Historia schyłku kariery wybitnej śpiewaczki operowej. Przeczytaj fragment powieści „Maria Callas i głos serca” Michelle Marly

12 stycznia 2022

Nakładem Wydawnictwa Znak Horyzont ukazała się powieść „Maria Callas i głos serca” autorstwa niemieckiej pisarki Michelle Marly. Książka opisuje życie prywatne wybitnej śpiewaczki operowej Marii Callas, a jednocześnie odsłania kulisy końca jej pracy artystycznej. Fabuła powieści rozgrywa się na przestrzeni 11 lat, od 1957 do 1968 roku. W tym to czasie śpiewaczka, na skutek zbyt intensywnej aktywności zawodowej, w której swój udział miał mąż, zaczęła odczuwać problemy z głosem. Wtedy też poznała Arystotelesa Onasisa. Milioner nie przepadał za operą, ale kobieta, która ją wykonywała, wzbudziła w nim duże zainteresowanie. Para nawiązała romans, a okres ich związku i nieudane próby powrotu artystki na scenę zostały udokumentowane w książce, którą od środy 12 stycznia znajdziecie w księgarniach. Poniżej prezentujemy fragment powieści.

Po lunchu na pokładzie wszyscy udali się do swoich kabin, żeby trochę odpocząć. W tym czasie załoga przygotowywała się do wypłynięcia z portu. Maria wciąż jeszcze była pod wrażeniem ostatnich godzin spędzonych na lądzie. Stojąc w zadumie przed toaletką, sięgnęła po flakon ulubionych perfum, wyciągnęła okrągły szklany korek i wdychała zapach lawendy, irysów, róż, drzewa sandałowego oraz piżma. Delikatnie skropiła nadgarstek, po czym przytknęła go do nosa, żeby jeszcze intensywniej poczuć stworzoną przez Penhaligona woń Hammam Bouquet. Od czasu, gdy po raz pierwszy poczuła u Luchina Viscontiego, swego dawnego reżysera w La Scali, zapach tej w zasadzie męskiej wody toaletowej, momentalnie się w nim zakochała.

Jakiś czas potem Visconti, chcąc dać Marii poczucie bezpieczeństwa i pewności siebie, wpadł na pomysł, żeby potajemnie umieszczać za kulisami chusteczki skropione Hammam Bouquet. Tym sposobem zawsze miała wrażenie, że reżyser i zarazem przyjaciel jest gdzieś w pobliżu. Dopiero teraz dotarło do niej, że mimowolnie przypomniały jej się czasy młodości, gdyż aromat orientu stanowił nieodłączną część starej Grecji. I, co dziwne, nie obudził on koszmarów tamtych trudnych lat spędzonych w Atenach, lecz przywołał wspomnienie wiary i miłości, które zawdzięczała dawnej nauczycielce śpiewu, Elvirze de Hidalgo zatrudnionej w konserwatorium w Atenach. Do dziś darzyła swoją dawną mentorkę ciepłym uczuciem, czego w żadnej mierze nie mogła powiedzieć o matce. I choć wówczas jeszcze nie znała Onassisa, od niemal sześciu lat miała na skórze wydestylowane wspomnienie jego ojczyzny. Na tę myśl mimowolnie uśmiechnęła się do siebie.

– Właściwie jeszcze nie zamierzałem ci o tym mówić – usłyszała głos Meneghiniego – ale po powrocie do domu czeka na ciebie miła niespodzianka. Załatwiłem ci wspaniałe angaże. Twój kalendarz jest wypełniony po brzegi aż do końca roku.

Jego słowa trafiły ją niczym niespodziewany cios. Nawet gdyby ją spoliczkował w celu przywołania do rzeczywistości, nie odczułaby tego aż tak boleśnie, jak fałszywie pochlebczego i nieznoszącego sprzeciwu tonu, którym do niej mówił. Na statku zupełnie zapomniała o operze, i to tak dalece, że w ostatnich dniach nawet nie pomyślała o kolejnych występach. Po raz pierwszy w życiu czuła się dobrze poza sceną. Wreszcie trochę odpoczęła fizycznie i zaczęła dochodzić do siebie. Sama myśl, że ten cudowny czas spędzony na morzu wkrótce się skończy, wytrąciła ją z równowagi, nagle przywołując do rzeczywistości. Zupełnie niepotrzebnie.

Odwróciła się do męża. Zobaczyła, że siedział na brzegu łóżka, sprawiając wrażenie bardzo zadowolonego z siebie. Tak ją to zirytowało, że najchętniej rozbiłaby mu ciężki flakon perfum na głowie. Jednak powstrzymała się ze względu na jego zawartość.

– Co to ma znaczyć? – syknęła.

– Chciałem ci sprawić przyjemność. Dostaniesz ogromną gażę, którą ci wynegocjowałem. Miałem…

– Mam to gdzieś – wpadła mu w słowo.

– Bzdura! – W jego głosie wyraźnie dało się słyszeć protekcjonalny ton. – Będziesz zachwycona, gdy tylko zobaczysz kwotę na czeku. Przyznaję, że musiałem ostro negocjować. To nie takie proste wyrwać komuś tak dużo pieniędzy. Ale przecież Meneghini nigdy nie daje się zapędzić w kozi róg. Zrobiłem…

– Ty, ty, ty! – wrzasnęła. – Nic, tylko ty! Czy choć raz zapytałeś, czego ja chcę? – Spojrzał na nią z tak wielkim zdziwieniem, że do reszty straciła panowanie nad sobą. – Zachowujesz się okropnie. Intendenci wcale nie drżą przed tobą, jak zapewne sobie wyobrażasz, lecz są zwyczajnie zażenowani tym, co wyprawiasz.

– Czyżby ci się wypłakiwali? Skończeni dranie! Wiesz przecież – wstał i podszedł do niej – że w gruncie rzeczy wszyscy oni chcą, żeby gwiazdy występowały za pieniądze, jakie otrzymują chórzyści. Ale ze mną takie numery nie przejdą. Mam…

– Mam tego po dziurki w nosie. Już dłużej tego nie zniosę.

– I słusznie. Oznajmię w twoim imieniu wszystkim tym łapserdakom, że w żadnym wypadku nie wolno ci zawracać głowy takimi błahostkami.

– Nie będziesz już z nikim rozmawiał w moim imieniu – wrzasnęła, zgrzytając zębami. – Zwalniam cię, Battisto.

W pierwszej chwili wydawało się, że wybuchnie głośnym śmiechem. Jednak on tylko patrzył na nią z bezbrzeżnym zdumieniem.

– Co to ma znaczyć? – zapytał, gładząc nerwowo włosy.

– To, że od tego momentu nie jesteś już moim managerem. Mam dość twoich przesadnych żądań wysuwanych pod adresem czołowych teatrów operowych. Zresztą nikogo nie obchodzi jakiś tam Battista Meneghini. Oni wszyscy chcą Callas. Twoja bezczelność nie zna granic do tego stopnia, że szkodzisz mi swoim postępowaniem. Mam tego dość. Zrozumiałeś? Od dziś sama będę zajmować się moimi sprawami. Także honorariami za występy.

Maria Callas i jej mąż Giovanni Battista Meneghini (fot. Federico Patellani/Wikimedia Commons)

Co ona narobiła? Dobry Boże, przecież nawet nie była w stanie otworzyć konta bankowego na swoje nazwisko.

Ponownie obróciła się do toaletki, żeby nie spostrzegł jej miny, pełnej niepewności i zwątpienia. Jednak sekundę później uświadomiła sobie, że jej reakcja w żadnej mierze nie była histeryczna. Wręcz odwrotnie – powiedziała to wszystko zupełnie opanowana. Mówiła całkiem spokojnie, choć energicznie i może trochę za głośno, ale ani na moment nie straciła zimnej krwi. To, co wyrzuciła z siebie przed chwilą, traktowała z całą powagą. Dlatego też nie drżały jej ręce, gdy zatykała koreczkiem flakon penhaligona.

– Mario. – Meneghini ponownie zmienił ton głosu. Tym razem na służalczy, co w jej uszach brzmiało jeszcze gorzej niż poprzednia protekcjonalność. – Nie denerwuj się. Nie ma się czym ekscytować. W końcu wszyscy przyjęli moje warunki. Przecież wiesz, że zawsze chcę dla ciebie jak najlepiej i mam na względzie wyłącznie twoje dobro. Dobrze o tym wiesz.

Na te słowa odwróciła się.

– Najwyraźniej nie zrozumiałeś, co powiedziałam. Zwalniam cię.

A zatem wreszcie padły słowa, które od dawna nosiła w sobie i które będą początkiem nieuniknionego konfliktu. Meneghini nie zrozumiał, że Maria już nie chciała jego wsparcia, co mu właśnie oznajmiła w sposób niebudzący żadnych wątpliwości. Nie mogła już dłużej tolerować ani jego obcesowych wystąpień, ani nieznajomości języków obcych, co w międzynarodowym świecie operowym zawsze szybko wychodziło na jaw. Poza tym uważała jego agresywne zachowanie za odrażające. To wszystko wreszcie rzuciła mu prosto w twarz, na co on zwymyślał ją, powtarzając raz za razem, że z zera, jakim była, zrobił światowej sławy gwiazdę. W którymś momencie Maria uświadomiła sobie, że ich awanturę musiała słyszeć połowa statku.

Bez zastanowienia wypadła z kabiny, zakłopotana i zarazem gotująca się z wściekłości, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Dopiero na prowadzących na pokład spiralnych schodach trochę się uspokoiła. Gdy znalazła się na górze, odwróciła się, przestraszona, i zaczęła nasłuchiwać z niepokojem, czy mąż nie podążył za nią. Jednak po Meneghinim nie było ani śladu. Maria doszła do wniosku, że odbicie jachtu od brzegu prawdopodobnie zmusiło go do pozostania w kabinie. Możliwe też, że poszedł do łóżka, by odpocząć po gwałtownej kłótni. Od początku ich podróży nieustannie korzystał z każdej okazji, żeby się położyć. Marii było wszystko jedno, co robi. Najważniejsze, że chwilowo dał jej spokój.

* * *

Gdy dotarła na tylny pokład, natychmiast obrzuciła wzrokiem reling, co w międzyczasie weszło jej w zwyczaj. Jak zawsze, gdy opuszczali port, Onassis stał w swoim ulubionym miejscu, wpatrując się w oddalający z każdą chwilą brzeg. Nie po raz pierwszy przyszło jej na myśl, że sprawia wrażenie zagubionego. Samotny i zamyślony wieczny wędrowiec.

Poza nimi na pokładzie nie było nikogo, nawet tradycyjnie towarzyszących im osób, gdyż wszyscy właśnie ucinali sobie popołudniową drzemkę w swoich kabinach. Jedynie młody steward sprzątał z podręcznego stolika między leżakami puste filiżanki po kawie i opróżnione szklanki. Gdy tylko spostrzegł Marię, pozdrowił ją uprzejmie, na co odpowiedziała skinieniem głowy, idąc w stronę Arista.

Natychmiast zauważył jej obecność. Niemal niezauważalnie pochylił się w milczeniu w jej stronę. Stanęła tuż obok, jak zawsze rozkoszując się jego bliskością. Podobnie jak on, wpatrywała się bez słów w znikający ląd, złudnie falujący w oparach popołudniowego żaru. Wysoki masyw górski z potężnymi nagimi skałami poprzecinanymi gdzieniegdzie pasmami skąpej zieleni wznosił się majestatycznie ku słonecznemu niebu. Sielankowy nastrój i spokój, jakim emanował Onassis, sprawiły, że powoli odzyskiwała równowagę. Może sprawiła to jego obecność, a także – w znacznie większej mierze – nowa perspektywa, jaką teraz miała przed sobą, oraz poczucie bezpieczeństwa, jakie zawsze ogarniało ją na pokładzie Christiny.
(…)

Michelle Marly „Maria Callas i głos serca”
Tłumaczenie: Urszula Pawlik
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Liczba stron: 416

Opis: Artystka, primadonna, bogini. Kobieta, której powołaniem była sztuka i miłość. Wenecja, 1957: Maria Callas jest największą śpiewaczką operową swoich czasów, ale artystyczna doskonałość, którą uosabia na scenie, zaczyna zbierać żniwo. Wspaniały głos odmawia jej posłuszeństwa, a przemęczona artystka marzy o chwili wytchnienia – na co jednak nie pozwala jej ani świat opery, ani jej mąż i menadżer Meneghini. Jej życie całkowicie podporządkowane jest karierze, nie ma w nim miejsca dla niej jako kobiety. Na jednym z przyjęć Maria spotyka armatora Arystotelesa Onassisa – przystojnego greckiego milionera. Wbrew wszelkim przeciwnościom zakochują się w sobie. W latach sześćdziesiątych uznawani są za parę idealną. Do czasu, aż Onassis nie pozna kolejnej ikony tamtych czasów – Jackie Kennedy… Magiczna i piękna powieść o Marii Callas, uosobieniu elegancji i charyzmy, wybitnej artystce, ale przede wszystkim – namiętnie kochającej kobiecie.

fot. główna: CBS Television/Wikimedia Commons


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek