Lekcja historii najnowszej z przymrużeniem oka – fragment „Analfabetki, która potrafiła liczyć” Jonasa Jonassona

18 lutego 2015

analfabetka-ktora-fragment-1
Autor „Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął” powraca! Tym razem Jonas Jonasson uczynił bohaterką swojej książki Afrykankę, która urodziła się w sercu apartheidu, jednak zdołała wywrócić cały świat do góry nogami. Nowa powieść szwedzkiego pisarza nosi tytuł „Analfabetka, która potrafiła liczyć” i od 18 lutego możecie ją znaleźć w księgarniach dzięki wydawnictwu W.A.B.

Według adwokata Engelbrechta van der Westhuizena czarnoskóra dziewczyna miała właśnie wejść prosto na jezdnię, toteż jego klientowi pozostało tylko ją wyminąć. A zatem wypadek zdarzył się z winy dziewczyny, a nie jego klienta. Tak więc to inżynier van der Westhuizen był ofiarą. A do tego szła przecież chodnikiem przeznaczonym dla białych.

Przydzielony Nombeko z urzędu adwokat nie odpierał tych zarzutów, zapomniał bowiem o rozprawie. Sama dziewczyna niechętnie się odzywała, przede wszystkim dlatego, że miała złamaną szczękę, co raczej nie nastrajało do rozmowy.

Natomiast sędzia wziął ją w obronę. Zganił pana van der Westhuizena za to, że miał w chwili wypadku co najmniej pięć razy więcej alkoholu we krwi, niż to dopuszczalne w ruchu drogowym. Wyjaśnił też, że czarnym wolno chodzić po rzeczonym chodniku, nawet jeśli to może się wydawać niestosowne. Jeśli jednak dziewczyna zatoczyła się na ulicę ? a co do tego nie można mieć wątpliwości, gdyż pan van der Westhuizen pod przysięgą zeznał, że tak właśnie było ? to wina w większym stopniu leży po jej stronie.

Wyrok nakazywał dziewczynie zapłacić panu van der Westhuizenowi pięć tysięcy randów za poniesione straty moralne oraz dwa tysiące randów za wgniecenia w karoserii jego samochodu.

Nombeko stać było na zapłacenie mandatu i pokrycie kosztów likwidacji całej masy wgnieceń. Stać ją było nawet na zakup nowego samochodu. Albo i dziesięciu. Była bowiem zdecydowanie zamożna, czego nikt ani w sali sądowej, ani nigdzie indziej nie miał powodu się domyślać. Jeszcze w szpitalu zdrową ręką skontrolowała, czy diamenty nadal znajdują się pod podszewką jej kurtki.

Milczała jednak nie tylko z powodu złamanej szczęki. Jakkolwiek by na to patrzeć, diamenty zostały skradzione. Nieboszczykowi, to fakt, ale jednak. Problem polegał również na tym, że były to właśnie diamenty, a nie gotówka. Gdyby pokazała jeden, zabrano by jej wszystkie i w najlepszym razie zapuszkowano za kradzież, a w najgorszym za współudział w kradzieży i zabójstwie. Krótko mówiąc, sytuacja była dość skomplikowana.

Sędzia uważnie przyglądał się Nombeko i z jej zatroskanej miny wyczytał coś zupełnie innego. Wyraził przypuszczenie, że dziewczyna pewnie nie ma z czego zapłacić kary. W zamian może ją odpracować w służbie pana van der Westhuizena, o ile pan inżynier zaakceptuje taki pomysł. Już kiedyś poszli z panem inżynierem na podobny układ i było to chyba satysfakcjonujące rozwiązanie?

Engelbrecht van der Westhuizen aż wzdrygnął się na wspomnienie trzech żółtków, których dostał na służbę. Tak czy siak, miał z nich jakiś pożytek. Zresztą czarnuch mógł być do nich całkiem pociesznym dodatkiem. Ale czy akurat ten nędzny okaz z pogruchotaną nogą, połamaną ręką i zmiażdżoną szczęką nie będzie mu tylko zawadzać?

? Chyba że za połowę pensji ? powiedział. ? Pan sędzia widzi, w jakim ona jest stanie.

Inżynier Engelbrecht van der Westhuizen zaproponował wynagrodzenie w wysokości pięciuset randów miesięcznie minus czterysta dwadzieścia za wyżywienie i nocleg. Sędzia wyraził zgodę.

Nombeko prawie wybuchła śmiechem. Prawie, bo cała była obolała. Sędzia grubas i kłamca inżynier właśnie zaproponowali, żeby przez ponad siedem lat pracowała za darmo. A to zamiast zapłacenia mandatu, zresztą niedorzecznego, biorąc pod uwagę powód jego wystawienia i wysokość, która stanowiłaby zaledwie nikłą część majątku dziewczyny.

Ale może ten układ stanowi rozwiązanie dylematu Nombeko? Wprowadzi się do tego całego inżyniera, wydobrzeje, po czym zwieje, kiedy uzna, że nadeszła odpowiednia pora na wizytę w Bibliotece Narodowej w Pretorii. Została przecież skazana na służbę, a nie na więzienie.

Była skłonna zaakceptować propozycję sędziego. Postanowiła jednak wywalczyć sobie dodatkowe sekundy do namysłu i zaczęła się z nim droczyć, mimo bolącej szczęki.

? To daje nam osiemdziesiąt randów miesięcznie netto ? powiedziała. ? Zanim spłacę dług, będę musiała przepracować u inżyniera siedem lat, trzy miesiące i dwadzieścia dni. Czy panu sędziemu nie wydaje się, że to zbyt surowa kara dla osoby, która została potrącona na chodniku przez kogoś, kto z uwagi na ilość alkoholu we krwi nie powinien nawet wyjeżdżać na ulicę?

Sędzia oniemiał. Dziewczyna nie tylko się odezwała. Ona się też poprawnie wysławiała. Oraz kwestionowała złożony przez inżyniera pod przysięgą opis zdarzenia. Obliczyła wymiar kary, zanim ktokolwiek obecny na sali w ogóle zdążył o tym pomyśleć. Powinien upomnieć dziewczynę, ale zbyt ciekawiło go, czy dokonała poprawnych obliczeń. Zwrócił się do protokolanta, który po kilku minutach potwierdził, że ?no tak, faktycznie może to być siedem lat, trzy miesiące i? tak? dwadzieścia dni czy coś koło tego?.

Engelbrecht van der Westhuizen pociągnął łyk z brązowej buteleczki na lek przeciwkaszlowy, którą miał zawsze przy sobie; przecież nie mógł publicznie popijać brandy. Uzasadnił to nasileniem się objawów astmy wskutek szoku po tym potwornym wypadku.

Dzięki lekarstwu od razu poczuł się lepiej.

? Zaokrąglijmy w dół ? powiedział. ? Siedem lat wystarczy. A wgniecenia w samochodzie można przecież wyklepać.

Nombeko tymczasem doszła do wniosku, że woli już kilka tygodni u tego Westhuizena niż trzydzieści lat w zakładzie karnym. Wiadomo, biblioteka musi poczekać i wciąż dzieli ją od niej porządny spacer, a na takie nie wyrusza się ze złamaną nogą. Pomijając już całą resztę. W tym otarcia stóp, które pojawiły się podczas tych pierwszych dwudziestu sześciu kilometrów.

Krótka przerwa nie zaszkodzi, pod warunkiem że inżynier znów jej nie potrąci.

? Dziękuję, jakiż pan hojny, panie inżynierze van der Westhuizen ? powiedziała i tym samym zaakceptowała wyrok sądu.

?Inżynier van der Westhuizen? musi wystarczyć. Nie zamierzała zwracać się do niego baas.

* * *

analfabetka-ktora-fragment-2

Zaraz po rozprawie Nombeko wylądowała w samochodzie obok inżyniera van der Westhuizena. Jechał na północ. Jedną rękę trzymał na kierownicy, w drugiej ściskał flaszkę brandy. Jej zapach i kolor były takie same jak lekarstwa na kaszel, którego zażywał podczas procesu.

Wszystko to wydarzyło się 16 czerwca 1976 roku.

Tego samego dnia młodzież szkolna w Soweto wyszła na ulice, by wyrazić swoje niezadowolenie z ostatniego pomysłu rządu, który już i tak słabą edukację nakazał prowadzić w języku afrikaans. Młodzi uznali, że łatwiej się czegoś nauczyć, gdy się rozumie nauczyciela. I że tekst jest bardziej przystępny dla odbiorcy, jeśli da się go przeczytać. Dlatego ? twierdziła młodzież ? nauczanie powinno być nadal prowadzone po angielsku.

Miejscowa policja z zainteresowaniem wysłuchała tych argumentów, po czym uzasadniła decyzję rządu w charakterystyczny dla południowoafrykańskich władz porządkowych sposób: otwierając ogień. Prosto do demonstrantów.

Dwudziestu trzech z nich zginęło dość nagłą śmiercią. Następnego dnia policja przedstawiła kolejne argumenty, wysyłając helikoptery i pojazdy opancerzone. Nim rozrzedził się dym, zgasło kilkaset istnień ludzkich. Wydział Edukacji Miasta Johannesburga mógł dzięki temu obniżyć dotacje dla Soweto, tłumacząc się deficytem uczniów.

Wszystko to ominęło Nombeko. Została przecież wzięta przez państwo do niewoli i była w drodze do domu swojego nowego pana.

? Daleko jeszcze, panie inżynierze? ? zapytała ot tak, żeby coś powiedzieć.

? Nieszczególnie ? odparł inżynier van der Westhuizen. ? Nie odzywaj się bez potrzeby. Wystarczy, jak będziesz odpowiadać na pytania.

Z tego inżyniera Westhuizena było niezłe ziółko. O tym, że jest kłamcą, Nombeko dowiedziała się już w sądzie. Że jest alkoholikiem, zrozumiała podczas ich wspólnej podróży samochodem. Poza tym był oszustem w swoim fachu. Zupełnie nie znał się na pracy, którą wykonywał, a na szczycie utrzymywał się dzięki kłamstwom i wykorzystywaniu ludzi, którzy wiedzieli więcej od niego. Byłby to może nieistotny detal, gdyby inżynier nie odpowiadał za supertajny i epokowy projekt. To właśnie Westhuizen miał uczynić z Republiki Południowej Afryki atomowe mocarstwo. Całą operacją kierowano z ośrodka badawczego Pelindaba, położonego ponad godzinę drogi na północ od Johannesburga.

O tym Nombeko oczywiście nie mogła wiedzieć. Kiedy jednak zbliżali się do biura inżyniera, po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana, niż pierwotnie sądziła.
Akurat skończyła się brandy, gdy dotarli do zewnętrznych straży obiektu. Po uprzednim okazaniu dokumentów mogli wjechać przez bramę za wysokie na trzy metry ogrodzenie pod napięciem dwunastu tysięcy woltów. Kolejnego piętnastometrowego odcinka pilnowało dwóch strażników z psami. Prowadził on do wewnętrznej bramy i następnego wysokiego na trzy metry ogrodzenia podłączonego do takiej samej liczby woltów. Dodatkowo ktoś przemyślnie zaminował teren wokół ośrodka między trzymetrowymi płotami.

? To tu odpokutujesz swoje winy ? oznajmił inżynier. ? I to tu będziesz mieszkać, żebyś nie zwiała.

Ogrodzenie pod napięciem, strażnicy z psami i pole minowe to parametry, których Nombeko nie uwzględniła w sądzie.

? Całkiem przytulnie ? powiedziała.

? Znów gadasz niepytana ? upomniał ją inżynier.

* * *

Południowoafrykański program zbrojeń nuklearnych wystartował w 1975 roku, rok przed tym, jak inżynier van der Westhuizen po pijaku potrącił czarnoskórą dziewczynę. Istniały dwa powody, dla których siedział wtedy w hotelu Hilton i żłopał klipdrift, aż go stamtąd grzecznie wyproszono. Pierwszym był jego nałóg. Inżynier potrzebował przynajmniej jednej butelki brandy dziennie na rozruch. Drugim ? jego zły humor. Oraz frustracja. Właśnie napomniał go premier Vorster. Narzekał, że upłynął już rok, a postępów nie widać.

Inżynier próbował przekonać go, że jest inaczej. Zapoczątkowano przecież wymianę z Izraelem. Wprawdzie zainicjował ją sam premier, obecnie jednak do Izraela wędrował uran, a wracał tryt. Dwóch izraelskich agentów na stałe rezydowało w Pelindabie w związku z projektem.

Owszem, premier nie miał zastrzeżeń do współpracy z Izraelem, Tajwanem i pozostałymi krajami. To z wytwórstwem był problem. A właściwie tak się wyraził:

? Nie chcemy od pana kolejnych wyjaśnień. Ani nowych umów o współpracy. Chcemy, do jasnej cholery, bomby atomowej, panie van der Westhuizen. A potem kolejnych pięciu bomb atomowych.

* * *

Podczas gdy Nombeko zadomawiała się za podwójnym ogrodzeniem Pelindaby, premier Balthazar Johannes Vorster wzdychał w swoim pałacu. Od świtu do nocy miał urwanie głowy. Najbardziej palącą sprawą na jego biurku była kwestia sześciu bomb atomowych. A co, jeśli ten pochlebca Westhuizen nie jest właściwym człowiekiem do wykonania zadania? Gada i gada, ale nic z jego gadania nie wynika.

Vorster psioczył na cholerne ONZ, na komunistów w Angoli, na Sowietów i Kubańczyków, którzy wysyłali tabuny rewolucjonistów na południe Afryki, oraz na marksistów, którzy przejęli już Mozambik. No i na to przeklęte CIA, które zawsze musiało wszystko zwęszyć, a potem nie potrafiło trzymać gęby na kłódkę.
Niech to wszyscy diabli! ? taki był pogląd B.J. Vorstera na świat.

Naród jest w niebezpieczeństwie teraz, wróg nie będzie czekał, aż inżynier raczy łaskawie ruszyć tyłek.

Droga premiera na szczyt była kręta. Pod koniec lat trzydziestych, jeszcze jako młodziak, zainteresował się nazizmem. Spodobały mu się metody niemieckich nazistów, według których rozróżniali ludzi. Dzielił się tym poglądem ze wszystkimi, którzy chcieli go słuchać.

Wybuchła wojna. Pechowo dla Vorstera ówczesny Związek Południowej Afryki przyłączył się do aliantów (jako część Imperium Brytyjskiego), a naziści pokroju Vorstera zostali do końca wojny internowani. Już na wolności Vorster był bardziej ostrożny; ani wcześniej, ani później sympatyzowanie z nazistami nie spotykało się z aprobatą.

W latach pięćdziesiątych Vorster był szanowanym obywatelem. Wiosną 1961 roku, gdy na świat przyszła Nombeko, awansował na stanowisko ministra sprawiedliwości. Rok później on i jego policjanci złowili najpaskudniejszą z rybek ? terrorystę z Afrykańskiego Kongresu Narodowego, Nelsona Rolihlahlę Mandelę.
Mandelę skazano ? jakżeby inaczej ? na dożywocie i zesłano na wyspę za Kapsztadem, by tam zgnił. Vorster liczył, że nastąpi to dość szybko.

Podczas gdy Mandela gnił, jak zakładano, w najlepsze, Vorster dalej piął się po szczeblach kariery. Na ostatnim etapie pomógł mu skomplikowany przypadek pewnego Afrykanina, który trochę przeholował. System apartheidu zakwalifikował mężczyznę jako białego. Być może jednak popełniono błąd, bo wyglądał raczej na kolorowego. W związku z tym nie pasował ani tu, ani tu. Rozwiązaniem wewnętrznych rozterek mężczyzny okazało się wbicie noża w brzuch poprzednika B.J. Vorstera, i to piętnaście razy.

Tego, który był biały i jeszcze jakiś, zamknięto w klinice psychiatrycznej. Spędził w niej trzydzieści trzy lata, nigdy nie dowiedziawszy się, do jakiej rasy właściwie przynależy. I tam też zmarł. W odróżnieniu od premiera z piętnastoma ranami kłutymi, który wprawdzie miał pewność co do tego, że był biały, ale zmarł od razu.

Kraj potrzebował nowego premiera. Najlepiej jakiegoś twardziela. Odpowiednim człowiekiem okazał się były nazista Vorster.

Jeśli chodzi o politykę wewnętrzną, Vorster był zadowolony z tego, co osiągnął wraz ze swoim narodem. Dzięki nowej ustawie o terroryzmie każdego można było nazwać terrorystą, dowolnie długo jego lub ją przetrzymywać w areszcie, podając jakiekolwiek powody. Albo i nie podając.

Innym udanym projektem było wprowadzenie bantustanów ? po jednym dla każdej z grup ludności murzyńskiej. Oprócz Khosa, których było tak wielu, że przyznano im dwa. Wystarczyło zagnać do kupy określony rodzaj czarnuchów, odebrać im południowoafrykańskie obywatelstwo i przyznać nowe, właściwe dla danego regionu. Ktoś, kto nie jest już Południowoafrykańczykiem, nie może przecież dochodzić południowoafrykańskich praw. Proste.

Jeśli zaś chodzi o politykę zagraniczną, sprawy szły zdecydowanie bardziej opornie. Reszta świata nieustannie wykazywała brak zrozumienia dla ambicji kraju. Okropnie krytykowano na przykład przyjętą w Republice Południowej Afryki zasadę, że ten, kto nie jest biały, taki już pozostanie.

Eksnazista Vorster był jednak całkiem zadowolony ze współpracy z Izraelem. Fakt, to Żydzi, ale w wielu przypadkach, podobnie jak Vorster, niezrozumiani przez świat.

Niech to wszyscy diabli, pomyślał znów B.J. Vorster. Co też kombinuje ten patałach Westhuizen?

* * *

analfabetka-ktora-fragment-3

Engelbrecht van der Westhuizen był zadowolony z nowej pomagierki, którą zesłała mu opatrzność. Chociaż wciąż utykała na lewą nogę, a prawą rękę nosiła na temblaku, sporo już zdziałała. Ta jak jej tam.

Na początku wołał na nią ?czarnuch numer dwa?, by mu się nie myliła z czarnoskórą kobietą sprzątającą przy zewnętrznych stróżówkach. Kiedy jednak dowiedział się o tym biskup miejscowego Kościoła reformowanego, inżynier dostał burę. Czarni zasługują przecież na szacunek. Kościół już od ponad stu lat dopuszczał czarnych do przyjmowania komunii wspólnie z białymi, tyle że ci pierwsi musieli czekać na swoją kolej. W końcu zrobiło się ich tak wielu, że pobudowano im osobne kościoły. Według biskupa nie można obwiniać Kościoła reformowanego za to, że czarni rozmnażają się jak króliki.

? Szacunek ? powtórzył. ? Proszę o tym pamiętać, panie inżynierze.

Engelbrecht van der Westhuizen liczył się z biskupem, ale za nic w świecie nie potrafił zapamiętać imienia Nombeko. Z tego też powodu zwracał się do niej per ?tyjakcitam?. A gdy mówił o niej w trzeciej osobie? ale przecież nie było potrzeby, by w ogóle o niej wspominać.

Premier Vorster już dwukrotnie wizytował ośrodek badawczy. Za jego uprzejmym uśmieszkiem czaiło się ostrzeżenie, że jeśli wkrótce nie zobaczy sześciu bomb, to być może inżyniera Westhuizena też już nikt nie będzie tu oglądał.

Przed pierwszym spotkaniem z premierem inżynier zamierzał zamknąć tęjakjejtam w schowku na miotły. Wolno im było wprawdzie zatrudniać czarnych i kolorowych służących, pod warunkiem że ci nie wychodzili na przepustkę, ale według inżyniera zaśmiecali krajobraz.

Minus zamknięcia jej w schowku był taki, że nie przebywałaby wówczas u boku inżyniera. A on szybko połapał się, że tam właśnie warto ją mieć. Z jakichś niezrozumiałych powodów w głowie tej dziewczyny nieustannie coś się działo. Tajakjejtam była zdecydowanie zbyt pyskata. Do tego łamała wszystkie możliwe zasady. Najbardziej bezczelnym z jej wyczynów było przesiadywanie bez pozwolenia w bibliotece ośrodka i wynoszenie stamtąd książek. Instynkt podpowiadał inżynierowi, by natychmiast położyć temu kres i zlecić sekcji bezpieczeństwa zbadanie sprawy. Na co analfabetce z Soweto książki?

Aż zauważył, że ona je czyta. To czyniło sprawę jeszcze dziwniejszą ? umiejętność czytania nie była charakterystyczną cechą tutejszych analfabetów. Potem inżynier zobaczył, co czyta, i było to wszystko: literatura z zakresu zaawansowanej matematyki, chemii, elektrotechniki i metalurgii (czyli to, co inżynier sam powinien zgłębiać). Kiedy przyłapał ją na gorącym uczynku w czasie, gdy miała szorować podłogę, zobaczył, że uśmiecha się na widok wzorów matematycznych.

Czytała, kiwała głową i uśmiechała się.

Co za prowokujące zachowanie! Inżynier nigdy nie odczuwał radości podczas nauki matematyki. Zresztą nie tylko matematyki. Na szczęście na uniwersytecie, którego głównym mecenasem był jego ojciec, otrzymywał same dobre oceny.

Inżynier miał świadomość, że nie musi wszystkiego wiedzieć. Na sam szczyt można było zajść dzięki dobrym ocenom, odpowiednio ustawionemu ojcu i wykorzystywaniu kompetencji innych. Tym razem jednak inżynier musiał się wykazać. No, może niekoniecznie on, ale naukowcy i technicy, których zatrudnił i którzy dzień i noc harowali na jego konto.

Prace zespołu faktycznie posuwały się do przodu. Inżynier był przekonany, że w niedalekiej przyszłości uda się w końcu rozwiązać techniczne problemy, które stały na drodze do rozpoczęcia testów broni jądrowej. Kierownik badań był nie w ciemię bity. Ale i uciążliwy, bo informował o każdym najmniejszym postępie w pracach, oczekując komentarzy inżyniera.

I tutaj istotną rolę miała do odegrania tajakjejtam. Zezwalając jej na wertowanie książek, inżynier otwierał dla niej na oścież wrota świata matematyki. Ona zaś chłonęła wszystko, co miało związek z liczbami algebraicznymi, transcendentalnymi, urojonymi i złożonymi, a także ze stałą Eulera, równaniami dyferencjalnymi i diofantycznymi oraz z nieskończoną (?) liczbą innych zawiłych zagadnień, dla inżyniera mniej lub bardziej niepojętych.

Nombeko mogłaby zyskać przydomek ?prawa ręka szefa?, gdyby nie to, że owa prawa ręka to była ?ona?, w dodatku o nieodpowiednim kolorze skóry. Tymczasem przywarł do niej ogólnikowy przydomek ?pomagierka?, a poza sprzątaniem wczytywała się w piętrzące się w stosy dokumenty z opisami problemów, wynikami testów i analiz, dostarczane przez kierownika badań. Czyli zajmowała się tym, z czym nie radził sobie inżynier.

? Co to takiego? ? zapytał któregoś dnia inżynier Westhuizen, wręczając swojej sprzątaczce kolejny plik papierów.

Nombeko zapoznała się z materiałem.

? Analiza konsekwencji statycznych i dynamicznych nadciśnień przy różnej liczbie kiloton na bombę ? powiedziała.

? Wyrażaj się jaśniej.

? Im większa siła bomby, tym więcej budynków wyleci w powietrze ? wyjaśniła Nombeko.

? Byle małpa by to zrozumiała ? mruknął inżynier. ? Czy otaczają mnie wyłącznie idioci? ? Nalał sobie brandy i odprawił sprzątaczkę.

analfabetka-ktora-potrafila-liczycJonas Jonasson „Analfabetka, która potrafiła liczyć”
Tłumaczenie: Bratumiła Pawłowska-Pettersson
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 416

Opis: Autor wielkiego międzynarodowego przeboju o „Stulatku, który wyskoczył przez okno i zniknął” (aż w końcu trafił na wielki ekran w święcącej i u nas sukcesy szwedzkiej komedii pod tym samym tytułem) powraca z nową książką. Jej bohaterką jest Nombeko Mayeki, która urodziła się wprawdzie w południowoafrykańskiej dzielnicy nędzy, sercu apartheidu, ale pod szczęśliwą gwiazdą. Dzięki temu po latach przyszło jej jeść kolację z królem i premierem Szwecji. Chociaż w momencie, w którym to się zdarzyło, chyba już nic nie było w stanie jej zdziwić? Międzynarodowa polityka, skomplikowane zagadki matematyki i fizyki, los chińskich emigrantów, podrabianie starożytnych dzieł sztuki, fanatycy szwedzkiej monarchii, stały kontakt z bombą atomową oraz ludzie, którzy teoretycznie nie istnieją, bo nie figurują w żadnych urzędowych rejestrach, pomimo że można z nimi porozmawiać i ich dotknąć, to tylko niektóre z dziwnych rzeczy, do których przywykła Nombeko, i o których przeczytamy w tej książce. Jonas Jonasson daje lekcję historii najnowszej z przymrużeniem oka, przy okazji sprawiając, że wciągnięty w wir akcji czytelnik będzie się zaśmiewał do łez, przewracając jak najszybciej kolejne strony powieści.

Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek