Makabryczne znalezisko nad Odrą. Przeczytaj fragment kryminału „Skóra” Piotra Kościelnego

12 stycznia 2021

22 stycznia Wydawnictwo Initium opublikuje nową powieść Piotra Kościelnego. „Skóra” to mocny kryminał, który ukazuje ciemną stronę miasta, ale i mroczną stronę ludzkiej psychiki. Poniżej możecie przeczytać fragment książki.

DZIEŃ PIERWSZY

Wrocław, 11 maja 2009 r.

Mężczyzna razem ze swoim wnuczkiem przyjechali o świcie nad Odrę. Prędko rozłożyli wędkarskie krzesełka, po czym wyjęli wędki z bagażnika fiata cinquecento. Dziadek wydobył też z auta lodówkę turystyczną, w której były kanapki przygotowane wczorajszego wieczora. Już dawno obiecał wnuczkowi wypad na ryby. Odkąd ojciec chłopca odszedł od rodziny i znalazł sobie inną kobietę, życie malca zmieniło się diametralnie. Kamil zamknął się w sobie, przestał się uczyć, zawalił szkołę. Był uczniem dopiero drugiej klasy szkoły podstawowej, więc nie będzie mu trudno nadrobić zaległości, ale najpierw trzeba sprawić, by jego życie wróciło do normalności.

Córka starszego mężczyzny także przechodziła trudne chwile, ale wydawało się, że łatwiej niż Kamil pogodzi się z sytuacją. Od dawna w jej związku się nie układało – wieczne awantury, nadużywanie przez męża alkoholu i jego znikanie wieczorami. Jej ojciec już od dłuższego czasu podejrzewał, że ma to związek z inną kobietą, jednak jego córka nie dostrzegała typowych symptomów trwającego romansu. W sumie nawet dobrze, że ten chory związek się rozpadł. Każdy ojciec i dziadek chciałby, aby jego jedyne dziecko i jedyny wnuk mieli jak najlepiej, a w tamtym układzie wszystko było nie tak, jak być powinno.

Na wieczór mężczyzna zaplanował szczerą rozmowę ze swoją córką odnośnie do przyszłości. Żałował, że jego żona nie żyje, kobiecie łatwiej byłoby przeprowadzić taką rozmowę. Ale to dopiero wieczorem, teraz trzeba miło spędzić czas z wnuczkiem.

Starszy pan rozejrzał się po okolicy – w tym miejscu jeszcze nie łowił. W oddali, na drugim brzegu rzeki, widać było przystań i kilka zacumowanych łodzi – nie jakieś jachty, ale zwykłe łódki, dwie motorówki, no i stojak z paroma kajakami. Po lewej stronie rosły krzaki, po prawej zaś, w sporej odległości, stał stary, zdewastowany budynek. Pewnie narkomani mieli tam swoją melinę. Miejsce to zatem nie zachęcało do połowów, ale napotkany ostatnio wędkarz powiedział mu, że ryby dobrze tu biorą, a nawet można złapać suma. Gdyby nie ta zachęta, mężczyzna wybrałby swoją stałą miejscówkę, gdzie wędkuje, odkąd przeszedł na rentę.

Miał chorobę wieńcową, gdyby nie ona, pewnie dalej by pracował. Renta była głodowa, ledwie wystarczała na lekarstwa i opłacanie rachunków. Kiedyś mężczyzna nie wędkował, hobby to odkrył dopiero po pierwszym zawale serca. Kilka dni po tym, jak wyszedł ze szpitala, sąsiad namówił go na pierwsze wspólne wędkowanie. Początkowo się opierał, ale dał się jednak skusić. A gdy sąsiad przestał łowić po tym, jak z powodu cukrzycy amputowano mu stopę, ten odkupił od niego wędki, na raty, i od tamtej pory już samotnie jeździł na ryby. Teraz, jak coś złowi, zawsze zachodzi do owego znajomego i zostawia jego żonie połowę ryb. Kilka razy namawiał sąsiada na powrót do wspólnego wędkowania, był zdania, że brak nogi to nie powód, aby rezygnować z hobby, któremu kolega poświęcał się przez lata. Ale problem tkwił w psychice sąsiada, a nie w jego fizycznym niedomaganiu. Może za jakiś czas znów się razem wybiorą…

Teraz jednak mężczyzna miał ważniejszą rzecz na głowie, musiał zająć się swoją rodziną, żeby wszystko wróciło do normy. Z rozmyślania wyrwał go głos wnuka:

– Dziadku, a jakie rybki będziemy łowić?

– Te, które dadzą się złapać na wędkę – odpowiedział z uśmiechem mężczyzna.

– A rekina złapiemy? – dopytywało się dziecko.

– Nie, rekiny tu nie pływają. A mówiąc poważnie, w łowieniu ryb nie jest ważne, żeby je po prostu złowić, tylko aby miło spędzić czas na świeżym powietrzu. Oczywiście fajnie byłoby schwytać jakąś potężną sztukę… Ale nawet jak nic nam się nie uda złapać, to zjemy sobie kanapki, napijemy się herbaty z termosu i pogadamy jak mężczyzna z mężczyzną.

– Dobrze, dziadku, ale gdyby jednak był tu rekin, to lepiej, żeby się nie dał złapać, bo nie zmieści się do samochodu – powiedział zupełnie poważnie chłopiec.

Starszy pan uśmiechnął się na te słowa i po chwili położył dłoń na głowie Kamila i zmierzwił mu fryzurę.

– W porządku, jak na haczyku będzie rekin, to wypuścimy go wolno – odparł, uśmiechając się do wnuka.

Chłopiec popatrzył pogodnie na dziadka i usiadł na krzesełku. Przez jakiś czas spoglądał na płynącą rzekę, po czym odezwał się:

– Dziadku, a tato wróci do domu czy już zostanie z tą panią?

Mężczyzna popatrzył na wnuka i spytał:

– A skąd wiesz, że jest z jakąś panią?

– Słyszałem, jak rozmawiałeś z mamą. Mama często płacze.

To skurwiel – pomyślał mężczyzna o ojcu dziecka. – Tak krzywdzić dzieciaka tylko dlatego, że jakaś dupa zawróciła mu w głowie.

Po chwili uśmiechnął się do Kamila i powiedział:

– Pamiętaj, że teraz jesteś jedynym mężczyzną w domu i musisz być silny. Twój tato, jak zmądrzeje i zobaczy, co traci, to będzie błagał, aby do was wrócić. Musisz teraz opiekować się mamą i pokazać, że razem dacie sobie radę.

– Chciałbym, żeby tatę zjadł rekin z tej rzeki – odparł ośmiolatek.

Na te słowa dziadek parsknął śmiechem, po czym rozejrzał się po okolicy i powiedział:

– A może byśmy sobie rozpalili ognisko? Jak harcerze. Co prawda, nie mamy kiełbasek do pieczenia, ale to chyba nie problem. Trzeba pozbierać chrust, i pokażę ci, jak się rozpala ognisko bez zapałek. A jak złowimy jakiegoś rekina, to od razu upieczemy go na ogniu.

Chłopiec szybko zerwał się z krzesełka, napaliwszy się na ten pomysł.

– Superancko, dziadku, to ja pozbieram gałązki.

Niewiele myśląc, chłopiec pobiegł w kierunku chaszczy, znajdujących się w pobliżu miejsca, w którym wędkowali. Mężczyzna wstał i zaczął układać kamienie, aby obrysować kształt ogniska. Nagle usłyszał krzyk i zobaczył, jak wnuczek biegnie w jego stronę. Na twarzy dziecka malowało się przerażenie. Chłopiec zanosił się płaczem, jego ciałem co chwila wstrząsały spazmy. Mężczyzna objął dziecko ramionami i zapytał:

– Kamil, co się stało?! Kamil!!!

Chłopiec pokazał ręką krzaki, z których przed chwilą wyszedł.

– Tam, dziadku.

Starszy pan zaprowadził dziecko do samochodu.

– Posiedź tutaj, a ja zobaczę, co tam jest.

Kamil, zanosząc się płaczem, wykonał polecenie dziadka i wsiadł do auta. Mężczyzna głęboko odetchnął i ostrożnie stawiając kroki, udał się w kierunku krzaków, z których dopiero co wybiegł jego wnuk. Gdy znalazł się tuż przed chaszczami, przystanął i przeżegnał się. Delikatnie rozsunął gałęzie i wszedł między rośliny. W ciszy, która panowała wokół, dało się słyszeć bzyczenie owadów, rozchodził się też dziwny zapach. Po przejściu kilku kroków mężczyzna zobaczył źródło owej woni. Na gałęzi jednego z krzaków wisiało coś, co trudno było zidentyfikować. Przyczyną była przerażająca ilość much, które łaziły po tym czymś, co przypominało płachtę materiału. Jednak pomiędzy owadami mężczyzna zauważył kobiecą pierś. Domyślił się wtedy, że to duży płat skóry.

Ledwo powstrzymując wymioty, powoli, tak aby nie zatrzeć żadnych śladów, wysunął się z krzaków. Wyjął telefon komórkowy i wybrał numer sto dwanaście. Chwilę trwało, zanim uzyskał połączenie. W czasie oczekiwania spojrzał na swój samochód, wewnątrz którego siedział Kamil. Oczy dziecka były szeroko otwarte z przerażenia. Kiedy mężczyzna się dodzwonił, szybko powiedział, gdzie się znajduje, i poprosił o przyjazd policji. W trakcie przekazywania informacji złapał go nagle silny ból w klatce piersiowej. Poczuł nadchodzący zawał i modlił się w duchu, aby wnuczek nie był świadkiem jego śmierci. To za dużo wrażeń jak na jeden dzień dla tak małego chłopca. Po rozłączeniu z dyspozytorem mężczyzna podszedł do samochodu i otworzył drzwi. Spojrzał na wnuka i powiedział:

– Musisz być silny. Pamiętaj, jesteś jedynym mężczyzną w domu.

Malec z przerażeniem patrzył, jak jego dziadek upada na ziemię. Chwilę później w okolicy rozległ się przeciągły krzyk dziecka.

Pięć minut wcześniej Władek Majchrzak wszedł do budynku komendy. Czuł, że dzisiejszy dzień będzie wyjątkowy. Pierwszym świadczącym o tym symptomem był fakt, że Andrzejek nie miał w nocy kolki. Przespali praktycznie całą noc. Od czasu, gdy urodził się trzy miesiące temu, to noce, kiedy spał z żoną normalnym snem, należały do rzadkości.

Rano Marta zrobiła mu wyjątkowe śniadanie, trzy smażone plastry boczku z jajkami sadzonymi. Jedzenie było tłuste, ale takie najlepiej ładowało go na cały dzień. Jak zwykła mawiać Marta, śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, i pomimo tego, że zazwyczaj starał się odżywiać zdrowo, to jednak takie śniadanko stanowiło tę odrobinę przyjemności. Niekiedy zaszalał z ostrą wyżerką – żona pozwalała mu od czasu do czasu zjeść coś niezdrowego. Wiedziała, że facet raz na jakiś czas musi pochłonąć golonkę lub inną tłustą potrawę.

Wspominając smak boczku, wszedł do swojego pokoju w Komendzie Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Od progu poczuł zapach kawy, którą zaparzył jego partner, podkomisarz Wojtek Jaroch. Facet miał jakiś szósty lub siódmy zmysł, dokładnie wiedział, kiedy on przyjdzie. Zawsze wtedy zaparzał kawę, taką zwykłą, czarną, bez mleka i z dwoma łyżeczkami cukru. Dzisiaj też, tradycyjnie, kubek stał na blacie biurka. Uśmiechnął się do Wojtka i powiedział:

– Dzięki za kawę, czuć ją było od Podwala.

– Nie ma za co, szefie. Widzę, że szef radosny. Dzieciak dał się wyspać?

Majchrzak spojrzał w jego stronę i zaczął się zastanawiać, czy on nie ma przypadkiem kontaktu z Martą, która go informuje, co się u nich w domu dzieje i o której Władek wychodzi do roboty. W zdolności paranormalne jakoś wierzyć mu się nie chciało.

– Mówiłem, żebyś nie nazywał mnie szefem – odpowiedział.

– Ale dla nas jesteś szefem. Ten naczelnik to buc jakich mało, to ty powinieneś być naczelnikiem wydziału. Masz doświadczenie, nadawałbyś się – odparł Jaroch.

– Widzę, że macie mnie dość i źle mi życzycie. Przecież naczelnik musi odwalać papierkową robotę, jadać obiadki z komendantem, lizać dupę każdemu, aby nie spaść ze stołka. Nie, dziękuję, wolę swoją robotę – powiedział Majchrzak.

– Czasem się dziwię, że „Warzywniak” jest naczelnikiem. On chyba nie skończył Wyższej Szkoły Policji, tylko jakąś specjalną. Chłop jest ograniczony. Jak ostatnio mówiłem, że do trupa jadę i czy mu przywieźć jakąś pamiątkę od denata, to nie skumał żartu i groził mi sprawą dyscyplinarną za ograbianie zwłok. No, debil normalnie – pożalił się Wojtek.

„Warzywniak” to przezwisko, jakie członkowie wydziału nadali swojemu naczelnikowi. Nadkomisarz Marian Wawrzyniak był szefem zespołu, ale szef to za dużo powiedziane. Raczej urzędas, który tylko dlatego, że był siostrzeńcem komendanta wojewódzkiego, trafił na ten stołek. Zresztą na nadkomisarza też ekspresowo awansował. Jaroch miał rację, ten facet nie nadawał się na swoje stanowisko, na robocie wydziału się nie znał, ale przynajmniej nie wtrącał się w metody prowadzonych śledztw. Dla niego ważne było, żeby kwity się zgadzały i statystyki znajdowały się na odpowiednim poziomie. Czasem jednak i Majchrzaka wkurwiał. Ostatnio pożarli się o paliwo do służbowych samochodów. Facet wymyślił, żeby nie jeździć przesłuchiwać świadków i podejrzanych na miasto, tylko wzywać ich do siebie. Z informatorami też powinni odbywać spotkania w komendzie.

Noż kurwa, jak on to sobie wyobraża? Że kurwie wyśle się wezwanie na przesłuchanie i ona się stawi? I gdzie mają zaadresować wezwanie? Do pracy? Droga krajowa numer osiem? – zastanawiał się w duchu. Facet był totalnie niekumaty. To nie czasy porucznika Borewicza, kiedy wszyscy współpracowali z milicją i chętnie stawiali się na spotkanie z przystojnym milicjantem. Majchrzak nie był przystojny, a śledztwa, jakie prowadził, były wyjątkowe. Bo tutaj nie poszukiwali złotych monet czy skradzionej pozytywki, jak w komiksach, tylko wyjaśniali sprawy zabójstw. Tu działało się inaczej niż w innych wydziałach.

Czasem nachodziła go myśl, że najwyższym stanowiskiem, na jakie nadawał się naczelnik, był etat dzielnicowego na jakimś małym, gminnym posterunku.

– Gdzie reszta? – zapytał Majchrzak.

– A gdzieś się szlajają po firmie. Rano widziałem tylko Marka i Krzycha. Mieli wyniki sekcji zwłok tej laski od szerszenia. Miałeś rację. Zresztą jak zawsze, nie podlizując ci się za bardzo – powiedział Jaroch, puszczając oko.

Babka od szerszenia. W sumie prosta sprawa, ale nie byłoby jej, gdyby nie dziwne przeczucie. No i podsłuchana przez Majchrzaka rozmowa policjanta z jednym przesłuchiwanym facetem. Sprawa ta zdawała się początkowo nie kwalifikować do śledztwa dotyczącego zabójstwa. Mężczyzna mieszkający w pewnym bloku podobno przez dwa miesiące meldował zarządcy problem z szerszeniami. Nikt się tym nie zainteresował, każdy zwlekał. Aż doszło do tragedii. Jedną z lokatorek budynku ugryzł szerszeń i babka zmarła. Niby zwykły wypadek. Facet zgłosił na policję zaniedbanie ze strony zarządcy, ale powiedział też coś, co zastanowiło przysłuchującego się zeznaniom Majchrzaka. Komisarz przerwał wtedy przesłuchanie i sam je dokończył za policjanta z dochodzeniówki.

Mężczyzna zeznał, że denatka była gnębiona przez swojego konkubenta – facet ją lał, głodził, nagą wyrzucał z domu, zamykał w piwnicy o chlebie i wodzie. Nikt babce nie pomógł. Co prawda dzielnicowy pogadał z jej konkubentem i ten się wyniósł. Denatka jednak nie wniosła oficjalnego zawiadomienia. I nagle dziwna sprawa, w dniu śmierci kobiety odwiedził ją ów konkubent. Ponoć kiedy ugryzł ją szerszeń, starał się jej pomóc, ale pogotowie zawiadomił dopiero, gdy kobieta była już martwa. Niby wypadek, ale coś Majchrzaka tknęło, gdy o tym usłyszał.

Po śmierci kobiety zaplanowana była kremacja. W ostatniej chwili udało się ją zatrzymać i zlecić wykonanie sekcji zwłok. Kiedy komisarz przesłuchiwał wspomnianego sąsiada zmarłej, przyszło mu do głowy, że konkubent mógł babkę poddusić, a jak już była nieprzytomna, mógł złapać w słoik owada i przyłożyć jej do szyi. Nie ma bata – szerszeń ugryzie, a szyja napuchnie i niewykluczone, że dojdzie do uduszenia. Na takie właśnie potencjalne okoliczności śmierci denatki naprowadził wtedy Majchrzaka przesłuchiwany. Mężczyzna często widział, jak nad tą babką latały szerszenie, ale jednocześnie nigdy nie zauważył, żeby je od siebie odganiała. A te owady przecież żądlą, kiedy wyczuwają zagrożenie. No i ruszyła lawina. Zrobiono sekcję zwłok i dziś miały być wyniki. Czyli jak zawsze przeczucie Majchrzaka nie myliło. To jednak nie był wypadek, ale zabójstwo. Uśmiechnął się do siebie na myśl, że gdyby nie sąsiad kobiety zgłaszający problem w bloku, to sprawca dokonałby zbrodni doskonałej, zwalając winę na owady.

Komisarz podszedł do stojącego na szafce w rogu pomieszczenia akwarium i spojrzał na znajdujące się w nim rybki. W środku pływało kilka molinezji i gupików. Wziął pokarm do ręki i już miał sypnąć rybkom odpowiednią porcję, gdy otworzyły się drzwi i do pokoju wbiegł Seba.

– Kurwa, jest denat. Ale to, kurwa, coś innego niż zwykle. Patrolówka, jak przyjechała na miejsce, to wezwała posiłki. Ponoć fest makabra. Zaraz będzie tu „Warzywniak”.

Majchrzak z Jarochem spojrzeli po sobie i ten pierwszy już miał coś powiedzieć, kiedy wpadł naczelnik wydziału. Nie czekając zbyt długo, rzucił w ich stronę:

– Nie opierdalać się. Do roboty. Macie trupa. Gdzie reszta?

– Marek i Krzysztof poszli do prokuratora z wynikami sekcji zwłok, Sebastian, ja i Wojtek jesteśmy tutaj – powiedział Majchrzak.

– A gdzie Artur?

– Tutaj, w kiblu byłem – odezwał się głos zza pleców naczelnika.

– Właź. Słuchajcie, nad Odrą znaleziono ludzką skórę. Ktoś obdarł kobietę ze skóry, której płat zostawił na gałęzi – powiedział „Warzywniak”.

– Eee, to za mało. Nie ma ciała, nie ma zbrodni. Może babka się za mocno opaliła nad rzeką i skóra jej zeszła – zażartował Artur.

Majchrzak uśmiechnął się pod nosem na ten dowcip, a reszta chłopaków parsknęła śmiechem. Tylko naczelnik jakby go nie zrozumiał.

– Co ty mi tu gadasz?! Jak się opaliła? Opaliła się i skórę sobie zdarła? Jest denat i macie to załatwić. Jazda! Ty, Majchrzak, zostań na moment – nakazał naczelnik.

Gdy wszyscy pozostali wyszli z pokoju, Majchrzak został sam na sam z przełożonym. Ten zbierał się chwilę w sobie, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Wreszcie się odezwał:

– Słuchaj, Władek, mam prośbę.

To, że „Warzywniak” zwrócił się do niego po imieniu, było dla niego szokiem, ale to, że miał prośbę, to już było za wiele. Mimo to chciał się dowiedzieć, o co chodzi.

– Mów. Jaka to prośba?

– Chcę dostać się do cebosiów. Potrzebuję rekomendacji.

– A wujek ci nie pomoże? – zapytał Majchrzak.

– Nie chcę go w to mieszać. Wiem, że masz tam kumpli i oni mogą mi pomóc.

– Zobaczę, co da się zrobić – rzucił, chociaż wiedział, że nawet nie kiwnie palcem, by to załatwić.

W oczach „Warzywniaka” pojawił się błysk.

– Dobra, ja muszę iść, bo skóra stygnie – rzucił Majchrzak.

Po chwili był już na zewnątrz, zostawiając naczelnika z jego pragnieniami.

Droga nad brzeg Odry, gdzie doszło do makabrycznego znaleziska, przebiegła dość szybko. Komisarz Majchrzak jechał ośmioletnim volkswagenem passatem razem z Wojtkiem. Sebastian i Artur poruszali się innym autem, czteroletnią skodą octavią. Podczas jazdy Władek zastanawiał się nad wydziałem i jego członkami. Naczelnik Wawrzyniak to osoba, która nie powinna zajmować swojego stanowiska – nie to, że po prostu był za młody na ten stołek, to jeszcze ubierał się jak jakiś stary dziad idący właśnie na wesele. Rozumiał schludny wygląd, ale trzyczęściowy garnitur to jednak przegięcie. I te włosy na żel. Fryzurka niby okej, ale rudy kolor i żel to zabójcza mieszanka. Nigdy nie wszedł do ich zespołu, nie imprezował z nimi, nie był zapraszany na wódkę lub grilla. Raz zawołali go na kielicha, na samym początku jego naczelnikowania, ale odmówił. Powiedział, że nie spoufala się z podwładnymi. Noż kurwa! Jak chłop ma takie wejście w team, to raczej nie zaskarbi sobie ich sympatii.

Reszta chłopaków to inna historia. Wojtek, podkomisarz Wojciech Jaroch. Młody chłopaczyna, ale bardzo inteligentny. Studiował na politechnice, miał być inżynierem informatyki. Studia skończył z wyróżnieniem, kariera stała przed nim otworem, ten jednak postanowił wstąpić do policji. Majchrzak dowiedział się kiedyś, że Wojtek miał zamiar robić doktorat, ale sam na ten temat nigdy nic nie wspomniał. Śmiesznie by wyglądał doktor informatyki ubrany w sposób co najmniej ekstrawagancki. Bo czy hawajskie koszule, kwieciste i kolorowe, a do tego dżinsy z dziurami to strój elegancki? Raczej nie, ale taki chłopak miał styl. W ocenie Majchrzaka elementy jego garderoby zupełnie do siebie nie pasowały, ale widać Wojtek miał to w dupie. Na swój sposób był przystojny – brunet, metr osiemdziesiąt cztery wzrostu, umiarkowanie umięśniony. Jednak największe wrażenie na kobietach robiły jego roześmiane niebieskie oczy i nieschodzący z twarzy uśmiech.

Pozostali członkowie wydziału nie robili aż takiego wrażenia. Sebastian, aspirant Sebastian Wierchuła, trzydziestolatek, blondyn, metr osiemdziesiąt wzrostu. Żaden heros, ale dość silny. Majchrzak widział go kiedyś na sali treningowej, jak tamten walił w worek bokserski. Aż cieszył się wtedy, że urodził się Majchrzakiem, a nie workiem bokserskim. Artur, sierżant Artur Mielnicki. Chłopak dwa lata temu skończył szkołę policji. Do wydziału trafił, bo został polecony. Początkowo wszyscy myśleli, że to jakiś plecak, co po plecach rodziny dostał się do „zabójców”. Po czasie okazało się, że wydział to jego drugi dom – pierwszy przychodzi i ostatni wychodzi. Kawaler, bez nałogów. Brunet z brodą jak u drwala, niewiele ponad metr osiemdziesiąt. Zawsze w koszuli i spodniach od garnituru. Elegancja jak się patrzy.

Pozostali to Marek i Krzysztof. Marek „Szymek” Szymański, podkomisarz, i Krzysztof „Majka” Majewski, aspirant. Obaj podobni do siebie jak bracia, wysocy bruneci, umięśnieni, ubierający się w wojskowym stylu: spodnie bojówki, podkoszulki i buty taktyczne.

To cały team. Ale jeszcze pół roku temu był z nimi Andrzej Makowski. Fajny chłop, doświadczony policjant, można powiedzieć, że najlepszy glina, jakiego Majchrzak znał. Praktycznie stuprocentowa wykrywalność. Komisarz Andrzej Makowski był z Władkiem w szkole policji, razem trafili do „zabójców” we wrocławskiej komendzie. Początkowo pracowali osobno, z innymi partnerami, potem zostali tandemem, ale po jakimś czasie znowu się rozstali i każdy z nich wziął pod swoje skrzydła jakiegoś nowego. Pół roku temu Andrzej wszedł w konflikt z „Warzywniakiem” i został przeniesiony do wydziału przestępstw gospodarczych. Taka kara to jak zesłanie. Chłop, który wykrywał sprawców najcięższych przestępstw, miał teraz ścigać babcie handlujące podrabianymi ciuchami na bazarze. Od tamtej pory Majchrzak odwiedza czasem kumpla w jego wydziale i gadają wtedy od serca. W końcu miał zostać ojcem chrzestnym jego syna. Nawet dziecku dał na imię Andrzejek.

Może teraz, jak „Warzywniak” ma zamiar odejść do CBŚ-u, uda się ściągnąć Andrzeja z powrotem do naszego wydziału – zastanawiał się komisarz.

Z rozmyślania wyrwał go głos Wojtka:

– Dojechaliśmy. Zobacz, ile luda. Ślady pewnie już zadeptane.

Spojrzał w kierunku wskazanym przez Wojtka. Rzeczywiście, obok zaparkowanego fiata cinquecento zatrzymały się trzy radiowozy i karetka na sygnale. Miejsce zostało otoczone taśmą policyjną i widać było pracujących techników.

Wysiadł z auta i podszedł do jednego z techników stojących obok patologa.

– Cześć. Co tu mamy?

– Kawałek skóry, kobieca. Czas zgonu, według moich szacunków, to jakieś dwa dni temu – odpowiedział lekarz.

– Ślady? Świadkowie? Kto znalazł? – spytał, kątem oka dostrzegając, że z krzaków, gdzie odnaleziono fragment ciała, wychodzi Artur blady jak ściana i po chwili zaczyna wymiotować.

– Ciało, a właściwie fragment, znalazł dzieciak. Ośmiolatek. Pokazał dziadkowi, ten zadzwonił na policję i dostał zawału. Teraz jest w karetce. Zaraz będzie wieziony do szpitala na Borowską. Próbujemy skontaktować się z matką chłopca, żeby go odebrała – powiedział technik.

Majchrzak rozejrzał się po okolicy i skupił wzrok na stojącym w pobliżu zrujnowanym budynku.

– Ktoś tam był? – spytał, wskazując ruderę.

Pozostali spojrzeli w tym kierunku.

– Nie. My nie, ale może ci z patrolu, co tutaj byli, sprawdzili ten obiekt – odpowiedział technik.

Majchrzak pokiwał głową i zawołał do Wojtka:

– Weź latarkę i dwóch mundurowych. Idziemy zobaczyć to miejsce.

Do pozostałych z wydziału powiedział, aby rozpytali ludzi na przystani, która mieściła się po drugiej stronie Odry. Może ktoś zauważył coś podejrzanego.

Po chwili we czwórkę podeszli pod budynek. Z oddali wydawał się mniej zrujnowany niż z bliska. Okna były powybijane, a w miejscu szyb tkwiła dykta. W wejściu znajdowała się zamknięta krata, wyglądała na nieotwieraną od bardzo dawna. Był tylko jeden problem. Na skoblu wisiała nowa kłódka z Gerdy. Majchrzak pokazał to Wojtkowi, ten pokiwał głową ze zrozumieniem, również to zauważył. Powoli obeszli obiekt dookoła. Na oko jego powierzchnia wynosiła jakieś sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych. Budynek nie posiadał żadnego innego wejścia oprócz tego z kratą. Podeszli niespiesznie do kraty i Majchrzak spojrzał na kłódkę.

– Trzeba będzie użyć brzeszczota, żeby ją przepiłować, albo jakiegoś łomu – stwierdził.

– Wypadałoby mieć nakaz – powiedział Wojtek.

– Nie pierdol, tylko idź po jakąś brechę do wyłamania kłódki – odparł Władek.

Wojtek oddalił się, a dwaj mundurowi tępo patrzyli na Majchrzaka. Po chwili jeden się odezwał:

– Panie komisarzu, ale czy nie lepiej zdobyć nakaz, żeby wejść do środka?

– Może i lepiej, a może i gorzej. Żeby wszystko było tak, jak należy, w notatce napiszemy, że zachodziło uzasadnione podejrzenie, że w budynku ukrywał się sprawca przestępstwa – odpowiedział.

Kilka sekund później przybiegł Wojtek, trzymając w ręku łom. Twarz rozjaśniał mu szeroki uśmiech.

– Nie mieli żadnej brechy. Ten łom wziąłem od techników. To dowód rzeczowy z jakiegoś włamania. Mieli ściągnąć odciski i dać do magazynu dowodów. To będzie ostatni włam w życiu tego łomu.

– I ściągnęli te odciski?

– Nie wiem.

– Chuj, mniejsza z tym. Dobra, działaj – powiedział Majchrzak.

Kilkanaście sekund później kłódka przestała być zaporą. Mundurowy delikatnie otworzył kratę, która wydała zgrzyt. Zawiasy dawno nie były oliwione i gdyby nie nowa kłódka, można by przyjąć założenie graniczące z pewnością, że nikt nie wchodził do środka od lat.

Po przekroczeniu progu ostrożnie wkroczyli całą grupą do budynku. Czuć tam było stęchlizną i rozkładającym się mięsem. Rozświetlili wnętrze latarkami. Powoli zaczęli przeszukiwać obiekt. Pomieszczenie po prawej stronie było puste, nie licząc stert pustych butelek i śmieci. To po lewej wyglądało podobnie. Przeszli do następnej sali. Spod ich nóg zaczęły uciekać szczury. Do smrodu, który wypełniał budynek, doszły jeszcze piski gryzoni. Udali się do miejsca, gdzie szczury piszczały najgłośniej. Majchrzak rozproszył mrok światłem latarki i ich oczom ukazał się makabryczny widok. Władek usłyszał zza pleców głos Wojtka:

– O kurwa!

Dwóch mundurowych zaczęło wymiotować, przytrzymując się ściany.

– Wezwij tu techników, niech zabezpieczą teren – rzucił Majchrzak.

Gdy Wojtek poszedł, komisarz spojrzał na ścianę. Rozpięte były na niej zwłoki młodej kobiety, z rękami przybitymi do muru. Wyglądała jak Jezus, tylko brakowało kilku rzeczy. Po pierwsze, nie było krzyża. Po drugie, brakowało jej skóry z przodu ciała. A po trzecie, pozbawiona była wnętrzności, do których dorwały się już szczury. Nad i pod ciałem kobiety widoczny był napis zrobiony krwią. Litery układały się w zdanie: „Człowiek jest uczniem, cierpienie jest jego nauczycielem”.

Po chwili do pomieszczenia weszli technicy i każdy z nich zareagował podobnie. Każdy przeżegnał się i głęboko westchnął. Komisarz spojrzał w ich stronę i powiedział:

– Wiecie, co macie robić. Czekam na efekty.

Sam wyszedł z budynku i odetchnął świeżym powietrzem.

Kurwa, w mieście pojawił się jakiś szaleniec. Mam nadzieję, że go złapię, zanim znowu zaatakuje – powiedział do siebie w duchu.

Wszedł do komendy i udał się od razu do naczelnika. „Warzywniak” już na niego czekał, w jego pokoju był obecny także zastępca komendanta wojewódzkiego podinspektor Mariusz Sikorski i rzecznik prasowy nadkomisarz Marek Kumor.

Wszyscy głośno dyskutowali, ale zamilkli, gdy pojawił się Majchrzak.

– Co robimy z tym bajzlem? – zapytał, stając w progu.

– A co mamy robić? Media poinformujemy tylko tyle, ile to będzie konieczne – powiedział Sikorski, uśmiechając się.

– A jak pojawią się kolejne ciała? Wtedy też będzie pan miał taką radosną minę? – odparł Majchrzak.
Uśmiech na twarzy Sikorskiego zgasł tak szybko, jak się pojawił.

– Pan się trochę zagalopował, komisarzu Majchrzak – stwierdził Sikorski z wyczuwalną w głosie agresją.

– Może i tak, ale proszę wziąć pod uwagę, że sprawca nie poprzestanie na jednym pokazie – odpowiedział komisarz.

– A po czym pan wnosi?

– Bo przygotował spektakl. Chce, byśmy oglądali jego dzieło. Wiem, że jeszcze będzie chciał nas zaskoczyć. To jak z malarzami, żaden nie poprzestaje na jednym obrazie.

– Co pan zatem proponuje, komisarzu? – zapytał Sikorski.

– Powołanie zespołu zajmującego się wyłącznie tą sprawą. Teraz w wydziale mamy kilka spraw, więc trzeba by poprosić o pomoc inne wydziały. Gdyby każdy podesłał nam swojego najlepszego człowieka, to moglibyśmy skupić się na poszukiwaniu naszego dewianta i nie ucierpiałyby pozostałe prowadzone postępowania – odpowiedział Majchrzak.

– A co z mediami? – zapytał rzecznik prasowy.

– A to już pozostaje w waszej gestii, komisarzu. Ja łapię zbójów, a pan się uśmiecha do kamer i gada dyrdymały.

Władek poczuł, że nie zdobył swoim zachowaniem nowych przyjaciół, ale miał to w dupie. Nie był tu od tego, żeby pić herbatkę i wpierdalać makowca z komendantem i jego lizydupami, tylko od tego, by złapać sprawcę.

– Dobrze. Myślę, że można to jakoś zorganizować. Pan, komisarzu Majchrzak, obejmie dowodzenie grupą. Tylko chcę być o wszystkim na bieżąco informowany – powiedział Sikorski.

– A jaki będzie budżet grupy i jak rozliczać koszty? Pojawią się nowi ludzie i muszę mieć kwity na ich wydatki i działania – niespodziewanie zapytał „Warzywniak”.

Wszyscy obecni spojrzeli w jego stronę z niesmakiem. Zastępca komendanta powiedział:

– Tym niech się pan nie przejmuje, naczelniku. Teraz trzeba złapać sprawcę, zanim media dobiorą nam się do dupy.

– Panowie, skoro mam powołać zespół, to muszę mieć w tym zakresie pełną autonomię. Ja dobieram sobie ludzi i chcę mieć na nich wpływ. Nie chcę, aby ktokolwiek ingerował w moje wybory – oznajmił Majchrzak, patrząc w kierunku swojego przełożonego.

– A może pan, komisarzu Majchrzak, dokładniej powiedzieć, o co chodzi? – zapytał Sikorski.

– Panie inspektorze, w naszej komendzie jest pewien policjant z wydziału zabójstw przeniesiony do przestępstw gospodarczych. Tam się marnuje, będzie mi potrzebny w zespole i nie chciałbym, aby ktokolwiek kwestionował mój wybór.

– Pan wybiera ludzi i pan za nich odpowiada. Teraz do roboty. Oczekuję codziennie meldunków o postępach – powiedział podinspektor Sikorski.

Gadki o pełnej autonomii to zwykłe pierdolenie, żeby zamydlić mi oczy – pomyślał Majchrzak. – Jak mam skupić się na znalezieniu sprawcy oskórowania, skoro mam spędzać czas na meldunkach o postępach?! A chuj z nimi. Teraz mam ważniejsze zadanie. Muszę wytypować odpowiednich ludzi i jak najszybciej rozpocząć poszukiwania tego zwyrodnialca.

Już miał wyjść z pomieszczenia, gdy odezwał się rzecznik prasowy:

– No dobra, ale podsumujmy, co wiemy i co mamy. Aby cokolwiek przekazać mediom, muszę mieć jakieś informacje.

– Na tę chwilę mamy ukrzyżowaną dziewczynę obdartą ze skóry i z wyżartymi flakami przez szczury. Do tego napis na ścianie zrobiony krwią. To tyle. Nie mamy motywu, nie mamy świadków, nie mamy sprawców – odpowiedział Majchrzak.

– Trochę mało – stwierdził rzecznik.

– Podejrzewam, że przy kolejnych zwłokach uzyska pan więcej szczegółów, które pomogą panu lepiej się przygotować do wywiadu w telewizji – rzucił Majchrzak złośliwie.

– Komisarzu, wypraszam sobie takie zachowanie. Jesteśmy po tej samej stronie barykady. Łapiemy bandytów i musimy działać wspólnie – ostro zareagował Sikorski.

– Z całym szacunkiem, ale chciałbym uzyskać wiedzę, ilu bandytów zatrzymał lub, jak pan mówi, złapał pan rzecznik. Pewnie dzięki pracy pana rzecznika to miasto zmieniło się ze stolicy bezprawia w stolicę praworządności. Podejrzewam, że we Wrocławiu mieszkają teraz sami amisze lub inni nieagresywni obywatele. Ale okej, nie czepiam się. Idę łapać pozostałych bandziorów, tych, co uniknęli karzącej ręki sprawiedliwości w postaci pana rzecznika.

Nie czekając na reakcję obecnych, Majchrzak opuścił pokój naczelnika wydziału zabójstw.

Wrócił do swojego pokoju w komendzie, gdzie czekał na niego Wojtek. Tkwił w bezruchu przez jakiś czas, zanim podszedł do akwarium i nasypał rybkom trochę pokarmu. Nikt się nie odzywał. Tylko odgłos pracującego filtra nieco rozpraszał panującą ciszę. Chwilę później Władek odwrócił się w stronę kolegi i powiedział:

– Zbieramy zespół. Do pomocy otrzymamy kilku chłopaków z innych województw. Wydział będzie zajmował się bieżącymi sprawami, ale w razie konieczności wspomogą zespół.

– Kto od nas w zespole? – zapytał Wojtek.

– Ty, ja i Andrzej – odpowiedział Majchrzak.

– Andrzej? Nie gadaj, że udało ci się go ściągnąć z powrotem.

– Udało. Nasza sprawa ma priorytet, a ja mam mieć pełną autonomię w doborze członków zespołu. Oczywiście autonomia to pic na wodę, ale trzeba kuć żelazo, póki gorące.

– A „Warzywniak” co na to? – Wojtek nadal nie mógł w to uwierzyć.

– Widziałem jego minę, kiedy ustalane były szczegóły. Myślałem, że chłop się zesrał i obawiał się ruszyć, żeby smród nie rozszedł się po pokoju. Mówię ci, miał ochotę zaprotestować, ale bał się. Poza tym chce iść do CBŚ-u i pewnie liczy, że na tej sprawie się wybije.

Zamierzał jeszcze coś powiedzieć, ale otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł naczelnik. Rozejrzał się po wnętrzu i oznajmił:

– Młody, wyjdź, chcę porozmawiać z komisarzem Majchrzakiem.

– Młody, zostań, jesteś w pracy. Jak pan naczelnik ma sprawę, to niech zaprosi do siebie – powiedział Majchrzak.

Wojtek stał nieruchomo, nie wiedząc, czy ma zostać, czy wyjść. Naczelnik także nie miał pojęcia, co zrobić. Majchrzak postanowił mu pomóc.

– Naczelniku, naczelnik ma do mnie sprawę prywatną czy służbową dotyczącą wydziału?

– Służbową – odparł „Warzywniak”.

– No to jak służbową, to spokojnie może naczelnik mówić przy Wojtku. On jest członkiem wydziału i ma prawo wiedzieć, co w wydziale piszczy.

Naczelnik spojrzał na komisarza z nienawiścią w oczach. Po chwili się odezwał:

– Po zastanowieniu się doszliśmy z komendantem wojewódzkim do wniosku, że nie ma sensu ściągać nikogo z innych komend. Załatwimy sprawę we własnym zakresie. Nie będzie żadnego specjalnego zespołu, tylko działamy w ramach wydziału. Ja dowodzę śledztwem.

– Ja rozumiem, że rodziny się nie wybiera, ale nie wiedziałem, że komendant jest taki głupi, żeby dobro własnego siostrzeńca przedkładać nad bezpieczeństwo mieszkańców miasta, jak nie województwa. Myślisz, chłopie, że na tej sprawie się wybijesz i CBŚ będzie właziło ci w dupę, żebyś do nich wstąpił?

Naczelnik zrobił się czerwony z wściekłości. Zaczął ciężko oddychać, po czym syknął:

– To koniec twojej kariery. Zniszczę cię.

– Mnie zniszczysz? Chłopie, ty wszystko niszczysz wokół siebie. Potrafisz rozpierdolić najprostsze śledztwo. Gdyby nie twój wujo, to pewnie patrolowałbyś ulice w jakimś starym polonezie. Powiem ci krótko. Jeśli sprawą nie zajmą się prawdziwi gliniarze, tylko takie palanty jak ty, to będziesz miał z wujem kilka ofiar w cefałce. Rozumiesz to, dupku? – zapytał Majchrzak.

– Koniec. Sprawa zamknięta. Wydział rozwiązuje sprawę. Ja jestem naczelnikiem i to ja tu dowodzę. Krótko, jak ci się nie podoba, to pisz raport o zwolnienie.

– Weź spierdalaj – powiedział komisarz i odwrócił się do akwarium. Po chwili, olewając naczelnika, zwrócił się do Wojtka:

– Trzeba zrobić podmiankę wody i filterek wyczyścić. Wojtek, załatw jakieś wiaderko.

Nim jednak dokończył wypowiedź, obaj usłyszeli, jak trzaskają drzwi. Majchrzak obrócił się i zobaczył, że Wojtek stoi z otwartymi ustami, a naczelnika już nie ma. Komisarz uśmiechnął się do siebie i powiedział do kumpla:

– Zamknij buzię, bo przyjdzie jakiś zbój, którego kręci widok otwartych ust, i nim się spostrzeżesz, będzie nieciekawie.

Wojtek spojrzał na niego i powiedział:

– Szefie, szef rozpierdala moje słabe serce.

Chwilę później chłopak wyszedł z pokoju i udał się na poszukiwanie wiaderka.

Tym razem wrócił do domu wyjątkowo zmęczony. Dawno nie miał takiego nawału pracy. Wydarzenia z dzisiejszego dnia odcisnęły na nim piętno. Marta od progu zauważyła, że coś niedobrego się wydarzyło. Wiedziała, czego najbardziej mu teraz potrzeba. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, żona go uprzedziła:

– Weź prysznic, zrobię ci drinka i podgrzeję coś do jedzenia. Wolisz pierogi czy kanapki?

– Dzięki, skarbie, jak mały? Dawał ci się we znaki? – spytał.

– Dobrze, prawie cały dzień przespał, trochę pomarudził, ale wszystko okej. Nie powiedziałeś, co chcesz. Pierogi?

– Super. Wezmę prysznic i zjem pierogi. – Uśmiechnął się do Marty.

Zaczął powoli się rozbierać. Spojrzał na małżonkę krzątającą się po kuchni. Będąc już tylko w skarpetkach, wszedł do kuchni i stanął za Martą. Kilka sekund później przytulił się do jej pleców. Cichym głosem powiedział:

– Wiesz, że cieszę się, że was mam?

Marta odwróciła głowę w jego stronę.

– Co się stało?

– Mamy chyba seryjnego. W najbliższych dniach czeka mnie kupa roboty. Mogę nie wracać na noc. Myślę, że dobrze by było, gdyby przyjechała tutaj twoja lub moja matka. Do pomocy przy dziecku. A jeszcze lepiej, jakbyś ty pojechała na kilka dni do rodziców. Ze mnie nie będziesz miała tu pożytku.

Kobieta spojrzała na niego i spytała:

– Jesteś pewien? A ty, jak wrócisz do domu, to co zjesz? Będziesz pamiętał o jedzeniu czy od razu zaśniesz w ciuchach na kanapie w gościnnym? Zostaję. Jak nie będę dawała rady z dzieckiem, to wtedy poproszę o pomoc jedną albo drugą matkę. A teraz zasuwaj pod prysznic, bo zaraz obiad.

Widząc, że nie wygra z Martą, odwrócił się na pięcie i poszedł do łazienki. Prysznic podziałał skutecznie, zmył z niego brudy tego miasta, które dziś na nim osiadły. Po wyjściu z łazienki zobaczył, że na stole w jadalni spoczywa już talerz pachnących pierogów. Żona stała w pobliżu lodówki i wrzucała lód do szklanki. Uśmiechnęła się do męża i powiedziała:

– Jedz, chłopie, bo mi zmarniejesz. Zrobię ci podwójną whisky, usiądziesz sobie w fotelu w salonie i pooglądasz telewizję.

– Telewizji nie chcę oglądać. Ale drink może dobrze mi zrobi.

Wziął widelec i zaczął jeść. Pierogi były wyśmienite. Nawet nie zauważył, kiedy opróżnił talerz. Marta podeszła do niego i ucałowała go w czoło.

– Zuch chłopak, a teraz pora na drinka.

Wstał od stołu i przeszedł do salonu. Usiadł na fotelu i sięgnął po szklankę z drinkiem. Pierwszy łyk smakował wyjątkowo dobrze. Kilka kolejnych spowodowało, że nawet się nie zorientował, jak trafił w objęcia Morfeusza.
(…)

Piotr Kościelny „Skóra”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Initium
Liczba stron: 472

Opis: We Wrocławiu zostają odnalezione zwłoki młodej kobiety pozbawione fragmentu skóry. Ta przerażająca zbrodnia zaczyna się powtarzać – w ciągu następnych dni policja natrafia na kolejne ciała ofiar seryjnego zabójcy. Władek Majchrzak, doświadczony policjant wydziału zabójstw wrocławskiej komendy, formuje specjalny zespół, którego zadaniem jest powstrzymanie okrutnego, ale i niezwykle inteligentnego psychopaty. Nadkomisarz będzie musiał stawić czoła wyjątkowo trudnemu wyzwaniu, rzutującemu na jego ustabilizowane dotąd życie prywatne i zawodowe. Czy policjantowi uda się rozwiązać zagadkę i schwytać przebiegłego mordercę? Brutalna, bezkompromisowa i przejmująca „Skóra” zostanie z wami na długo po przeczytaniu ostatniej strony…

Tematy: , ,

Kategoria: fragmenty książek