Kolejna japońska książka z wydawnictwa Tajfuny. Przeczytaj fragment powieści „Ukochane równanie profesora” Y?ko Ogawy

23 lipca 2019


Po klasycznym „Zmierzchu” Osamu Dazaia wydawnictwo Tajfuny na wakacje proponuje swoim czytelnikom kameralną, współczesną powieść o losie, matematyce i baseballu. „Ukochane równanie profesora” Y?ko Ogawy zostało wyróżnione pierwszą w historii nagrodą Hon?ya Taish?, przyznawaną przez japoński kolektyw księgarzy. Ta kameralna opowieść do dziś pozostaje bestsellerem i jest jedną z najukochańszych książek współczesnej Japonii. Okładkę książki zdobi specjalnie zamówiona u amerykańskiej artystki japońskiego pochodzenia Satsuki Shibuyi akwarela, której oryginał można oglądać w księgarni Tajfuny przy ul. Chmielnej w Warszawie.

1

Nazywaliśmy go Profesorem, on zaś ochrzcił mojego synka Pierwiastek. To z powodu kształtu głowy chłopca ? jej płaski czubek kojarzył się Profesorowi z poziomą kreską po prawej stronie tego znaku.

? O! Pod taką przykrywką zazwyczaj mieści się bardzo inteligentna zawartość ? mawiał Profesor, głaszcząc włosy chłopca, choć od tego głaskania jeżyły mu się one jeszcze bardziej.

Syn, który na co dzień nosił czapkę, aby uniknąć drwin kolegów, z rezerwą podchodził do pochwał swojej fizjonomii i w takich sytuacjach wzruszał tylko ramionami, jakby mówił: „Nie wiem, co ma na myśli”.

? Dzięki tej przykrywce można poznać nieskończenie wiele różnorodnych liczb, również tych niewidzialnych.

Na pokrytym warstwą kurzu kącie biurka Profesor narysował palcem kształt:

?

Wśród niezliczonych rzeczy, o których ja i mój syn dowiedzieliśmy się od Profesora, pierwiastek zajmował ważne miejsce. Zapewne określenie „niezliczony” nie spodobałoby się człowiekowi, który uważał, że wszystko na świecie da się przedstawić za pomocą liczb. Nie wiem jednak, jak mogłabym to inaczej nazwać. Nauczył nas i tego, że liczba pierwsza może mieć nawet dziesięć tysięcy cyfr, i jak wygląda największa, nawiasem mówiąc, wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa, liczba użyta w matematycznych dowodach, i jak królowa nauk przedstawia ideę nieskończoności. Wymieniać mogłabym jeszcze długo, ale to i tak nie odda wartości czasu spędzonego z Profesorem.

Dobrze pamiętam dzień, kiedy wszyscy w trójkę poczuliśmy magiczną moc pierwiastka. Było to jakoś na początku kwietnia, w deszczowe popołudnie. Mrok w pracowni Profesora rozjaśniała żarówka. Na dywanie leżał tornister, porzucony tu przez syna, a za oknem mokły kwitnące właśnie morelowce.

Odpowiedzi, jakich oczekiwał od nas Profesor, niekoniecznie musiały być prawidłowe. Dużo bardziej cieszyły go te chybione, choć wymyślone z mozołem, niż cisza. Twierdził, że błędy prowadzą nas do nowych problemów i rozwiązań, i to wzbudzało jego entuzjazm. Dzięki teorii „prawidłowego błędu”, jak mawiał, nie mieliśmy kompleksów, a wręcz satysfakcję, gdy nasze odpowiedzi rozmijały się z prawdą.

? W takim razie weźmy na przykład minus jeden ? powiedział.

? Szukamy takiej liczby, która pomnożona przez samą siebie da nam minus jeden?

Syn, który w szkole dopiero przerabiał ułamki, dzięki niespełna trzydziestominutowej lekcji Profesora rozumiał już, że istnieją liczby mniejsze niż zero. Oboje napisaliśmy sobie w myślach kształt ??1. Pierwiastek ze stu to dziesięć, z szesnastu to cztery, z jednego to jeden. W takim razie pierwiastek z minus jeden to będzie?

Profesor nigdy nas nie popędzał. Przeciwnie, uwielbiał się nam przyglądać, gdy nasze mózgi pracowały na zwiększonych obrotach.

? Takiej liczby chyba nie ma ? powiedziałam niepewnie.

? Jest ? odparł Profesor. ? Tutaj. ? Wskazał palcem na swoją pierś. ? Niektóre liczby są bardzo nieśmiałe. Nigdy nie ukazują się ludzkim oczom. Ale są w naszych sercach i swoimi małymi rączkami robią wszystko, by przysłużyć się światu.

Zamilkliśmy ponownie pogrążeni w myślach o dalekim świecie, w którym pierwiastek z ?1 usilnie wyciąga do nas ręce. Słychać było tylko krople deszczu. Syn, jakby jeszcze raz chciał poczuć kształt pierwiastka, położył dłoń na swojej głowie.

Profesor nie był jednak człowiekiem, który by tylko pouczał innych. Na wielu rzeczach się nie znał i odnosił do nich z szacunkiem. Można powiedzieć, że skromnością dorównywał pierwiastkowi z ?1.

Gdy czegoś potrzebował, nawet jeśli chodziło o coś tak banalnego jak ustawienie czasu pracy tostera (zawsze chciał, żeby to było trzy i pół minuty), zwracał się do mnie uprzejmie:

? Przepraszam cię, czy mogłabyś?

Nigdy nie zapominał o tych kilku słowach. Przekręciłam pokrętło do samego końca, a Profesor z wyciągniętą szyją zaglądał do tostera przez cały czas opiekania chleba. Zupełnie jakbym przeprowadzała dowód jakiegoś ważnego twierdzenia, a on śledził to z zapartym tchem. I był tak samo zachwycony tostem, co twierdzeniem Pitagorasa.

?

Do domu Profesora w małym miasteczku na wybrzeżu Morza Wewnętrznego trafiłam w marcu 1992 roku z polecenia Agencji Pomocy Domowych „Akebono”, która tam działała. Mimo że pracowałam już od dziesięciu lat, wciąż byłam tam najmłodsza. Jak dotąd nigdy nie doszło do żadnego konfliktu pomiędzy mną a pracodawcami. Profesjonalnie wykonywałam swoje obowiązki, toteż, nie powiem, miałam pewne poczucie dumy zawodowej. Dlatego nie protestowałam, kiedy kierownik agencji wysyłał mnie do pracy, od której większość moich koleżanek wolała się wykręcić, tej z najbardziej uciążliwymi klientami.

Jedno spojrzenie na kartę klienta wystarczało, żeby zrozumieć, że Profesor należał do grupy najcięższych przypadków. Gdy gosposia zostawała zwolniona na życzenie pracodawcy, na odwrocie karty przybijano pieczątkę w kształcie niebieskiej gwiazdki. Na karcie Profesora znajdowało się już dziewięć takich gwiazdek. Nigdy nie widziałam więcej.

Podczas rozmowy wstępnej w domu pracodawcy przyjęła mnie szczupła, elegancka starsza pani. Pofarbowane na kasztanowo długie włosy miała spięte w kok, wysoko z tyłu głowy. Ubrana była w wełnianą sukienkę, a w lewej ręce trzymała czarną laskę.

? Będziesz zajmować się moim szwagrem ? wyjaśniła.

Nikt nie uprzedził mnie o istnieniu starszej damy, toteż nie wiedziałam, kim była dla Profesora.

? Niestety, żadna z pań nie pracuje u nas zbyt długo. To i dla mnie, i dla szwagra jest bardzo męczące. Z nową osobą wszystko musimy zaczynać od początku. Praca nie jest skomplikowana. Od poniedziałku do piątku. Przychodzisz na jedenastą, gotujesz obiad, sprzątasz mieszkanie, potem robisz zakupy i przygotowujesz kolację dla szwagra. O siódmej możesz wracać do domu.

Za każdym razem, kiedy wypowiadała słowo „szwagier”, wyczuwałam w jej głosie wahanie. Grzeczne maniery kłóciły się z nerwowym przebieraniem palcami na lasce. Dama unikała spojrzenia prosto w oczy, ale ostrożnie studiowała mnie wzrokiem.

? Wszystkie dodatkowe informacje znajdziesz w umowie, którą zawarłam z agencją. Jeśli o mnie chodzi, wystarczy, że szwagier będzie miał zapewnione warunki do zwykłego, codziennego życia.

? A gdzie szanowny szwagier się teraz znajduje? ? zapytałam.

Starsza pani wskazała laską drugi koniec ogrodu. Ponad pięknie przyciętym żywopłotem z głogownika widać było dach niewielkiej oficyny. Przez odrastające zielone pędy przebijał brąz płaskich dachówek.

? Tylko, proszę cię, nie przychodź tutaj. Twoja praca ogranicza się do domu szwagra. Tam jest droga i osobne wejście od północnej strony. Wszystkie problemy rozwiązuj u niego i nie przychodź do mnie po poradę. Zrozumiałaś? To bardzo ważne.

Starsza pani stuknęła laską o podłogę.

Słyszałam w swoim życiu wiele dziwacznych poleceń od moich pracodawców. Jedni chcieli, żebym każdego dnia wiązała włosy wstążką innego koloru. Inni, żeby robiona przeze mnie herbata miała dokładnie 75 stopni Celsjusza. Byli i tacy, którzy wymagali, żebym modliła się z rękami w górze, kiedy na niebie wschodziła Wenus. W porównaniu z tym życzenie starszej pani nie wydało mi się trudne.

? Czy mogę zobaczyć pani szwagra?

? Nie ma takiej potrzeby ? odmówiła mi gwałtownie. Pomyślałam wręcz, że powiedziałam coś nieodpowiedniego. ? Zapomni do jutra, że cię widział.

? To znaczy??

? To znaczy, że cierpi na zaniki pamięci. To nie jest zwykła demencja. Jako całość jego mózg pracuje bardzo dobrze, ale siedemnaście lat temu mała część tego mózgu została uszkodzona i stracił zdolność zapamiętywania nowych rzeczy. To się stało w 1975 roku. Wypadek samochodowy. Mój szwagier pamięta wszystko sprzed wypadku, natomiast nie ma żadnych nowszych wspomnień. Potrafi powtórzyć twierdzenie, które sam wymyślił trzydzieści lat temu, ale nie wie, co jadł wczoraj na kolację. Mówiąc obrazowo, to tak, jakby w jego głowie znajdowała się tylko jedna osiemdziesięciominutowa kaseta wideo. Kiedy wyczerpie się wolne miejsce, kaseta nagrywa się ponownie, niszcząc poprzednie wspomnienia. Dokładnie tyle: osiemdziesiąt minut, czyli godzinę i dwadzieścia minut. Tyle potrafi o czymś pamiętać.
(…)

Y?ko Ogawa „Ukochane równanie profesora”
Tłumaczenie: Anna Horikoshi
Wydawnictwo: Tajfuny
Liczba stron: 240

Opis: Jak przystało na wybitnego matematyka, Profesor ma swoje dziwactwa. Pewnego dnia w progu jego domu pojawia się nowa gosposia z synem, nazywanym pieszczotliwie Pierwiastkiem. Wspólne życie pokaże, że znacznie łatwiej jest napisać skomplikowane równanie niż ułożyć życie z drugim człowiekiem. Językiem, który pozwoli im zbudować namiastkę rodziny, stają się matematyka i baseball. Ale swoją znajomość będą musieli odbudowywać co osiemdziesiąt minut?

Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek