. Gdyby tylko mogła go wziąć. Znalazła w sobie dość siły, by po niego sięgnąć, włożyć go i zwlec się z materaca. Nie mogła zostać w tej piwnicy. Zaczęła się czołgać w kierunku schodów.

Głosy przy stole umilkły. To przez tę fajkę, pomyślała. Fajka ich spowalnia, ogłupia i usypia. Dzięki Bogu za tę fajkę.

Miała w ustach krew i bolała ją twarz. Wszystko ją bolało. Krew płynęła z nosa, zalewała gardło i zmuszała ją do powstrzymywania wymiotów.

Zatrzymała się, ogarnęły ją mdłości, a po chwili znów zaczęła pełznąć.

Mięśnie nóg zmieniły się w ciężkie bryły bólu. Nic nie działało tak jak powinno. Wydawało się, że nic nie będzie już nigdy działać.

Wszystko zrujnowane.

Z bezradności mogłaby płakać. Zdusiła jednak łzy, zacisnęła zęby i wytrwale posuwała się w stronę drzwi, centymetr po centymetrze, czując zdartą skórę na łokciach i kolanach, kiedy raz po raz wlokła je po podłodze, bez końca.

W tej piwnicy czaiło się zło.

Nie mogła tu dziś umrzeć.

Nie mogła umrzeć w tym pomieszczeniu.

Z początku myślała, że nie zauważyli. Przez to, co zrobiła z nimi fajka. Przez to, że ich ogłupiła i spowolniła ich ruchy. Bogu dzięki za tę fajkę. Zatrzymała się u stóp schodów, żeby odpocząć, i wtedy usłyszała ich śmiech.

A gdy spojrzała w ich stronę, zobaczyła, że wszyscy się jej przyglądają i przyglądali się od samego początku.

Niektórzy zaczęli szyderczo klaskać.

Potem ten, który był z nich najgorszy, ten gruby, który cały czas do niej mówił i obrzucał ją wyzwiskami, z przyjemnością słuchał jej krzyku i zostawił na niej ślady zębów i paznokci ? najgorszy sukinsyn z tej hordy obrzydliwych sukinsynów ? szeroko ziewnął, ukazując drogi aparat ortodontyczny, i powiedział:

? Nie możemy jej tak po prostu puścić.

Nabrała głęboko powietrza i położyła ręce na pierwszym stopniu schodów.

Coś było nie tak z oddychaniem. Z powodu nosa.

Na dłoń kapnęła kropelka sinoczerwonej krwi.

Musnęła palcami górną wargę, po czym z ogromnym wysiłkiem dźwignęła się z łokci i kolan na nogi, opierając się o ścianę, zamykając oczy i marząc o śnie.

Ocucił ją ból.

I strach.

I obecność chłopaka.

Jeden z nich stał tuż obok niej z wyrazem złośliwego rozbawienia na twarzy. Ten, który pierwszy się do niej odezwał, zaczepił ją z uśmiechem, udawał miłego i przyprowadził ją tutaj.

Teraz chwycił ją za włosy i przechylił jej głowę na bok. Potem wzmocnił uchwyt, odwrócił się i zaczął ją ciągnąć z powrotem w głąb piwnicy, tego podziemnego pomieszczenia, w którym nie mogła umrzeć.

Nie mając świadomości tego, co robi, gwałtownym ruchem uniosła ręce do jego twarzy i z całej siły wepchnęła mu kciuki do oczodołów.

Głęboko, jak najgłębiej.

Teraz jego kolej, żeby poczuć ból.

Obrzydliwe sukinsyny. Same obrzydliwe sukinsyny.

Oboje stali, jak gdyby spleceni w intymnym uścisku tancerzy: on wciąż z ręką w jej włosach, ona zbierająca resztki sił, by coraz głębiej wciskać mu w czaszkę niebieskie oczy pełne szyderstwa. Nagle jej palce o popękanych i zakrwawionych paznokciach, którymi szukała oparcia w jego gęstych czarnych włosach, przeszył ból, próbowała złapać nimi jego uszy, puściła, znów złapała, wbijając kciuki coraz głębiej. Potem poczuła, że lewa ręka opada, bo zatoczył się do tyłu, wydając coraz głośniejszy krzyk i wymachując na oślep rękami, żeby ją odepchnąć, ale prawy kciuk pozostał na miejscu i ciągle wbijał się w lewy oczodół, napierał na gałkę oczną jeszcze przez kilka decydujących sekund, po których poczuła, że nagle przestaje stawiać opór i z mokrym plaśnięciem wpada w głąb czaszki.

Wrzasnął.

Jego wrzask wypełnił piwnicę, wypełnił jej uszy, wypełnił noc. Pozostali zerwali się od stołu, ale nie potrafili się ruszyć, sparaliżowani wrzaskami chłopaka, który właśnie stracił oko.

Po chwili rzuciła się do ucieczki.

Jak ona uciekała.

Pędem wbiegła po schodach.

Drzwi były zamknięte od wewnątrz, ale na szczęście klucz tkwił w zamku ? dzięki Bogu za ten klucz. Szarpała się z nim przez moment, słysząc za sobą krzyki, a później wypadła na zewnątrz i ze zdumieniem zobaczyła, że noc się już kończy.

Jak długo ją tam trzymali?

Od drogi oddzielały ją boiska otulone mglistą zasłoną, rozwieszoną na wysokich białych słupkach bramek do rugby w kształcie litery H.

Biegła przez boisko, czując na twarzy wilgoć mgły. Bose stopy ślizgały się na mokrej od porannej rosy trawie, za jej plecami czerniły się piękne i ponadczasowe budynki sławnej starej szkoły.

Biegła, nie oglądając się za siebie i spodziewając się, że lada chwila usłyszy ich głosy, że zgraja dopadnie ją i rozedrze na strzępy.

Ale się nie pojawili.

Za boiskami stał maleńki domek z kamienia, równie niezwykły jak chatka drwala z bajki, ale w oknach było ciemno i nie próbowała się tam kierować. Ruszyła w stronę drogi. Jeżeli uda się jej dotrzeć do drogi, dzisiaj nie umrze.

W połowie dystansu przystanęła, oparła się o słupek bramki i odważyła się spojrzeć za siebie. Nie gonili jej.

Kiedy w bok uderzył ją skórzany pasek, przypomniała sobie, że nałożyli jej obrożę ze smyczą. Zdarła ją z szyi i rzuciła na ziemię.

Na poboczu zatrzymał się jakiś samochód; stał z włączonymi światłami i pracującym silnikiem.

Ktoś ją zobaczył.

Chwiejnym krokiem ruszyła do auta, rozpaczliwie machając rękami, krzycząc, błagając, żeby zaczekali, żeby nie odjeżdżali, żeby broń Boże nie odjeżdżali. Biegła wzdłuż ogrodzenia z gęstej siatki i szukała w niej luki. Pod bosymi stopami nie miała już wilgotnej trawy, lecz asfalt. Wreszcie wydostała się przez dziurę w ogrodzeniu i biegła po szorstkiej nawierzchni, wołając, by nie odjeżdżali. Wtedy otworzyły się drzwi po stronie pasażera i wysiadł ten gruby, ten, który był z nich najgorszy. Już się nie uśmiechał, miał twarz ściągniętą wyrazem absolutnej, morderczej furii, a ona po raz pierwszy nabrała całkowitej pewności, że umrze właśnie tu, właśnie dziś.

Z samochodu wysiadali następni.

Gruby uchylił klapę bagażnika. Czarna dziura czekała na nią jak otwarty grób.

Jak przez mgłę uświadomiła sobie, że słyszy wrzask dobiegający z tylnego siedzenia; ktoś krzyczał o swoim oku.

To ten, którego okaleczyła. Którego oślepiła.

Żałowała, że nie okaleczyła ich wszystkich. Żałowała, że ich wszystkich nie oślepiła. Bóg jej świadkiem, że na to zasłużyli.

Ale było za późno. Już po niej. Poczuła przytłaczające zmęczenie i słabość ogarniające całe ciało. Wygrali.

Ich ręce szarpały z wściekłością, wyciskając z niej resztki energii, a potem unosząc ją z ziemi i wpychając do bagażnika.

Kiedy zatrzasnęła się nad nią klapa, pogrążyła się w ciemnościach, a samochód wolno wrócił do dostojnej szkoły, gdzie czekała ją śmierć na materacu w piwnicy, w której nigdy nie miała umrzeć.

Na koniec przed oczami stanęła jej rodzina, która już nigdy nie miała jej zobaczyć, a za nią ? jak dostrzeżoną mimochodem boczną drogę, w którą nigdy nie skręci ? bardzo wyraźnie ujrzała męża, którego nigdy nie pozna, dzieci, które nigdy się nie narodzą, i dobre, pełne miłości życie, które jej odebrano.

Gdy uchodziła z niej dusza, ostatni oddech zmienił się w niemy krzyk wściekłości i żalu za wszystkim, co jej skradli w noc jej śmierci.

1

Czekałem na człowieka, który zamierzał zginąć.

Zaparkowałem stare bmw X5 niedaleko wejścia na dworzec kolejowy i wypiłem potrójne espresso, obserwując ludzi wychodzących ze stacji i spieszących do pracy. Kawę wypiłem dość szybko.

Niebawem tu będzie.

Położyłem na desce rozdzielczej trzy fotografie. Jedną mojej żony i córki. Dwie pozostałe człowieka, który zamierzał zginąć. Paszportowe zdjęcie z ewidencji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz tak zwany wyrywek z zapisu kamery monitoringu.

Zdjęcie swojej rodziny wsunąłem do portfela i włożyłem go do kieszeni skórzanej kurtki. Dwa zdjęcia człowieka, który zamierzał zginąć, przykleiłem taśmą do deski rozdzielczej.

I obserwowałem ulicę.

Zaparkowałem wóz tyłem do dworca, aby mieć przed sobą szeroką ruchliwą ulicę. Była skąpana w wątłym blasku jesiennego słońca będącego coraz bledszym wspomnieniem lata. W odległości stu metrów ode mnie stała młoda kobieta w stroju sportowym i zaglądała do kiosku z gazetami, a u jej stóp cierpliwie siedział duży owczarek niemiecki na luźnej smyczy i zwróciwszy inteligentny pysk w jej stronę, przyglądał się jej uważnie, zachowując niezmącony spokój w tłumie płynącym ulicą w godzinach szczytu.

? Naprawdę piękny pies ? powiedziałem.

W odpowiedzi kobieta uśmiechnęła się i podrapała psa za uszami. Potem w moim uchu odezwał się męski głos, choć nie zwracał się do mnie.

? Delta Jeden, odbiór czysty.

Po chwili rozległy się następne głosy sprawdzające połączenie dla innych znaków wywoławczych i w zgiełku komunikatów zespołu obserwacyjnego usłyszałem wystudiowany spokój, jaki demonstrują policjanci w chwilach wyjątkowego napięcia, podobnie jak piloci mówiący do pasażerów, kiedy palą się wszystkie silniki. Nie ma się czym przejmować, moi drodzy.

Rozejrzałem się po ulicy, szukając vanów, nieoznakowanych samochodów i pieszych funkcjonariuszy w cywilu. Ale wszyscy świetnie się znali na swojej robocie. Nie zauważyłem nikogo oprócz tej kobiety z pięknym owczarkiem niemieckim.

? Delta Jeden ? wywołał mnie koordynator obserwacji. ? Widzimy cię i słyszymy, Max. Wszystko zależy od ciebie. Czekamy, aż go zidentyfikujesz, kiedy Bravo Jeden znajdzie się w strefie zatrzymania. Zostań w wozie.

Bravo 1 był człowiekiem, który zamierzał zginąć.

? Zrozumiałem.

Następnie usłyszałem znajomy głos:

? Detektywie Wolfe, tu inspektor.

Detektyw inspektor Elizabeth Swire. Moja szefowa.

? Pani inspektor ? przywitałem ją.

? Powodzenia, Wolfe ? powiedziała. W jej głosie zabrzmiał lekki śmiech, kiedy dodała pod publiczkę: ? Słyszałeś. Zostań w samochodzie. Ciężką robotę zostaw silnym chłopakom.

Utkwiłem wzrok w ulicy. Już niedługo.

? Tak jest, pani inspektor ? odparłem, spokojny i łagodny jak owczarek niemiecki przy kiosku.

Gdybym przestawił lusterko wsteczne, zobaczyłbym wiktoriańską fasadę hotelu przy dworcu. Wyglądał jak zamek z bajki, którego wieżyczki i iglice sięgały błękitnego nieba, pełnego skłębionych białych chmur. Jak miejsce, gdzie sto lat trwa nie dłużej niż mgnienie oka. Nie widziałem żadnego z silnych chłopaków. Ale w budynku hotelu przy dworcu kryło się ich tylu, że mogliby rozpętać małą wojnę.

Za firankami i zasłonami czekali funkcjonariusze SCO19, brygady antyterrorystycznej policji metropolitalnej. Każdy z nich był uzbrojony w karabin automatyczny Heckler & Koch G36 i dwa pistolety Glock kalibru 9 mm. Choćbym jednak wytężał wzrok, nie mogłem ich zobaczyć.

Na miejscu był również oddział pirotechników przysłany z RAF-u. Negocjatorzy. Specjaliści od broni chemicznej i biologicznej. I ktoś do zamawiania pizzy. Mieliśmy też około dwudziestu ludzi w okolicy dworca, lecz widziałem tylko kobietę z psem. Ciągle słyszałem zgiełk głosów obserwatorów.

? Do wszystkich, meldować. Echo Jeden?

? Ani śladu.

? Victor Jeden?

? Nic.

? Tango Jeden?

? Jest obiekt ? powiedział kobiecy głos.

Po raz pierwszy w kawałku plastiku tkwiącym w moim uchu zapadła kompletna cisza.

? Mam obiekt ? odezwał się ten sam głos. ? Bravo Jeden w polu widzenia. ? Nastąpiła przerażająca przerwa. ? Prawdopodobnie ? dodała kobieta. ? Powtarzam, prawdopodobnie mam obiekt.

? Prawdopodobnie ? powiedział koordynator obserwacji. ? Weryfikacja. Alarm dla wszystkich. ? W jego głosie zabrzmiało jeszcze większe napięcie.

Zaraz potem znów usłyszałem ten kobiecy głos, z wyraźną nutą wątpliwości:

? Być może. Czerwony plecak. Właśnie mija British Library. Kieruje się pieszo na wschód, w stronę dworca. Zbliża się do strefy zatrzymania.

? Delta Jeden?

? Zrozumiałem ? odrzekłem.

? Gubię go ? powiedziała Tango 1, co oznaczało, że straciła obiekt z oczu.

Szybko zerknąłem na fotografie przyklejone do deski rozdzielczej. Właściwie nie musiałem, bo doskonale wiedziałem, jak wygląda. Mimo to przyjrzałem się ostatni raz i znów skierowałem wzrok na tłum.

? Nie widzę go ? powiedziałem.

W uchu zabrzmiał inny, bardziej rozgorączkowany głos. Znów kobiety. Policjantki z psem, który przyglądał się jej uważnie, kiedy poruszała ustami.

? Tu Whisky Jeden, Whisky Jeden. Prawdopodobnie mam obiekt. Bravo Jeden. Dwieście metrów. Idzie drugą stroną ulicy. W kierunku wschodnim. Czerwony plecak. Prawdopodobnie obiekt.

Gwar wielu głosów, a po chwili ostry rozkaz uciszający wszystkich:

? Prawdopodobnie. Weryfikacja. Weryfikacja. Alarm dla wszystkich. Delta Jeden, alarm.

Zapadła cisza, zakłócana tylko trzaskami i szumem. Teraz czekali na mnie.

Z początku w ogóle go nie zauważyłem.

Bo wyglądał inaczej.

Szybko spojrzałem na dwa zdjęcia na tablicy rozdzielczej. W niczym nie przypominał tego człowieka. Czarne włosy stały się jasnobrązowe. Zniknęła rzadka broda. Ale były istotniejsze różnice. Zmieniła się twarz. Była pełna, nabrzmiała, jak twarz kogoś zupełnie innego.

Jedna rzecz pozostała jednak taka sama.

? Delta Jeden?

? Mam obiekt ? powiedziałem.

Czerwony plecak wyglądał identycznie jak ten z zapisu kamery monitoringu z dnia, w którym w hurtowni farmaceutycznej kupił roztwór nadtlenku wodoru.

Miał ten czerwony plecak, kiedy podszedł do kasy z wózkiem, w którym znajdowało się 440 litrów wybielacza do włosów. Miał go, gdy zapłacił za zakupy 550 funtów w banknotach pięćdziesięciofuntowych. Miał go, kiedy opróżniał z ładunku furgonetkę w garażu, gdzie zainstalowaliśmy kamery.

Nie da się nie zauważyć tego plecaka. Wyglądał jak część ekwipunku wspinacza wybierającego się na Mount Everest. Duży, neonowy czerwony, jak nazywa się ten kolor.

Jednak twarz była inna. To mnie zbiło z tropu. I miało mnie zbić z tropu. Twarz została czymś napompowana. Zamierzał iść na spotkanie śmierci z twarzą kogoś innego.

Ale już to zrozumiałem.

Nie było wątpliwości.

? To on ? powiedziałem. ? Mam obiekt. Coś ze sobą zrobił. Nie wiem. Coś z twarzą. Ale to on. Obiekt. Potwierdzam tożsamość. Mam obiekt.

? Snajper Jeden, obiekt w zasięgu ? odezwał się czyjś głos i po drugiej stronie ulicy po raz pierwszy zobaczyłem strzelców, trzy sylwetki poruszające się po dachach nad pasażem obskurnych sklepików i restauracji. Promienie słońca odbijały się od broni policyjnych strzelców wyborowych zajmujących pozycje.

Byli naszą ostatnią deską ratunku, gdyby wszystko poszło nie tak. A właśnie zaczynało iść nie tak.

? Snajper Dwa, obiekt w zasięgu. Ale nie ma warunków do strzału. Nie mam czystej pozycji. Za gęsto na dole.

Mężczyzna z czerwonym plecakiem przystanął po drugiej stronie ulicy, czekając na zmianę świateł. Z hukiem przetoczył się sznur pojazdów, między którymi przebłyskiwała neonowa czerwień. Dotknąłem słuchawki w uchu. Nagle wszyscy przestali się do mnie odzywać.

? To on ? powiedziałem. ? Potwierdzam tożsamość. Mam obiekt, mam obiekt, odbiór.

Zapaliło się zielone światło i samochody niechętnie wyhamowały. Tłum ludzi przelewał się na drugą stronę ulicy. Człowiek z czerwonym plecakiem ruszył z falą.

Powiedziałem powoli i wyraźnie:

? Delta Jeden, potwierdzam kontakt. Obiekt za chwilę wejdzie w strefę zatrzymania. Jak mnie zrozumieliście? Odbiór.

W odpowiedzi usłyszałem tylko radiowy szum.

A potem:

? Prawdopodobnie. Weryfikacja. Wszyscy w pogotowiu.

Pokręciłem głową i chciałem się znowu odezwać, kiedy zabrzmiał spokojny głos inspektor Swire:

? Wynik negatywny, Wolfe. To nie on. Wynik negatywny. Koniec akcji.

Następnie głos koordynatora obserwacji:

? Wynik negatywny. Koniec akcji. Do wszystkich stanowisk, alarm odwołany.

Na ulicy znowu zmieniły się światła.

Człowiek z czerwonym plecakiem znalazł się po drugiej stronie jezdni.

Zmierzał w kierunku dworca.

? Spodziewacie się, że będzie ubrany w burkę? ? powiedziałem. ? To Bravo Jeden. Nasz obiekt. To on. Jego twarz?

? Rysopis się nie zgadza ? przerwał mi koordynator. ? Nie mamy potwierdzenia tożsamości, Delta Jeden.

Po chwili znów Swire:

? To nie on ? powtórzyła. ? Przestań dyskutować, Wolfe. ? W jej głosie zabrzmiał surowy ton. ? Miałeś jedno zadanie. Zostało zakończone. Nie ma potrzeby dalszych działań. Odwołujemy alarm dla wszystkich stanowisk. Wynik negatywny. Koniec akcji. Dziękuję wszystkim.

Tłum zwolnił przed dworcem, mieszając się ze strumieniem ludzi napływającym z King?s Cross. Oceniłem, że mam minutę, by go zatrzymać, zanim zniknie w budynku dworca. Kiedy człowiek z czerwonym plecakiem znajdzie się w pociągu, w metrze albo w holu dworca, wystarczy, że zetknie dłonie, a świat rozleci się na kawałki.

Łącząc baterię, którą prawdopodobnie trzymał już w jednej ręce, z prostym zaciskiem w drugiej, zamknie obwód elektryczny. Następnie prąd przepłynie dwoma przewodami do wnętrza czerwonego plecaka ? w bocznej ściance została zapewne wycięta dyskretna szczelina ? gdzie zmodyfikowana żarówka odpali detonator wewnątrz niewielkiej rurki. A to spowoduje wybuch głównego ładunku, sporządzonego z perhydrolu, za który zapłacił jedenastoma pięćdziesięciofuntowymi banknotami, co widziałem na obrazie z kamery.

Równocześnie kupił hurtową ilość sześciocalowych stalowych gwoździ. Całe worki. Były pewnie przyklejone na zewnątrz głównego ładunku, żeby zadać jak największe cierpienia kilkuset osobom.

Jeżeli bomba eksploduje.

Jeżeli facet okaże się na tyle sprytny.

Jeżeli przygotował ładunek według przepisu i niczego nie spaprał.

Opanowałem mdłości, przełykając gorącą gulę żółci, która podeszła mi do gardła.

? Mylicie się ? powiedziałem. ? To on. Obiekt.

Byłem w jego garażu. Widziałem setki pustych butelek po wybielaczu do włosów. Oglądałem film z monitoringu z dnia, w którym je kupił, dopóki oczy nie zaczęły mnie piec od jego widoku.

Nie potrzebowałem zdjęć przyklejonych do deski rozdzielczej. Znałem go. Jego wygląd miałem wyryty w głowie.

Przede mną nie mógł się ukryć.

? Do wszystkich, alarm odwołany ? mówił głos w słuchawce z wystudiowanym spokojem. ? Zrozumiałeś mnie, Delta Jeden?

? Nie ? odparłem. ? Coś się dzieje z połączeniem.

Zostało trzydzieści sekund.

Otoczony tłumem przechodniów i mnóstwem uzbrojonych ludzi, zostałem sam na sam z człowiekiem, który zamierzał zginąć.
(…)

krwawa-wyliczankaTony Parsons „Krwawa wyliczanka”
Tłumaczenie: Łukasz Praski
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 384

Opis: Pierwszy tom trylogii z detektywem Maxem Wolfem. Połączenie znakomitej powieści obyczajowej z brutalnym kryminałem, w którym pierwsze skrzypce gra zemsta. Siedmiu bogatych uczniów elitarnej szkoły Potter?s Field zostaje przyjaciółmi. Dwadzieścia lat później dorośli już mężczyźni po kolei giną, mordowani w okrutny sposób. Detektyw Max Wolfe jest nowy w londyńskim wydziale zabójstw, ale to właśnie on wpada na trop zbrodni. Im więcej ofiar ma jednak na swoim koncie morderca tym bardziej niebezpieczny staje się dla samego detektywa Wolfe?a, który będzie musiał walczyć nie tylko o sprawiedliwość, ale też o życie swoje i swoich najbliższych.

Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek