Jak Józef Wilkoń zajął się ilustracją książkową. Fragment „Szczęśliwych przypadków Józefa Wilkonia”

12 lutego 2018


Dziś 88 urodziny obchodzi Józef Wilkoń, mistrz ilustracji i rzeźby, autor scenografii i gobelinów, historyk sztuki, a także mistrz życia. Z tej okazji prezentujemy przedpremierowy fragment książki „Szczęśliwe przypadki Józefa Wilkonia”, w którym artysta opowiada, jak zajął się ilustracją książkową. Zapowiadana przez wydawnictwo Marginesy na 22 lutego publikacja ma formę rozmów, które z Józefem Wilkoniem przeprowadziła dziennikarka Agata Napiórska.

? Ilustracją książkową zajął się pan rok po przyjeździe do Warszawy. Wtedy urodził się pana syn.

? Tak, początkowo zająłem się ilustracją książkową, bo musiałem utrzymać rodzinę. Niewątpliwie tak było, taka była potrzeba chwili. Nie byłem jeszcze znanym malarzem, żeby zarabiać na sprzedaży obrazów. Żeby zarobić, trzeba więc było wejść w książki. Wiedziałem, że ilustracji do książek nie robi się farbami olejnymi na płótnie. Jest to możliwe, ale rzadkie. W ilustracji polskiej było coś charakterystycznego, odrębnego ? to za sprawą malarzy zyskała taką oryginalność w świecie, coś, co różniło ją od ilustracji europejskiej, niemal dosłowne związki z malarstwem, bogactwo struktury i technika stricte wyjęta ze studium malarstwa. Malarzami z wykształcenia byli Boratyński, Rechowicz, Murawski.

? Jak zaczęła się pana współpraca z Naszą Księgarnią?

? Przyszedłem tam z moją teką i przypadkowo na korytarzu spotkałem Michała Bylinę; podszedłem do niego instynktownie. Zatrzymał się, dałem mu tekę, przejrzał ją przy mnie i mówi: „Niech pan ze mną idzie”, i ruszył do redakcji graficznej, gdzie miała być rada artystyczna. Mówi do obecnych redaktorów: „Obejrzyjcie ten album, ten młody człowiek powinien zaraz zrobić dobrą książkę”. I dostałem zlecenie na moją pierwszą kolorową książkę dla dzieci: O kotku, który szukał czarnego mleka do tekstu Heleny Bechlerowej. To było w 1959 roku. Dwa lata wcześniej zrobiłem kolorowa? ilustracje? na okładkę książki Bułeczka Jadwigi Korczakowskiej, tez? dla Naszej Księgarni. Ogromnie życzliwie traktował mnie też Marcin Szancer, dawał mi jedną po drugiej książeczki w Ruchu. Tak z malarza stałem się ilustratorem książek. Ale moim głównym tworzywem ciągle był papier, różnorodny papier. Na przykład papier workowy. Wykorzystywałem jego różnorodną strukturę i barwę.

? Papier workowy?

? Tak, kupowałem cukier w sklepie spożywczym na Hożej, dwa kroki od naszej bramy. Sprzedawczynie odważały cukier do torebek, bo wtedy nie był osobno pakowany kilogramami, tylko odważało się z wielkich worków. Spodobał mi się ten papier, poprosiłem o pokazanie mi go z bliska. Później przez długi czas sprzedawczynie odkładały mi te worki. Obecnie nie ma śladu takiego papieru. Beżowy, gruzłowaty, bardzo mocny? Może dałoby się wrócić do jego produkcji?

Był to swego czasu mój ulubiony papier. Pozwalał mi na ekspresję, która zbliżała się do ekspresji gobelinów. A swoją drogą kiedyś, przechodząc Kruczą, zobaczyłem na wystawie swoje ilustracje powiększone do formatu dużego gobelinu. Wszedłem i mówię sprzedawcy: „Proszę pana, to są ilustracje do mojej książki”. To były ilustracje do książki dla Wydawnictwa Literackiego z okazji jubileuszu działalności Ewy Zarembiny. Wróciłem tam więc z tą moją książeczką. Sprzedawca zafrasował się i skontaktował z autorką, tkaczką z wybrzeża. Spytał, co zamierzam z tym zrobić.

Powiedziałem, że proszę przekazać tej pani, że to miłe, że moje ilustracje tak jej się podobają, ale niech pamięta o prawach autorskich. Otrzymałem przeprosiny.

? A pan zajmował się kiedyś gobelinami?

– Nie, sam ich nie robiłem, bo to szalenie pracochłonne. Ale genialna tkaczka z Nowego Sącza, Lucyna Dendys, wykonała serię gobelinów z moimi pracami, zresztą tych stworzonych na workach po cukrze. Malowałem tuszem i lawowałem, na gruzełkach siadała kryjąca farba. Jeszcze wtedy nie było akryli, używałem tempery do partii kryjących, akwarele i tusz wnikały w szczeliny, co dawało efekt wielowarstwowości, pewnego rodzaju przestrzenności. Moje ilustracje na papierze workowym wyglądały więc jak gobeliny.

? Które ilustracje wykonał pan na tym papierze?

? Użyłem go w książce Wandy Chotomskiej Siedem księżyców, W Nieparyżu i gdzie indziej, w Maciupince ? wszędzie tam, gdzie tusz, piórko, akwarele łączyłem z gwaszem i temperą. Dawało mi to swobodne pole do ilustracji, wprowadziłem rwany, szarpany format, który bardzo ładnie kontrastował z blokiem książki przez swoją nieregularność. Nie były to więc wstawione prostokątne obrazki, tylko właśnie takie szarpane formy. To się spodobało krytyce i czytelnikom. Można powiedzieć, że wprowadziłem do ilustracji książkowej nieregularną formę.

Wynikało to z dartego, wydzieranego kawałka papieru workowego. On się przepięknie darł, miał w sobie coś z płótna. W 1961 roku już malowałem na tych workach ? wtedy ukazał się Beowulf dla Naszej Księgarni. Marcin spod dzikiej jabłoni w 1964 też był na tym papierze. Powstał też szereg cykli pocztówek na tych workach, między innymi do wierszy Gałczyńskiego. To był bestseller. Niestety chyba sam już nie mam tych pocztówek. Do worków wracałem co jakiś czas i tworzyłem na nich innymi technikami.

? Jakie były kolejne techniki?

Potem zająłem się pastelami. Głównie stosowałem je w książkach wydawanych zagranicą.

? A co powodowało takie zmiany?

Chyba po prostu się nudziłem i potrzebowałem spróbować czegoś nowego. Pierwsze pastele wykonałem w książce, w której są mieszane techniki ? też ilustracje gwaszami i temperą, niektóre całkowicie robione pastelą ? Geschichte vom guten Wolf, 1982 rok. I potem ze dwadzieścia parę książek wykonałem pastelami.

? Potem była ilustracja przestrzenna.

? Można powiedzieć, że w książce Rybak na dnie morza miałem posłużyć się techniką fotografowanych rzeźb. Dlaczego, nie pamiętam, może wydawca tak chciał? Dużo tych projektów sprzedałem, nie dysponowałem więc wystarczającą liczbą rzeźb do sfotografowania, musiałem więc domalować coś w tej książce. A potem, znacznie później, książka całkowicie wykonana techniką fotografii rzeźb ? Psie życie. Na kilku wystawach pokazywano zarówno moje prace ilustratorskie, jak i rzeźby.
(…)

Agata Napiórska „Szczęśliwe przypadki Józefa Wilkonia”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 320

Opis: Zapis rozmów z Józefem Wilkoniem ? mistrzem ilustracji i rzeźby, autorem scenografii i gobelinów, historykiem sztuki. Także mistrzem życia. Artysta opowiada o dzieciństwie podczas okupacji („Kiedy dziś opowiadam o wydarzeniach, które decydowały o życiu i śmierci, widzę, że wtedy przyjmowałem je zwyczajnie. Z wojny nie wyniosłem trwałych kompleksów i lęków”), nauce, domu i rodzicach („Jeśli jest we mnie trochę dobroci, jest to dobroć odziedziczona po matce. Choć po ojcu też, on był cholerykiem o złotym sercu”) oraz o roli przypadku w jego życiu. Dowiadujemy się, co Wilkoń sądzi o polskich twórcach ilustracji, współpracy z wydawcami, tworzeniu rzeźb i wielu innych zagadnieniach.

fot. Fryta 73/Flickr

Tematy: , , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek