Jak DC Comics próbowało odkryć źródło sukcesów Marvela. Fragment książki „Mordobicie” Reeda Tuckera

16 kwietnia 2018


DC i Marvel, niczym Cola i Pepsi, od 50 lat prowadzą nieustanną walkę o dominację na rynku komiksowym. Obie firmy to duże korporacje, a ich rywalizacja przybiera czasem komiczny obrót. Polecamy przedpremierowy fragment książki „Mordobicie. Wojna superbohaterów. Marvel kontra DC” Reeda Tuckera, która trafi do księgarń 18 kwietnia. Opisuje ona, jak w latach 60. Marvel wszedł do gry, psując szyki DC.

I chyba nic nie obrazuje lepiej korporacyjnego bezwładu DC ? i nieudolności w pościgu za Marvelem ? niż to, co się wydarzyło w połowie lat sześćdziesiątych. DC coraz bardziej dostawało wtedy w skórę, a skromna liczba tytułów ze stajni Marvela z miesiąca na miesiąc odnosiła coraz większe sukcesy. Choć mogło się to wtedy wydawać nieprawdopodobne, Marvel doganiał potężne DC. Można sobie wyobrazić, jak członkom zarządu DC opadają szczęki, gdy niewielka, nikomu nieznana firma w zuchwały sposób przejmuje część zysków giganta.

Kierownictwo DC niewątpliwie miało powód do zmartwień. Marvel oczywiście nie był w stanie zrównać się z rywalem pod względem całkowitej sprzedaży, jednak jego zeszyty miały lepszy współczynnik zwrotów ? innymi słowy, do wydawcy wracała ze sklepów procentowo mniejsza liczba niesprzedanych komiksów. Każdy tytuł, którego zwroty przekraczały połowę, był zagrożony. Tymczasem czytelnicy wykupywali mniej więcej siedemdziesiąt procent nakładu komiksów Marvela. W przypadku DC było to niewiele ponad graniczne pięćdziesiąt procent.

W kwaterze głównej DC na dziesiątym piętrze wieżowca przy Lexington Avenue ? w nieciekawym, korporacyjnym biurze z niewielką liczbą ozdób, które przypominałyby ludziom, że firma produkuje kolorowe, zabawne opowieści o superbohaterach ? krawaciarze byli wyraźnie podenerwowani. Należało coś z tym zrobić.

DC zrobiło to, co robi każda wielka firma w obliczu spadającej sprzedaży i potencjalnej ruiny: zwołało zebranie.

Na tej i kolejnych nasiadówkach wiceprezes Irwin Donenfeld, dyrektor wydawniczy Carmine Infantino, redaktor zajmujący się Supermanem Mort Weisinger, a także inni członkowie skonsternowanego zespołu próbowali rozpracować sekret sukcesu Marvela. Zachodzili w głowę: co takiego miał Marvel, a czego brakowało DC? Jakim cudem to nic nieznaczące wydawnictwo tak szybko pokonywało dystans dzielący je od ich firmy?

Byli naprawdę zmartwieni.

„Pamiętam, że nie potrafili zrozumieć, dlaczego spada im sprzedaż ? mówi John Romita Senior, ówczesny rysownik DC, który pracował przy tytułach romansowych. ? Byliśmy pewni, że DC to wzór pod względem jakości komiksów”.

Jeden z redaktorów przyniósł kilka najnowszych publikacji Marvela, w tym zeszyty Fantastic Four i The Avengers, a następnie rozłożył je na głównym stole w sali konferencyjnej. Niektóre okładki były przymocowane do tablicy obok okładek publikacji DC. Pracownicy wspólnymi siłami analizowali produkty konkurencji i nieśmiało podsuwali swoje pomysły.

„W DC istniała niepisana zasada, żeby opierać się pokusie nauki od konkurencji tylko dlatego, że to konkurencja ? podkreśla Mark Evanier, scenarzysta pracujący niegdyś jako wolny strzelec dla DC. ? A kiedy w końcu zaczęli się uczyć, przejęli, szczerze mówiąc, same niewłaściwe rzeczy”.

Jedna z hipotez mających tłumaczyć popularność dzieł Marvela mówiła, że chodzi o okładki. Hipoteza niewątpliwie pokrywała się z przeświadczeniem Donenfelda, że w branży komiksowej „jedyne, co się tak naprawdę liczy, to dobra, intrygująca okładka”.

Ktoś podsunął pomysł, że może chodzi o to, jak dużo czerwieni wykorzystuje Marvel. Czy czerwień intrygowała dzieci?

Inny pracownik zauważył, jak wiele dymków z tekstem umieszczano na okładkach zeszytów Marvela. Może właśnie na to pozytywnie reagowali czytelnicy?

„Zgodzili się, że okładki były jarmarczne, upstrzone tandetnymi logotypami, zaśmiecone dymkami”, podkreśla Romita Senior.

Infantino, który wciąż wieszczył, że Marvel wypadnie z biznesu w ciągu kilku miesięcy, jedynie mruknął.

W końcu pracownicy otworzyli komiksy i pobieżnie przejrzeli ich zawartość. Postaci nie były zbyt atrakcyjne, twarze wyglądały groteskowo. A to? Co to za dziwacznie wyglądająca istota? A ta osobliwa maszyna?

Uczestnikom zebrania rysunki Marvela wydały się odpychające. Układ graficzny był bardziej złożony, kreska bardziej eksperymentalna niż w DC, gdzie rysowano ostrożniej i staranniej. Redaktorzy DC uznawali styl Marvela, a szczególnie Jacka Kirby?ego, Steve?a Ditko i Dicka Ayersa, za surowy i dziecinny. Ale być może właśnie w tym tkwił urok tych prac.

„Myśleli, że czytelnicy być może lubią sztukę niewysokich lotów, ponieważ jest prosta i surowa, tak jakby rysowało dziecko ? mówi Jim Shooter, były redaktor naczelny Marvela, który pracował w DC w latach sześćdziesiątych. ? Może powinniśmy powiedzieć artystom, żeby gorzej rysowali. To cytat. Słyszałem to na własne uszy”.

Ostatecznie na tych spotkaniach zrodziło się wiele pomysłów, a DC w rozpaczliwej próbie naśladowania Marvela przetestowało kilka niedopracowanych poprawek, na przykład zmianę stylu kolorowania w niektórych tytułach albo zmianę kształtu komiksowych kadrów.

Żaden z tych pomysłów nie zadziałał.

„Wynajdywali wszystkie te niedorzeczne wyjaśnienia, które służyły wyłącznie oszukiwaniu siebie”, podkreśla Thomas.
Infantino, Donenfeld i inni członkowie spotkań w sali konferencyjnej nie dostrzegli, że zwycięstwa Marvela nie mają nic wspólnego z ilością czerwieni czy dymków na okładkach. Ani z kolorystyką czy kształtem kadrów.

Zdaniem Stana Lee cały sekret sukcesu firmy sprowadzał się do jednej, prostej kwestii: „Byliśmy od nich sprytniejsi”.

Niewątpliwie Marvel lepiej rozumiał, jak myśli ulica. Lee zwęszył strategiczne spotkania w DC oraz omawiane na nich zmiany i czerpał ogromną radość z kontrowania rywala krok po kroku. Kiedy DC postanowiło wypełnić okładki większą liczbą dymków, Lee w odpowiedzi uczynił je mniej przegadanymi. Kiedy DC zalało okładki czerwienią, Lee niemal całkiem z niej zrezygnował.

„To w żaden sposób nie wpływało na wysokość sprzedaży ? wyznał Lee w 2000 roku. ? Ale musiało doprowadzać ich do szaleństwa. Bawiliśmy się w tę grę całymi miesiącami […]. Nigdy nie udawało im się za nami nadążyć”.

Porównajmy na przykład okładkę Fantastic Four #15 z czerwca 1963 roku z zeszytami z tej samej serii, które ukazywały się kilka lat później. Na frontowej stronie okładki numeru piętnastego zmieszczono aż osiemdziesiąt trzy słowa, pięć dymków, jak również klasyczny nagłówek: The world?s greatest comic magazine (Najlepszy na świecie magazyn komiksowy). W połowie lat sześćdziesiątych okładki zaczęły bardziej przypominać plakaty. Miały jeden poruszający obrazek i niewiele tekstu. Na okładce numeru czterdziestego trzeciego z października 1965 roku widnieje ilustracja Kirby?ego przedstawiająca pokonaną Czwórkę w jej zniszczonej kwaterze, opatrzona słowami: Lo, there shall be an ending! (Spójrzcie, oto nadejdzie koniec!).

Tymczasem w DC kolejne zeszyty serii, takie jak Wonder Woman #159 opublikowany pod koniec 1965 roku, były przeładowane nagłówkami w nieprzemyślanej próbie kopiowania wczesnego stylu marvelowskiego. Wizerunek bohaterki widnieje tylko na niewielkim srebrnym polu po lewej stronie okładki, natomiast resztę miejsca zajmują hasła umieszczone w blokach tekstowych i wyrazistych nagłówkach, takich jak: Now! At last! For the first time since the Golden Age of comics! (Teraz! W końcu! Po raz pierwszy od zakończenia Złotego Wieku komiksu!).

Lee doskonale wiedział ? w dużej mierze dzięki setkom listów od fanów napływających do siedziby firmy ? że okładki zeszytów nie miały wiele wspólnego z sukcesem Marvela. Prawdziwym magnesem dla czytelników było to, że wydawnictwo oferowało produkty niepodobne do czegokolwiek, co zalegało na regałach księgarń. Nie była to żadna tajemnica, której szefowie DC nie mogliby odkryć. Jednak kierownictwo nie zdecydowało się zrobić tego, co przede wszystkim należy zrobić z każdym komiksem.

„Starsi faceci nie zniżyliby się do czytania produktów konkurencji” ? mówi Bob Rozakis, były kierownik produkcji DC, który dołączył do grona pracowników w 1973 roku. Donenfeld, pełniący między innymi funkcję szefa National, przyznał pewnego razu, że jedynym komiksem, jaki kiedykolwiek przeczytał, była humorystyczna książeczka dla dzieci Sugar and Spike.
(…)

Reed Tucker „Mordobicie. Wojna superbohaterów. Marvel kontra DC”
Tłumaczenie: Krzysztof Kurek
Wydawnictwo: Agora
Liczba stron: 480

Opis: „Mordobicie” to szczera i dogłębna opowieść o niesamowitej korporacyjnej rywalizacji. To również emocjonująca historia ludzi, którzy komiksowym superbohaterom poświęcili kawał życia. Jak rozpoczęła się kariera Stana Lee, legendarnego twórcy komiksów i szefa wydawnictwa Marvel? Dlaczego Lee po 60 latach zmienił front i przeszedł do DC? W jaki sposób firmy podbierały sobie najlepszych rysowników, scenarzystów i inkerów? Jak wykradały sobie pomysły? Który pomysł konkurencji zainspirował X-Men? Na czym polegała Eksplozja DC z 1978 roku? Jak wyglądały burzliwe prace nad epokowym „Superman vs. The Amazing Spider-Man” ? pierwszym komiksem, w którym tytułowi bohaterowie dali sobie po gębach? „Mordobicie” przynosi setki frapujących pytań i równie wiele zaskakujących odpowiedzi! A wszystko to opatrzone smakowitymi wypowiedziami twórców ? zarówno tych najgłośniejszych, jak i bohaterów drugiego planu.

Tematy: , , , , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek